Branża lotnicza należy do tych, które najmocniej odczuły skutki pandemii koronawirusa. Ale nie tylko lotnicza – lotniskowa też. Ograniczony do minimum ruch lotniczy to proporcjonalny spadek przychodów portów lotniczych. Infrastruktury nie można przecież ograniczyć, a ludzi zwolnić. Polskie lotniska liczyły nerwowo straty, przygotowując się do chwili, kiedy cały sektor zacznie się odbijać od dna. I nie jest to dobry moment na zamykanie tych portów, które przetrwały. A to może grozić portowi lotniczemu Warszawa-Modlin – prawdziwemu odciążeniu stołecznego portu im. Fryderyka Chopina.
O co chodzi? Otóż o to, że nie mogą porozumieć się udziałowcy Modlina. Samorząd województwa mazowieckiego, dla którego port w Modlinie był zawsze oczkiem w głowie, chce inwestować w rozwój placówki, z kolei Polskie Porty Lotnicze wolałyby zapewnić ruch na lotnisku w Radomiu, kosztem Modlina. Nawet tu, jak widać, mamy konflikt rząd-samorząd, z polityką w tle.
Jakie są argumenty zwaśnionych stron? PPL twierdzi, że Modlin jest nierentowny wedle ich wyceny. Port miał wiele lat na pokazanie, że potrafi zarabiać, nie pokazał, więc trudno, teraz czas na Radom. Dodajmy, jeszcze niefunkcjonujący. Władze modlińskiego portu, wspierane przez samorząd Mazowsza, przekonują, że liczba pasażerów rosła z roku na rok, i to w takiej skali, że zaplanowano nawet rozbudowę infrastruktury. Warunkiem uruchomienia finansowania, także ze strony Mazowsza, była zgoda wszystkich wspólników. A tej PPL nie dał. Gdyby zgoda była – przekonuje szefostwo portu w Modlinie – to na koniec 2022 roku obsługiwanoby 5 mln pasażerów, a wynik finansowy osiągnąłby 20 mln zł. W dodatku zainteresowany nabyciem udziałów w Modlinie jest ponoć francuski inwestor.
Każda ze stron ma swoje wyliczenia i prognozy – szanuję, przyjmuję do wiadomości, nie oceniam, jako że nie aspiruję do bycia specjalistą od lotnisk i lotnictwa. Niemniej są inne dane, obok których trudno przejść obojętnie nawet laikowi. Port Warszawa-Modlin zatrudnia 2,5 tysiąca osób. To raz. Co najmniej kilkanaście tysięcy osób pracuje w miejscach związanych bezpośrednio z funkcjonowaniem portu, od sklepików i barów poczynając, a na firmach specjalizujących się w kwestiach technicznych kończąc. Lotnisko można decyzją urzędników i polityków przenieść do Radomia, ale ludzi do pracy się tam nie przeniesie. Nie zapewni im też innego zarobku.
W tle sporu w trójkącie port lotniczy – samorząd województwa – PPL są polskie firmy. Mikroprzedsiębiorstwa i duże spółki. Wszystkie, było nie było, dotknięte ponadrocznym lockdownem. Jeśli w ramach „powrotu do normalności” funduje się im przyszłość malującą się w czarnych barwach, to coś jest nie tak.
Dla polityków inwestycje to chorągiewki na mapie, które można dowolnie przestawiać, dowolnie uzasadniać. Działają często niczym dyrektor z filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, który przestawił na makiecie blok na miejsce jeziorka, a jeziorko w zupełnie inne miejsce. Dla ludzi, których byt jest z tymi inwestycjami związany, to często cała przyszłość. Dlatego apeluję: rozmawiajcie o takich rozwiązaniach, które nie spowodują, że nowa inwestycja – i związane z nią miejsca pracy – powstaną kosztem polskich firm. A szczególnie nie teraz, kiedy te firmy liczą straty po pandemii. Przecież zawsze można znaleźć rozsądne, akceptowalne rozwiązanie.
Krzysztof Przybył
prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, organizator konkursu Teraz Polska