Wygląda na to, że potwierdzają się moje przewidywania wyrażone w sierpniowym felietonie pt. „Złoto Big Pharmy”, że pandemia jest zbyt dobrym interesem, by go ot tak zamykać – i w związku z tym planowana jest wstępnie na co najmniej dwa kolejne lata.
Świadczyła o tym liczba zakontraktowanych przez Unię Europejską szczepionek – przypomnę, że tylko u samego Pfizera zamówiono 1,8 mld dawek, co pozwala „wyszczepić” (ech, ten weterynaryjny żargon) czterokrotnie całą populację UE (450 mln mieszkańców) od niemowlęcia do starca. Licząc dwie „fale” koronawirusa rocznie (wiosenną i jesienną), mamy zatem jak obszył co najmniej dwa lata serwowania przy każdej z nich kolejnych „dawek przypominających”, bo przecież zamówiony towar nie może się zmarnować. Stąd narastający nacisk na szczepienia dzieci w coraz niższych grupach wiekowych (teraz już na warsztat są brani kilkulatkowie) skorelowany z kolejną odsłoną sanitarystycznego zamordyzmu mającego zmusić ludzi do wakcynacji. Przypomnę, że równolegle Pfizer i Moderna podwyższyły ceny za szczepionki, co nijak się ma do rynkowych reguł, które przyzwyczaiły nas do tego, że im większa partia towaru, tym niższa cena. Wspomniany Pfizer na swoim produkcie sprzedawanym po cenie 23,14 dolarów za sztukę (wcześniej było to 18,40 dol.) zarobi w UE 41 mld 652 mln dolarów. Ładny grosz.
Niestety, ludzie zaczęli się buntować. W ostatnich tygodniach przez kraje Europy przetoczyły się wielotysięczne demonstracje protestujące przeciw restrykcjom – i to w krajach o wysokim poziomie „wyszczepienia”, takich jak Austria, Holandia czy Włochy – często okraszone atrakcjami w postaci płonących ulic i starć z policją, która zresztą z rzekomymi „foliarzami” nie zamierzała się patyczkować i (jak w Holandii) śmiało wjeżdżała w tłum wozami bojowymi, polewając demonstrantów z armatek wodnych, co zważywszy na temperatury oscylujące wokół zera stopni, niewątpliwie przyczyni się do hartowania organizmów i nabywania stadnej odporności. W takiej Austrii natomiast, która zabroniła „niewyszczepionym” obywatelom wychodzenia z domów, mamy już covidiański faszyzm pełną gębą.
Ten zbuntowany motłoch trzeba było poskromić – i bingo! – jak raz, znalazły się nowe, groźne „warianty” koronawirusa, takie jak „Nu” o niespotykanej „mnogości kolców” czy najświeższy hit – „omikron”. Tu warto dodać, że poprzednim pandemicznym przebojem był wariant „delta”, który miał zasiać apokaliptyczne spustoszenie, ale najwyraźniej się już opatrzył i przestał robić odpowiednie wrażenie. Ciekawostka na marginesie – „delta” jest czwartą literą greckiego alfabetu, natomiast „nu” trzynastą, zaś „omikron” – piętnastą. Jeżeli w nazewnictwie wykrywanych mutacji zachowano alfabetyczną kolejność, oznaczałoby to, że w międzyczasie pojawiło się dziesięć nowych „literek”, lecz najwyraźniej nie było potrzeby ekscytowania nimi opinii publicznej. Dopiero teraz nastąpił medialny szturm przy użyciu „omikrona”, któremu wyznaczono rolę „delty-bis”, czyli nowego „wariantu grozy”. Rodzi to podejrzenie, że mutacje bakcyla są ogłaszane światu wtedy, gdy zachodzi konieczność „histeryzowania mas”, tak by zastraszyć opornych i kontynuować upłynnianie kolejnych zakupionych „dawek przypominających” w ludzkich organizmach. Zauważmy przy tym, że na razie nie wiadomo nawet, jak dalece nowy wariant jest groźny i jak zareaguje na szczepionki. Szczytem asekuracyjnego lania wody jest wypowiedź naczelnego lekarza Anglii, Chrisa Whitty’ego: „Jest duża szansa (! – PL), że nawet jeżeli wariant neutralizuje znacząco szczepionkę, jeśli chodzi o powstrzymanie zakażenia, to nadal możliwe jest (!), że szczepionki wystarczą, by ludzie nie chorowali ciężko i nie umierali” – czyli klasyczne „nic tak naprawdę nie wiem, ale się wypowiem”.
Tymczasem coraz wyraźniej widać, że skuteczność szczepionek robi się problematyczna – a że hospitalizacji i zgonów rzekomo w pełni „zabezpieczonych” pacjentów po dwóch dawkach nie dało się dłużej skrywać pod korcem, to należy wyłączyć ludziom myślenie za pomocą kolejnego zmasowanego ataku propagandy strachu. Dzięki temu jest szansa, że interes nadal będzie się kręcił i żaden polityk nie odważy się powiedzieć oficjalnie, że koronawirus jest wirusem mutującym, w związku z czym nie da się go obezwładnić jedną szczepionką, podobnie jak nie da się ujarzmić grypy – zawsze będziemy o krok do tyłu, a Covid w coraz to nowych odsłonach zostanie z nami na stałe, dołączając do grona sezonowych infekcji. Natomiast zbiorową odporność najbardziej demoluje izolacja oraz permanentny stres nakręcany medialną histerią, lockdownami i niepewnością jutra. Po ubiegłorocznych doświadczeniach widać wyraźnie, że społeczne restrykcje nie służą niczemu poza naganianiem delikwentów do „dobrowolnych” szczepień – które zresztą również nie zapobiegają „transmisji”. No i na koniec zostaje pytanie – jak niby rządy zamierzają poradzić sobie z kryzysem gospodarczym i odblokować światowe łańcuchy dostaw i produkcji, zamykając co roku państwa i gospodarki na kłódkę?