-0.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Dlaczego Obama zabił bin Ladena?

Dziesiąta rocznica likwidacji herszta Al Kaidy stała się okazją do ujawnienia nieznanych okoliczności pakistańskiej operacji. Powracają również pytania o rolę, jaką odegrał Barack Obama, a przede wszystkim, dlaczego żołnierze Navy SEALs otrzymali rozkaz egzekucji Osamy bin Ladena?

2 maja 2011 r. na ulice Nowego Jorku wyszły tysiące mieszkańców. Władze metropolii, obawiając się zamieszek, postawiały w stan gotowości policję. O ruchu BLM jeszcze nikt wtedy nie słyszał. Nowojorczycy manifestowali jedynie radość po orędziu, w którym Barack Obama poinformował o likwidacji Osamy bin Ladena.

Sukces sprawiedliwości?

Dekadę wcześniej Al Kaida krwawo uderzyła w Stany Zjednoczone. W czterech zamachach terrorystycznych 11 września zginęło pond 3 tys. osób. Równie boleśnie ucierpiał prestiż Ameryki.

Dlatego prezydent USA powiedział rodakom – Dziś na mój rozkaz niewielki zespół Amerykanów przeprowadził z niezwykłym męstwem i profesjonalizmem specjalną operację w pakistańskim mieście Abbottabad. Żaden z naszych żołnierzy nie odniósł obrażeń, uniknięto ofiar wśród ludności cywilnej. Po wymianie ognia udało się zlikwidować Osamę bin Ladena i wywieźć jego zwłoki.

Wówczas i dziś kluczowe jest pytanie, czy przywódca Al-Kaidy musiał zginąć, a jeśli tak, to dlaczego? Brytyjski „The Guardian” przypomina w tym kontekście wypowiedź Baracka Obamy z 2008 r.

Podczas kampanii wyborczej do Białego Domu dziennikarze zapytali, o to, jak postąpiłby kandydat, jeśli USA namierzyłyby bin Ladena w czasie jego prezydentury?

– Zrobiłbym wszystko, aby żywy terrorysta numer jeden stanął przed wymiarem sprawiedliwości – odpowiedział Obama. Zaatakował republikańskiego prezydenta Georga W. Busha za kampanie w Afganistanie oraz Iraku, które nie doprowadziły do schwytania najgroźniejszego przestępcy świata.

Media przypominają również, że Barack Obama postawił rozprawę z bin Ladenem na czele listy obietnic wyborczych, a mimo tego, gdy został prezydentem, przez rok nie chciał słyszeć o operacji Navy SEALs. Gdy zaś wydał rozkaz, jego treść była lakoniczna: zlikwidować.

Sukces komandosów?

Z okazji rocznicy telewizja Fox News zacytowała dziennikarza śledczego Seymoura M. Hersha – Nie ma wątpliwości, że na likwidacji szefa Al-Kaidy Obama wjechał do Białego Domu na drugą kadencję.

Laureat nagrody Pulitzera wyraził również opinię, że sukces wystarczył nie tylko na kolejne zwycięstwo wyborcze, ale na zawsze skojarzył prezydenturę Obamy ze spełnieniem poczucia sprawiedliwości Amerykanów.

Tymczasem kulisy operacji ujawnione przez ówczesnego szefa CIA wskazują, że ani obietnica wyborcza, ani względy etyczne i prawne, nie odegrały żadnej roli w decyzjach prezydenta USA.

Leon Panetta wspomina, że gdy w 2010 r. przyszedł do Gabinetu Owalnego z informacją: mamy Osamę, Obama kazał mu się wynosić, ze słowami – Nie zawracajcie mi głowy bzdurami.

Rzecz w tym, że miasto Abbottabad to nie tylko kurort elit władzy i biznesu, ale także centrum pakistańskiego wywiadu. Tymczasem to tam pod ochroną służb specjalnych Islamabadu ukrywał się bin Laden.

Wbrew telewizyjnemu orędziu Obamy, Amerykanie wpadli na trop terrorysty podczas skomplikowanej operacji wywiadowczej. Miała polegać na mozolnym tropieniu siatki kurierskiej, za której pośrednictwem Osama wydawał rozkazy kolejnych zamachów.

CIA faktycznie odniosło sukces, ponieważ zwerbowało dwóch wysokich oficerów pakistańskiego wywiadu, którzy wskazali miejsce pobytu terrorysty. Natomiast sama operacja, jej przebieg i polityczne wykorzystanie były wynikiem cynicznej kalkulacji Baracka Obamy.

Dla prezydenta główne było pytanie, czy akcja specjalna zaszkodzi, czy też pomoże w reelekcji? Panetta nie ukrywa, że Obamę interesował przede wszystkim bilans potencjalnych strat z nieudanej operacji.

Chodziło zarówno o stuprocentową identyfikację bin Ladena, jak i sposób przeprowadzenia ataku. Poprzednik w Białym Domu czterokrotnie informował o zabiciu terrorysty numer jeden. Niestety w atakach zginęli inni przywódcy Al Kaidy.

Pierwszy problem rozwiązał rezydent CIA zainstalowany w pakistańskim kurorcie. Jego agenci uzyskali wzorzec DNA potwierdzający, że lokatorem tajemniczej willi jest bin Laden.

Jeśli chodzi o kolejną kwestię, prezydent wyraźnie ostrzegł, że nie życzy sobie fatalnej powtórki odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie.

W 1980 r. nieudolnie zrealizowana akcja pozbawiła Jimmy’ego Cartera szans w wyborczym starciu z Ronaldem Reaganem. Katastrofa śmigłowca w burzy piaskowej kosztowała życie ośmiu specjalsów z Navy SEALs i niewyobrażalne straty wizerunkowe USA w świecie, a szczególnie na Bliskim Wschodzie.

Ważny był także czas ewentualnej operacji, który miał wpisać się w kampanię wyborczą Obamy. Dlatego Biały Dom na rok zastopował wszelkie próby jej podjęcia. Kiedy zaś do niej doszło, telewizje i agencje informacyjne ilustrowały sukces widokiem prezydenta kierującego zdalnie atakiem komandosów.

Wbrew treści licznych konferencji prasowych po likwidacji terrorysty nie było żadnego ataku ani strzelaniny z ochroną bin Ladena. Tę sprawę prezydent załatwił metodą kija i marchewki.

W odpowiedniej chwili Obama wstrzymał linię kredytową dla Islamabadu, a gdy to nie pomogło – zakontraktowaną dostawę myśliwców F-16, które miały dać pakistańskiej armii przewagę lotniczą nad Indiami.

Wściekła generalicja, która de facto rządzi krajem, przekonała równie wszechwładny wywiad do wydania terrorysty. Wszystko odbyło się jednak w białych rękawiczkach.

Pakistańska armia nie zauważyła na radarach amerykańskich śmigłowców z komandosami, które wylądowały w tajnej bazie pakistańskiego wywiadu. Służby specjalne nie tylko wycofały ochronę willę bin Ladena, ale także wyłączyły prąd w całym kurorcie.

Navy SEALs weszła do obiektu jak po swoje. Pakistański oficer łącznikowy poprowadził komandosów prosto do sypialni terrorysty. Trzeba było tylko wysadzić stalowe drzwi i dokonać egzekucji, bowiem taki rozkaz de facto otrzymali żołnierze.

Polecenie wzięcia bin Ladena żywcem było tak sformułowane, że aż niewykonalne. Komandosi mieli zastrzelić „obiekt”, jeśli będzie nosił luźny strój pakistański, pod którym może być ukryty ładunek wybuchowy. Terrorysta był tak ubrany.

Sukces Obamy?

Seymour M. Hersh sformułował pod adresem Baracka Obamy kilka zarzutów, dowodząc, że zachowanie prezydenta było koniunkturalne i przyniosło USA więcej strat niż korzyści. Swoje obserwacje oparł na wnikliwej analizie pokrętnych, aczkolwiek triumfalnych komunikatów Białego Domu, które szybko ujawniły, że prezydent mówił nieprawdę.

Przede wszystkim wyborczy sukces Obamy okazał się klęską dla CIA oraz dla Pakistanu i był nieprzyjemny w skutkach dla elitarnej jednostki Navy SEALs.

Otóż Langley za zgodą Białego Domu zawarło z pakistańskim wywiadem dżentelmeńską umowę. Obama miał w ogóle nie ujawniać miejsca operacji.

Wspólnie uzgodniona wersja głosiła, że bin Laden został zlikwidowany w górskim bunkrze na granicy z Afganistanem. Tymczasem prezydent, wygłaszając orędzie, natychmiast złamał dane słowo.

Gdy sprawa wyszła na jaw, Islamabad, obawiając się zemsty Al Kaidy, a także niezadowolenia islamskiego społeczeństwa, na sześć lat sparaliżował współpracę wywiadowczą z USA, niezwykle ważną ze względu na operację antyterrorystyczną w sąsiednim Afganistanie. Pytanie brzmi, ilu amerykańskich żołnierzy zginęło, ponieważ Obama chciał zabłysnąć sukcesem w kampanii wyborczej?

Aby rzucić na społeczny żer winnych, pakistańska generalicja zainteresowała się wysoko postawionymi agentami CIA. Jednego udało się ewakuować do USA, drugi na krótko został aresztowany i do dziś żyje z piętnem zdrajcy.

Nie jest to koniec afery, Kongres zainteresował się bowiem kulisami współpracy wywiadowczej z Pakistanem. Wówczas na jaw wyszło, że za kadencji Obamy CIA kupowało przychylność miejscowego wywiadu sutym funduszem operacyjnym, którego większość była rozkradana. To, co pozostawało, służyło, m.in. pokryciu kosztów długotrwałego pobytu bin Ladena w Abbottabadzie. Terrorysta żył i ukrywał się zatem za pieniądze amerykańskiego podatnika.

Jeśli chodzi o Navy SEALs, wszyscy żołnierze zespołu biorącego udział w likwidacji musieli podpisać zobowiązanie o dochowaniu tajemnicy rzeczywistego przebiegu operacji. Potem zakaz udzielania informacji rozciągnięto na całą jednostkę, a następnie Pentagon.

Zalecenie Obamy niekorzystnie wpłynęło na morale żołnierzy, którzy nie raz ryzykowali życie dla ojczyzny. Za to w ruch poszła machina propagandowa prezydenckiej administracji, która praktycznie całą drugą kadencję zacierała i gmatwała tropy przed wścibskimi mediami.

Kto więc odniósł sukces? Z pewnością Barack Obama, który do dziś chodzi w aureoli sławy egzekutora Osamy bin Ladena.

FMC27news