-0.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Wielkie rozczarowanie

Ameryka poznaje Joe Bidena.

Im więcej czasu mija od prezydenckiej inauguracji Bidena, tym większe rozczarowanie budzi polityka Białego Domu. Przyczyna leży w konfrontacji pomiędzy obietnicami wyborczymi demokraty i realnymi działaniami. Chodzi o skutki programów w różnych dziedzinach życia, które zamiast łączyć, dzielą Amerykanów, zagrażając bezpieczeństwu narodowemu.
Katastrofalny podział
„Zjednoczeni możemy robić wielkie rzeczy. Możemy uczyć dzieci w bezpiecznych szkołach. Możemy pokonać śmiertelnego wirusa, możemy odbudować rynek pracy, możemy odbudować klasę średnią. Możemy zaprowadzić sprawiedliwość rasową i możemy, po raz kolejny, uczynić Amerykę siłą prowadzącą świat ku dobru”. Tak brzmiał apel, a zarazem obietnica, z którą Joe Biden zwrócił się do Amerykanów z okazji zaprzysiężenia. Jednak zbliżające się milowymi krokami 100 dni sprawowania urzędu budzi więcej rozczarowań niż nadziei.
Obawy najcelniej wyraził republikański kongresmen Matt Gaetz. Opublikował w Twitterze dowcip, który robi furorę wśród waszyngtońskiego establishmentu: „Wiceprezydent Kamala Harris pozuje dla mediów, zawsze ściskając rękę Joe Bidena, ponieważ musi stale mierzyć tętno prezydenta”. Kpinę z 78- letniego człowieka można nazwać niesmaczną, choć kto, jak kto, ale Biden wie, że polityk musi być „wodoodporny”. Tyle że naprawdę wpis Gaetza oznacza brak zaufania do nowej administracji oraz prezydenta osobiście. Do człowieka, którego wieloletnia kariera przyczyniła się również do powstania katastrofalnych podziałów.
Aby nie pozostać gołosłownym, warto zacytować wyniki badań socjologów. Wniosek ośrodka Gallupa jest szokujący – od czasu wojny secesyjnej, a więc od prawie 200 lat, Ameryka nie była tak podzielona, jak obecnie – 57 proc. ankietowanych akceptuje program Joe Bidena. To dużo? Według Gallupa mniej niż wynosi historyczna średnia. Najważniejsze, że prezydent bije antyrekord zaufania, który na początku sprawowania urzędu sięga 37 proc. Jeśli zinterpretować dane według klucza preferencji politycznych, Bidenowi daje wiarę jedynie 60 proc. niezależnych wyborców. Jeśli chodzi o sympatyków partii republikańskiej, zaufanie wyraża tylko 11 proc. Gallup twierdzi, że prezydent cieszy się sympatią następujących grup społecznych: części kobiet, ludności kolorowej, liberałów z przekonania i mieszkańców wielkich miast Północy.
To wyraźna mniejszość. Na przykład Afroamerykanie stanowią 12 proc. amerykańskiej populacji. Zgodnie ze światową tendencją poglądy liberalne wyraża od 15 do 20 proc. każdego społeczeństwa. Zasadniczą linią podziału jest kwestia, czyje interesy reprezentuje obecna administracja. W udzieleniu odpowiedzi pomocne będą wyniki innego badania opinii publicznej. „30 proc. amerykańskiej młodzieży identyfikuje się ze społecznością LGBT” – informuje „The American Spectator”. Oznacza to wzrost nietradycyjnej mniejszości obyczajowej w skali całego społeczeństwa, z 4,5 proc. w 2017 r. do 5,6 proc. w 2021 r.
Skokowy przyrost homoseksualnej autoidentyfikacji socjologowie obserwują wśród młodzieży wchodzącej w dorosłość. Jeśli pokolenie baby boomerów, a więc wyżu demograficznego lat 1946-1964, to tylko 2 proc. społeczności LGBT, generacja „Z”, czyli młodzież do 18 roku życia, stanowi już 30,6 proc. nietradycyjnej mniejszości. Kolejne 15,9 proc. homoseksualistów naukowcy zaliczyli do pokolenia millennialsów, czyli urodzonych w latach 1995-2003. Stawkę uzupełnia 11 proc. młodzieży identyfikującej się z biseksualnością.
Społeczność LGBT interpretuje wyniki badań następująco. Wielki ruch progresywny zapoczątkowany przez „The New York Times”, a następnie „równościowy zryw” BLM pozwoliły odnieść zwycięstwo Joe Bidenowi. Takie okoliczności skłoniły populację do ujawnienia swojej homoseksualności, ponieważ z badań LGBT wynika, że 89 proc. światowej społeczności ukrywa swoje preferencje seksualne. Jednak zdaniem „The American Spectator” chodzi o coś poważniejszego. Boom LGBT w USA jest młodzieżową modą wynikłą z lewicowej i liberalnej indoktrynacji. Jeśli spojrzeć na dane z punktu widzenia światopoglądu, z homoseksualnością identyfikuje się aż 30 proc. tzw. postępowców i tylko 6,2 proc. konserwatystów. Sama moda jest zaś splotem czynników środowiskowych. Od presji grup rówieśniczych, przez strach ostracyzmu, po względy merkantylne. Obecnie homoseksualistom, podobnie jak Afroamerykanom, najłatwiej robić karierę lub zdobyć dobrze wynagradzaną pracę. Taki trend, jak twierdzą naukowcy, powoduje, że mniejszości Stanów Zjednoczonych uzyskują dominację nad większością Amerykanów, przejmując rolę głównego odbiorcy polityki społecznej i ekonomicznej demokratycznej administracji. Są bowiem filarem poparcia, czyli największą grupą społeczną zainteresowaną władzą liberałów. Ci zaś z kolei adresują do mniejszości programy rządowe, sami skręcając cały czas w lewo. Ku socjalizmowi, który stanowi największe ryzyko dalszego istnienia USA.
Biden w potrzasku
– Najpoważniejszym wyzwaniem bezpieczeństwa wewnętrznego jest biały ekstremizm – zadeklarował w styczniu Biały Dom. Pentagon przeprowadził czystkę gwardii narodowej, a podobne programy zainicjowały policja, FBI i inne służby federalne. Na początku marca Biden musiał zmienić priorytety. Na granicy amerykańsko-meksykańskiej skoncentrowało się 100 tys. imigrantów z Ameryki Południowej, a kolejne karawany nadciągają. Sytuacja jest dramatyczna. Wielu chętnych to dzieci pozbawione opieki dorosłych. W ośrodkach tymczasowych brakuje miejsc, żywności, a przede wszystkim pieniędzy. – Tak, mówię wyraźnie, nie przyjeżdżajcie. Nie opuszczajcie swoich miast, wiosek i społeczności – zaapelował prezydent w wywiadzie udzielonym ABC News.
Przyczyną exodusu jest ideologia, która przegrywa z życiem. Ludzki potop wywołały przecież obietnice wyborcze demokratów. Biden ogłosił złagodzenie polityki imigracyjnej, a po wygranej odwołał blokadę graniczną Donalda Trumpa. Krytyka jaka spadła na Biały Dom nie ogranicza się do opozycji republikańskiej. Lekkomyślność demokratów piętnuje policja, służba graniczna i organizacje pomocowe. Graniczne stany zaskarżyły sądownie anulowanie dekretów imigracyjnych poprzednika. Batalię sądową z Białym Domem wszczęły również stany, których podstawowym źródłem dochodów jest wydobycie i przetwórstwo ropy naftowej oraz gazu. W ramach strategii Zielonej Ameryki, która ma przestawić energetykę USA na odnawialne, ekologiczne źródła, Biały Dom wstrzymuje inwestycje infrastrukturalne, a także eksploatację złóż. Pozbawia pracy setki tysięcy pracowników sektora. Ogromny niepokój budzi projekt radykalnego zwiększenia obciążeń fiskalnych biznesu. Stawki podatku korporacyjnego obniżone przez Trumpa do 18 proc. mają wzrosnąć grubo o ponad 10 proc. Jednak największy niepokój budzi sztandarowy projekt ożywienia gospodarczego. Koszt programu jest szacowany na 1,9 bln dolarów, czyli ok. 13 proc. PKB. Jego wartość trzykrotnie przekracza dotacje federalne Baracka Obamy z lat kryzysu finansowego 2008 r. Z pozytywnymi skutkami w krótkiej perspektywie nikt nie polemizuje. Zastrzyk pieniędzy wywoła wzrost konsumpcji, zwiększając obroty handlu, usług i produkcję. Tyle że najpoważniejsze tytuły alarmują o długofalowym niebezpieczeństwie, którym jest ryzyko przegrzania amerykańskiej gospodarki. Już istniejące na rynku akcji i obligacji bańki hipoteczne urosną do tego stopnia, że gdy pękną, zrujnują nie tylko Stany Zjednoczone, ale pogrążą światową gospodarkę.
Jednak głównym odbiorcą pomocy finansowej Joe Bidena są mniejszości Ameryki, które z powodu lewicowej ideologii zajęły miejsce większości. Dlatego program, którego trzonem jest rozdawnictwo pieniędzy, będzie zrealizowany za wszelką cenę. Bez względu na konsekwencje, przed którymi przestrzegają m.in. „The Economist” czy „The National Interest”.
Polityka zagraniczna to ostatni z zarzutów wobec prezydenckiej ekipy. Wspólnym mianownikiem jest niespójność. Z jednej strony pada wiele deklaracji utrzymania, a nawet rozszerzenia sankcji wobec Rosji, Chin czy szczególnie kontrowersyjnego projektu, którym jest gazociąg Nord Stream-2. Z drugiej strony obietnice nie mają realnego pokrycia.
Dlatego poprzedni sekretarz stanu Mike Pompeo ocenia, że Jeśli Biden i jego administracja postawiliby Amerykę na pierwszym miejscu i poparliby deklaracje prawdziwymi czynami, a nie tylko retoryką i wyzwiskami, byłoby bardziej prawdopodobne, że odniosą sukces.
Trudno zatem pozytywnie ocenić pierwsze miesiące sprawowania przez Bidena najwyższego urzędu, a tym bardziej prezydencką politykę, o ile jest autorskim projektem 78-latka. – Joe Biden to garnitur bez właściciela, który gada dzięki telewizyjnym suflerom, a i to z trudem – taką opinię wyraził w sieci syn Donalda Trumpa.
Złośliwa forma to w istocie pytanie o to, czy prezydent jest zdolny do pełnienia urzędu i kto naprawdę rządzi Ameryką? Coś musi być na rzeczy, skro do repertuaru weszły ciągłe przejęzyczenia Bidena, uporczywie nazywającego Kamalę Harris prezydentem.
Tak czy inaczej, człowiek wybrany i uważany za konstytucyjnego przywódcę USA znalazł się pomiędzy młotem i kowadłem. Ekspansja mniejszości forsowana przez lewicowych postępowców na czele z Kamalą Harris i Bernie Sandersem, czynią z Bidena więźnia socjalistycznych obietnic wyborczych. Ich koszty, także wprowadzenie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, wywołują krytykę większości Amerykanów, a przede wszystkim biznesu, czyli grup, które będą musiały ponieść największą cenę eksperymentu społecznego demokratów, ujętego hasłem narzucenia równości. Tymczasem podziały w Ameryce rosną, zamiast maleć.

FMC27news