-1.1 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

Coraz bardziej samotna arogancja

Dla Izraela kończy się geopolityczna dobra passa. USA już nie kwapią się do bezwarunkowego poparcia, kolejnych sojuszników odstępują żałośnie, amerykańskie gwarancje zaś kończą się, kiedy dzielnym marines włos spadnie z głowy. W zamian, polityka państwa Izrael coraz bardziej staje na zawadzie Chinom, na które nie działa tradycyjny moralny szantaż „współudziału w Holokauście”

Od dekad republikańscy politycy złośliwie nazywali Kongres USA „terytorium okupowanym przez Izrael”. Podszyte to było niekłamanym podziwem dla sprawności żydowskich lobbistów, umiejących przepchnąć praktycznie każdą ustawę, której życzyłby sobie Tel Awiw i wspierające go organizacje. Tak było z niesławną Act 447, jednak tu możliwości lobbingu w Waszyngtonie zdecydowanie przekroczyły realia polityki międzynarodowej. Akcja ta poszła o jeden most za daleko. Stany Zjednoczone zadarły w sumie z kilkudziesięcioma państwami naraz, nie tylko z Polską. Z powodu mętnych cudzych interesów i wobec rozmiarów wywołanego oburzenia musiały zwinąć chorągiewkę, ogłaszając, że jest to tylko „raport informacyjny”. Zapewne myśleli, że tymczasowo, aż tu nagle kres izraelskiej okupacji Kongresu położyli, o dziwo!, Demokraci. Przyszła sprawa Georga Floyda i Ameryka stanęła w ogniu lewackiej rewolucji, prowadzonej przez jawnie antysemicką Black Live Matter oraz inne skrajnie lewicowe organizacje, sprzymierzone z Hamasem. Politykę Izraela wobec Palestyńczyków zaczęto w Stanach nazywać „apartheidem”, tak powszechnie, że aż administracja prezydenta Bidena poczuła się w obowiązku zdementować to określenie, ale mleko się już rozlało. Wielka skuteczność żydowskich lobbistów z kuluarów Kongresu USA obróciła się przeciwko nim samym. Każdy ich sukces to teraz wizerunkowa porażka i oliwa do ognia BLM. Trudno zaś oskarżać Murzynów o antysemityzm, samemu nie popadając przy tym w rasizm. I tak po raz kolejny nieśmiertelną aktualnością wykazuje się myśl towarzysza Lenina dotycząca „dialektycznych sprzeczności rozwojowych”. W oryginale chodziło o niespójności w łonie kapitalizmu, prowadzące do jego nieuchronnego upadku (po którym nastaje właśnie nowy feudalizm), ale akurat ten koncept świetnie sprawdza się wobec każdej posuniętej do absurdu doktryny politycznej, która zaczyna w końcu piłować gałąź, na której siedzi. To się właśnie przydarzyło wielce zadufanym organizacjom żydowskim w Stanach. I, chcąc nie chcąc, trzeba było bezczelnej Polsce odpuścić. Do Warszawy powrócił chyłkiem izraelski ambasador, acz trudno nazwać ten stan rzeczy normalizacją stosunków politycznych. Jeszcze trudniej będzie zapomnieć fakt, że 30 lat budowania pozytywnych relacji polsko-żydowskich przekreślono lekką ręką na potrzeby jednej kampanii wyborczej w Izraelu. Dla polskiej inteligencji wspieranie polityki żydowskiej stało się po prostu obciachem. Nie zrobi tego już żaden szanujący się polski patriota, do dyspozycji pozostali tylko coraz bardziej kabaretowi lewacy. Do czasu, aż ich tęczowi towarzysze z Zachodu każą im bezwarunkowo pokochać Hamas i BLM. „Trudna rada w tej mierze”, jak mówi poeta. Tymczasem na Bliskim Wschodzie państwo Izrael pozostało sam na sam z Iranem, za którym coraz mocniej stają Chiny. Tel Awiw od lat marzy o wojnie prewencyjnej, która reżymowi ajatollachów wytrąci atomową broń z ręki, ale jest już jasne, że Stany Zjednoczone w tym dziele nie pomogą, bo „naszym chłopcom” stanie się krzywda… Wszak nie po to USA tak sromotnie przegrywała z talibami w Afganistanie, żeby teraz zadzierać z kolejnym islamskim fundamentalizmem, który swoich strat w ludziach liczyć nie potrzebuje, bo hurys wystarczy dla wszystkich.

Wobec tego izraelscy politycy przebąkują o samodzielnym ataku na Iran, bez oglądania się na USA. Są jeszcze pewni swojej przewagi technologicznej, której pokazem był zamach na fizyka jądrowego Mohsena Fakhrizadeha (27.11.2020) z użyciem karabiny maszynowego sterowanego z satelity. Pewnie wojna z Iranem miałaby szansę powodzenia, gdyby nie Chiny, coraz bardziej stanowczo stające za Teheranem i jednostronnie znoszące kolejne sankcje wobec Iranu. Jeśli więc ajatollachom brakuje wysokich technologii wojskowych, to przynajmniej już wiedzą skąd je wziąć. A teraz jeszcze wojna ukraińsko-rosyjska dodatkowo skomplikowała sprawy na niekorzyść Izraela. Na początek trzeba było przeprosić się z Warszawą, co już było niemałą gorzką pigułką do przełknięcia. Zwłaszcza dla państwa, które przywykło rozstawiać po kątach supermocarstwa. Wprawdzie to tylko polityczna taktyka, ale w skali geostrategicznej sprawy Izraela też mają się źle. Rozwój sytuacji na Ukrainie sprawia, że coraz bardziej zagrożony jest chiński tranzyt przez Rosję i to przez obie wojujące strony. Jeśli bowiem Ukrainę zaatakuje Białoruś, tamtejsze linie kolejowe staną się naturalnym celem ukraińskich dywersantów. Rosja zainteresowana odegraniem się za zachodnie sankcje nie będzie jakoś szczególnie chronić europejskich łańcuchów dostaw.

Zatem Chiny pilnie potrzebują transportowego bajpasu, omijającego rejon wschodnioeuropejskiego konfliktu. Nasuwającym się szlakiem jest droga przez Pakistan, Iran i Turcję. Tu jednak na drodze Chin staje Izrael szukający zwady z Iranem. Turcja z kolei balansująca na krawędzi wojny z Rosją też potrzebuje pilnie sojusznika solidniejszego od Stanów Zjednoczonych, więc Turcy nie będą umierać za Tel Awiw. Doprawdy, nie przypadkiem Chiny kontynentalne odpuściły Tajwanowi (choć jeszcze w lutym wydawało się to niemożliwe) i lada chwila pogodzą się jeszcze z Japonią. Państwo Środka skraca geopolityczny front i rusza na Bliski Wschód, gdzie Morze Martwe zamieniło się w wielki nocnik, w którym przebierają palcami zakłopotani izraelscy politycy. Jakże tu bowiem Światowy Kongres Żydów napuścić na Pekin i wmawiać z kolei Chińczykom „współudział w Holokauście”? Zarzut antysemityzmu, postawiony w zeszłym roku, wzruszył Państwo Środka mniej niż zero. Zawiodło więc najpotężniejsze narzędzie politycznego szantażu!

Dodatkowo broń nuklearna przestaje być passe. I nie chodzi tu o desperackie groźby Putina, którego władza trzyma się li tylko na jego gwardii przybocznej, bo nikt inny nie życzy mu już dłuższego życia i panowania. Wszyscy na świecie widzą, że Ukraina zrobiła źle, wyrzekając się swoich głowic atomowych w zamian za świstek papieru na wagę tego, którym w 1938 r. wymachiwał brytyjski premier Chamberlain. Epokę doktryny o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej możemy uznać za zakończoną. Teraz każde państwo pragnące zachować niepodległość, musi ją mieć, bo zawsze gdzieś znajdzie się jakiś nowy Putin, którego nie powstrzyma napuszone gadanie o „wartościach”. Polski dotyczy to także. Dzielni inaczej amerykańscy wojacy nadają się u nas tylko na żywe tarcze, bo może ich akurat ruscy będą bombardować mniej chętnie.

W zasadzie najrozsądniejsza rzecz, jaką może teraz zrobić Izrael, to odwrócić sojusze, przejść na stronę Chin i przystać na chińską mediację w sporze z Teheranem. Trudne to będzie, bo ajatollachowie są zawzięci na Małego Szatana jak kot na szperkę, ale alternatywą jest konflikt z całym światem persko-arabskim, zjednoczonym przez Pekin, który już zrobił krok w tym kierunku, w maju 2021 r. ujmując się za Palestyńczykami. Opuszczony przez USA, Tel Awiw będzie chińskiej protekcji potrzebował wręcz dramatycznie. Tymczasem Waszyngton świeżo wystawił do wiatru Arabię Saudyjską w Jemenie, zatem Izrael jest następnym serdecznym amerykańskim sojusznikiem w kolejce do noża w plecy. Przepraszam, to nie nóż, tylko tęczowe dildo, niekoniecznie w plecy. Z kolei na dotychczasowy cichy układ rosyjsko-izraelski coraz trudniej liczyć, ponieważ każdy dzień ukraińskiego oporu, czyni kremlowski biegun multipolarnego świata coraz bardziej miałkim, odległym i nieistotnym. Ostatnia moskiewska misja premiera Naftaliego Benetta mało przypomina mediacje pokojowe, a dużo bardziej galwanizowanie żywego trupa Putina (to jest to ludzkie życie „ratowane w szabas”!), czyli zwykłe knucie z bandytami, co państwu Izrael prestiżu raczej nie przysporzy. Jedynym skutkiem tej żydowskiej dyplomacji jest jak dotąd ponowne zhardzenie Niemiec.

Już wiadomo, że Rosja znalazła na Ukrainie swój drugi Afganistan i teraz pogrąży ją ostatecznie otwarcie gdziekolwiek drugiego frontu, np. obalenie osłabionego Kadyrowa w Czeczenii, Turcja budująca z Azerbejdżanem i Kazachstanem swój Wielki Turan, Japonia sięgająca po Kuryle, Chiny po Kraj Zabajkalski, Gruzja po Abchazję… Wiele się tych pretensji do Kremla uzbierało i byłoby dziwne, gdyby nikt nie skorzystał z zaangażowania i wyczerpania Rosji na Ukrainie. Ba, sam batko Łukaszenka ma teraz okazję wystąpić wobec Zachodu cały na biało, a dziad ponoć jest bardzo chytry…

A Izrael gdzie? W gaju figowym! Czeka, aż chiński wąż zaproponuje mu jabłuszko.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news