Spór, jaki wybuchł na początku czerwca między zarządem „Agory”, a redakcją „Gazety Wyborczej” zaczyna się przeradzać w telenowelę z wojenką podjazdową w tle.
Przypomnijmy, że 9 czerwca zarząd „Agory” ogłosił, iż zamierza połączyć w jedną strukturę biznesową dwa segmenty: papierową „Gazetę Wyborczą” wraz z jej portalem Wyborcza.pl oraz działający dotąd osobno portal Gazeta.pl. Stara gwardia z „Wyborczej” uosabiana przez grono jej redaktorów naczelnych i wice-naczelnych poczuła się tym ruchem zagrożona – dla nikogo nie jest tajemnicą, że tego typu fuzje skutkują na ogół zwolnieniami, czego przedsmakiem była zapowiedź zwolnienia wydawcy „GW” Jerzego Wójcika. Nie obyło się bez wzniosłych odezw, przypominających o roli „Wyborczej” w polskim życiu publicznym: „To samobójcze uderzenie w etos Wyborczej, osłabianie najsilniejszej w polskich mediach marki, która w oczywisty sposób jest dla Agory najcenniejszym dobrem. To potrójny błąd: etyczny, polityczny i biznesowy” – grzmiało w swym oświadczeniu kierownictwo gazety. Z kolei zarząd zarzucił zbuntowanemu zespołowi redakcyjnemu szkodnictwo polegające na pogłębianiu podziałów w firmie oraz wywoływaniu niepokoju w zespole. W odpowiedzi naczelni zażądali usunięcia z zarządu Agnieszki Sadowskiej odpowiedzialnej za przygotowanie integracji oraz zgłosili postulat włączenia do niego przedstawiciela redakcji. To był akt pierwszy tragifarsy.
W akcie drugim redakcja „GW” zwołała otwarte zebranie z czytelnikami z Klubów „Gazety Wyborczej”, na którym prócz typowej dla gazetowyborczych gerontów „etosowej” gadaniny padła m.in. brzemienna w skutki wypowiedź Adama Michnika, który zarzucił należącej do „Agory” sieci kin „Helios”, iż ta jako reklamodawca naciska na zamieszczanie pozytywnych recenzji dystrybuowanych przez siebie filmów. Reakcją było zerwanie przez „Heliosa” współpracy z „Wyborczą” „aby nie dochodziło do potencjalnych nacisków na »GW« ze strony Heliosa jako reklamodawcy”. Tym samym „Agora” postanowiła odciąć zrewoltowaną redakcję od finansowej kroplówki. Równolegle redakcja „GW” ogłosiła powstanie nowego związku zawodowego (trzeciego – po „Solidarności” i „OZZ Inicjatywa Pracownicza”) – Komitetu Obrony „Gazety Wyborczej”.
Obecnie trwa akt trzeci. Między redakcją a zarządem „Agory” trwają rozmowy, tymczasem zapadła decyzja o przeniesieniu „Wyborczej” do osobnej spółki, ostatnio zaś wybuchła kolejna wojenka o przejmowanie przez „Agorę” danych subskrybentów elektronicznego wydania „Wyborczej” – jednego z bardziej łakomych kąsków reklamowych. Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi.
Teraz wnioski. Po pierwsze – połączenie „Wyborczej” i portalu Gazeta.pl jest krokiem logicznym, co więcej, sami redakcyjni „buntownicy” przyznają, że niejednokrotnie podnosili taki postulat. Chodzi więc o to, czyje będzie na wierzchu – tzn. kto będzie rządził nową strukturą i kto kogo będzie wywalał z pracy. Po drugie – z punktu widzenia porządku korporacyjnego taki bunt jest czymś wręcz niesłychanym. Warto nadmienić, że to Adam Michnik et consortes są podwładnymi zarządu spółki, a nie odwrotnie. Powstaje pytanie, kto tu rządzi – Leon czy jego dzieci? Przypomina się sytuacja ze sprzedażą Presspubliki wydającej „Rzeczpospolitą” i czołowy wówczas tygodnik opinii „Uważam Rze”. Gdy Hajdarowicz bez skrupułów rozprawiał się z ekipą Pawła Lisickiego, to właśnie z okolic „Wyborczej” padały wolnorynkowe zaklęcia, że własność prywatna jest święta i właściciel może ze swoimi tytułami robić co chce. Teraz odczuli na własnej skórze uroki „niewidzialnej ręki rynku”. Po trzecie – jak trafnie ujął publicysta Rafał Woś, „Michnik z Kurskim odkryli, że pracują w »Agorze«”. Tej samej „Agorze”, która od dawna bez skrupułów zwalniała masowo pracowników, w tym wieloletnich dziennikarzy, reszcie oferując coraz gorsze warunki pracy, podczas gdy zarząd wypłacał sobie sute premie. Jednak dopóki nie dotyczyło to zasiedziałej, redakcyjnej wierchuszki, ta nie protestowała. Teraz redaktorzy naczelni zakładają związek zawodowy, co jest tym bardziej groteskowe, że to właśnie „Wyborcza” całymi latami przodowała w antyzwiązkowej narracji, uznając związki zawodowe za anachronizm i relikt komuny – a w ogóle, to trzeba być elastycznym i dostosowywać się do realiów rynku pracy. Może więc redaktorzy by tak skorzystali z recept, które latami suflowali górnikom i stoczniowcom?
Na koniec oczywistość: „Agora” to spółka giełdowa i jej obowiązkiem jest dbanie o interes akcjonariuszy. Szczerze mówiąc, na miejscu „Agory” sprzedałbym „Wyborczą” póki jest jeszcze cokolwiek warta, bo z okrętu flagowego zmieniła się w obciążenie, wręcz kamień młyński. Uwolniona od ciężaru „etosowej” gazety i politycznych obsesji jej redaktorów spółka mogłaby się wreszcie spokojnie zająć apolitycznym zarabianiem pieniędzy. Na takiej samej zasadzie „Wyborczej” kiedyś bardzo pomogło marketingowo odebranie znaczka „Solidarności” przez Wałęsę – bo przestała się kojarzyć ze „styropianem”. Może warto wyciągnąć z tamtej historii wnioski?