Naczelny największego dziennika w Europie musiał odejść dopiero, gdy o seksualnym skandalu napisała amerykańska prasa.
-Do zdobycia władzy potrzeba „Bilda”, niedzielnego wydania „Bilda” i telewidzów – stwierdził na początku XXI w. ówczesny kanclerz Niemiec (pełnił ten urząd w latach 1998-2005) Gerhard Schroeder. Chociaż od tego czasu sprzedaż tego tabloidowego dziennika spadła kilkukrotnie do „zaledwie” 1,15 mln sztuk dziennie papierowego wydania i ponad 450 tys. elektronicznego, to wciąż jest to siła, której żaden polityk w Niemczech nie może lekceważyć. Żaden tytuł prasowy nie sprzedaje więcej. Do tego bowiem dochodzi strona internetowa „Bilda”, która jest najpopularniejszym serwisem politycznym w internecie. Od 2017 r. szefem gazety i portalu był Julian Reichelt (urodził się 15 czerwca 1980 r.). Nie udało mu się zatrzymać spadku „papierowej” sprzedaży, ale udało mu się uruchomić „Bild TV”, telewizję wzorowaną na amerykańskich kablówkach, drapieżną, goniąca za sensacją, ale jednocześnie sytuującą się po stronie „zwykłych ludzi”. Tak samo jak „Bild”, który za rządów Reichelt utrzymał miano „centro-prawicowego”. Był umiarkowanie krytyczny wobec rządów Angeli Merkel, ale zdecydowanie zwalczał ograniczenia i zamykanie gospodarki (tzw. lockdowny) wprowadzane przez jej gabinet z powodu koronawirusa. Afera Reichelta wybuchła wiosną br. Wydawca „Bilda” Axel Springer SE (w Polsce wspólnie ze szwajcarską firmą Ringer jest właścicielem m.in. tabloidu Fakt) przeprowadził śledztwo i na chwilę nawet zawiesił Reichelta, kierownictwo firmy uznało jednak, że chociaż doszło do pomieszania życia zawodowego i prywatnego, to naczelny zachował stanowisko. Aferę zamieciono pod dywan. Gdy o sprawie napisał we wrześniu br. „The New York Times”, to szef Axel Springer SE Mathias Döpfner ogłosił, że pojawiły się „nowe okoliczności” i odwołał Reichelta. W rzeczywistości NYT cytował tylko i wyłącznie ustalenia wewnętrznego śledztwa Axel Springer.
Zamilczanie afery
Zwykle oskarżenia o mobbing i utrzymywanie prywatnych relacji z podwładnymi, gdy zostaną potwierdzone, kończą kariery oskarżonych natychmiast. A w wypadku Reichelta doszły jeszcze oskarżenia o wspólne zażywanie narkotyków z pracownikami. Chodzi bowiem nie tylko o wizerunek firmy, ale także o możliwe sprawy o odszkodowania. Szczególnie w wypadku takiego tytułu jak „Bild”, który ma wielu wrogów. Dziennik jest agresywny, populistyczny, stawia wysokie wymagania politykom, samemu przedstawiając się jako strażnik praw obywatelskich. Z lubością samemu piętnuje takie skandale w polityce. Aby zrozumieć, jak bardzo populistyczny był „Bild” Juliana Reichelta, wystarczy podać, że pozwalał sobie na walkę z pomysłami przymusów szczepień. Na europejskich salonach, które najchętniej szczepiłyby ludzi przymusowo, taka postawa była niemal zdradą.
Dochodzenie wewnątrz firmy po ujawnieniu oskarżeń w marcu br. miało potwierdzić tylko część zarzutów. Szefowie Reichelta uznali, że chociaż popełnił „pewne błędy”, to nie były one tak duże, aby stracić miał z ich powodu pracę.
Jego sprawą zainteresowali się dziennikarze lokalnych niemieckich mediów (wydawanych przez koncern Ippen). Tekst nie ujrzał jednak światła dziennego, bo wydawca zakazał jego publikacji. Z przecieków wiadomo jednak, że dziennikarze ustalili, iż wiosenna afera nie wpłynęła na tryb zachowania się naczelnego „Bilda”. Nadal mieszał pracę z życiem prywatnym.
Cios z za oceanu
Gdy wydawało się, że Julian Reichelt zyska sobie przydomek „niezatapialnego”, nastąpił cios z niespodziewanego kierunku. O sprawie tuszowania występków Reichelta napisał dziennik uważany za głos amerykański centrolewicowych elit „The New York Times”. Wbrew oficjalnym komunikatom wydawcy „Bilda” tekst nie wnosił do sprawy Reichelta nic nowego. Opierał się bowiem na tym co zeznawała była koleżanka Reichelta kilka lat wcześniej. Miejsce publikacji jednak okazało się decydujące. Axel Springer odwołał naczelnego „Bilda” w trybie natychmiastowym.
Afera ta pokazała, że po pierwsze Axel Springer stosuje wobec swojej kadry kierowniczej podwójne standardy. Po drugie pokazała też hipokryzję na rynku niemieckich mediów, na którym nikt nie waży się zadzierać z potężnym koncernem (patrz blokada tekstu lokalnych dziennikarzy o tej aferze przez wydawcę). Wreszcie błyskawiczna reakcja na krytykę we wpływowym amerykańskim dzienniku.
Zdaniem analityków rynku medialnego Springer, który kupił serwis ekonomiczny „Business Insider” i poważny polityczny serwis „Politico”, po prostu nie mógł zignorować krytyki w „The New York Times”.
Na potrzeby niemieckich czytelników redaktor naczelny tabloidu sypiający z podwładnymi, nie był niczym szokującym i specjalnie nagannym.
Zarządzający Springerem, który ma amerykańskich udziałowców i poważnie przygotowuje się do wejścia na tamten rynek, dobrze rozumieją, że nie da się odnieść tam sukcesu, bez uszanowania tego, co się tam dzieje. A w amerykańskich mediach po ruchu MeToo (JaTeż), który sprawił, że ujawniono przemilczane przez lata przypadki molestowania seksualnego w świecie filmu, celeberytów, mediów, dzisiaj nie ma miejsca na tolerowanie żadnych zachowań, które nawet tylko przypominają mobing lub molestowanie seksualne.
Sprawa pokazała też, że standardy, których „Bild” pilnuje w polityce i życiu osób publicznych, są tylko produktem. Zarządzający firmą nie wiedzieli niczego złego w utrzymywaniu na stanowisku szefa największej gazety człowieka, który łamał niemal wszystkie zasady korporacyjnego bhp. „Drogowskaz nie musi chodzić drogą, którą wskazuje” – z tej popularnej kpiny w „Bildzie” uczyniono zasadę korporacyjnego działania. Gdyby nie planowana globalna ekspansja, to pewnie Reicheltowi włos z głowy by nie spadł.
Według rozmówców „The New York Timesa” Reichelt nie był wyjątkiem. Całość kultury korporacyjnej Axel Springer szowinistyczna miała być od zawsze. Dymisjonując Reichelta, jego szefowie nie posypali głów popiołem. Winą obarczyli odchodzącego naczelnego, który miał okłamać zarząd firmy i „nie zachować wyraźnej granicy między sprawami prywatnymi, a zawodowymi”.
W rzeczywistości Axel Springer miał skargi na Reichelta aż od sześciu pracujących w tabloidzie kobiet. Ujawniły one np. awansowanie przez niego młodszej od niego o 11 lat praktykantki na wysokie stanowisko, tylko dlatego, że miał z nią romans. Według autorów artykułu ta relacja sprawiła, że musiała później korzystać z pomocy psychologa. Reichelt romansował przynajmniej z czterema młodymi kobietami, dla których okazywało się to trampoliną do kariery. Trudno o lepszy przykład molestowania seksualnego. Szef Axel Springer, Mathias Döpfner, odwołując Rechielta powiedział, że nie widział zeznań cytowanych przez amerykańskie media, kiedy przywracał go do pracy w marcu br. po 12 dniach zawieszenia. Zastrzegł też, że opisany przez „The New York Times” problem dotyczy „tylko” „Bilda”, a nie całego wydawnictwa, które zatrudnia 16,5 tys. pracowników w ponad 40 krajach.
Cytowani w mediach byli pracownicy Axel Springer mają jednak inne zdanie. Według nich wiedza o tym, co się dzieje w „Bildzie”, była powszechna. „Wszyscy mówili o tym bardzo otwarcie” – opowiadał jeden z byłych pracowników, który pracował w tabloidzie w czasie wydarzeń, które doprowadziły do zwolnienia Reichelta. „Praktykantki wiedziały, że romans z szefem, to droga do awansu” – podsumował. Inna praktykantka opowiedziała o starszych redaktorach, którzy zawsze witali atrakcyjne praktykantki dwuznacznym mruganiem oka i niewybrednymi aluzjami.
Nie mają oni wątpliwości, że gdyby nie plany globalnej ekspansji, przede wszystkim na rynek amerykański to seksizm i mobbing byłyby nadal w „Bildzie” tolerowane.
Dziennikarze „The New York Times” ujawnili również jak szef Axel Springer Mathias Döpfner bronił naczelnego „Bilda” wiosną br. Zalecał on pracownikom „szczególną ostrożność” przy badaniu oskarżeń wobec niego, ponieważ jest on „naprawdę ostatnim i jedynym dziennikarzem w Niemczech, który wciąż odważnie buntuje się przeciwko nowemu autorytarnemu NRD”, inaczej mówiąc, porównał on obecne Niemcy do komunistycznego państwa, które przestało istnieć w 1990 r. Döpfner pisał również, że pan Reichelt miał „potężnych wrogów”.
Dziś największym udziałowcem (ok. 40 proc.) Axel Springer jest amerykański fundusz KKR i to właśnie okazało się czynnikiem wymuszającym działanie na władzach koncernu.