Obecna sytuacja z pewnością wzmocni pozycję Turcji, która już przymierzana jest do jednego z gwarantów ewentualnego powojennego porządku na Ukrainie.
Praktycznie od końca XVII w. Turcja i Rosja znajdują się na nieustannym kursie kolizyjnym ze względu na rozbieżność interesów w rejonie Morza Czarnego. Trudności jednego z tych państw były zawsze przyjmowane z radością przez drugie jako okazja do wzmocnienia własnej pozycji. Nie inaczej stało się także tym razem, gdy wyraźnie nieudany rosyjski Blitzkrieg przysporzył Kremlowi znacznych trudności objawiających się m.in. coraz bardziej wyraźnym exodusem zamożnych i wpływowych obywateli.
Autonomiczny członek NATO
Turcja jest potrzebna Stanom Zjednoczonym jako siła ograniczająca Rosję od strony cieśnin czarnomorskich i dlatego atlantyckie elity tradycyjnie przymykają oko na to, jaki faktycznie jest zakres współpracy Ankary z resztą sojuszu. Nie inaczej jest także i tym razem: prezydent Recep Tayyip Erdogan od samego początku agresji Rosji na Ukrainę zajął stanowisko, które określić można jako szczególnie wyrachowane. Z jednej strony Turcja potępiła agresję, lecz jednocześnie nie przyłączyła się do zachodnich sankcji. Mało tego, rzecznik tureckiego prezydenta powiedział kilka dni temu wprost, że polityka palenia mostów z Rosją jest bardzo niekorzystna, gdyż uniemożliwi w końcu zawarcie z nią porozumienia. Jego zdaniem Ukraińcom trzeba pomagać tak, aby stawili skuteczny opór, lecz jednocześnie zdanie Rosjan też musi być brane pod uwagę.
Stanowisko Turcji odzwierciedla praktykowaną od wielu lat przez nowego „sułtana” politykę odbudowywania potęgi na wzór dawnego imperium. Zgodnie z nią Erdogan pretenduje do bycia przywódcą wielkiej światowej potęgi, przeciwstawiającej się zarówno Zachodowi, jak i innym wiodącym ośrodkom władzy. Aspiracje te nie znajdują jak na razie wyraźnego poparcia w rzeczywistości gospodarczej, o czym świadczy, chociażby, kryzys walutowy, który nasilił się w sposób szczególny pod koniec ubiegłego roku.
Kryzys ten stanowi konsekwencję luźnej polityki fi skalnej związanej z hojnym obdarowywaniem przez Erdogana sprzyjających mu środowisk. W 2016 r. miał miejsce nieudany zamach stanu, który wprawdzie skonsolidował władzę „nowego sułtana”, ale jednocześnie przyczynił się do tego, że prezydent stał się zakładnikiem polityki budowania dobrobytu bez odpowiednich fundamentów gospodarczych. Warto pamiętać, że Erdogan był kiedyś politykiem o bardziej liberalnym obliczu i zwolennikiem otwierania kraju na zagranicznej inwestycje. Począwszy od 2007 r., zachodni kapitał nie płynie już nad Bosfor tak szerokim nurtem, a skłócony z większością państw arabskich prezydent Turcji stawia na model gospodarczej niezależności zawężającej mu coraz bardziej pole manewru.
Bez Rosji ani rusz
Pomimo najsłabszego kursu tureckiej waluty od 20 lat Erodgan wymusza cały czas na banku centralnym luźną politykę monetarną, która jeszcze przed wybuchem wojny sprawiła, że w całym 2021 r. lira osłabiła się w stosunku do dolara o połowę. Wielkim problemem Turcji w nadchodzącym czasie może okazać się to, że niewystarczający napływ turystów z Rosji znacząco ograniczy dostęp do dewiz itym samym uszczupli rezerwy walutowe. Pierwotne plany zakładały, że w tym roku sektor turystyczny zapewni aż 34 mld dolarów dochodów. M.in. z tego właśnie powodu Turcja nie jest zbyt skłonna odcinać się od Rosji za wszelką ceną i palić za sobą mosty.
To oczywiście niejedyna przyczyna dwuznacznej pozycji tureckiego państwa, które w znacznym stopniu zależy także od gazociągu Turkish Stream, którym przesyłane jest błękitne paliwo z Rosji. Zasila ono nie tylko Turcję, ale także Bułgarię, Grecję i Macedonię Północną z opcją przedłużenia również do kolejnych krajów. Mimo tego, że Turcja zamknęła cieśninę Bosfor dla rosyjskich okrętów, zwyczajnie nie może odciąć się od rosyjskiego gazu, gdyż w niebezpieczny dla siebie sposób uzależniła od niego funkcjonowanie własnej gospodarki. Całej sytuacji nie zmieni nawet fakt, że przed dwoma laty odkryto w Turcji własne złoża gazu.
Postawa Turcji będzie z pewnością przedmiotem szczególnej uwagi ze strony państw zachodnich i Stanów Zjednoczonych, gdyż już pierwszy miesiąc wojny pokazał, że kraj rządzony przez Erodgana stanowi jeden z naturalnych kierunków emigracji dla zamożnych Rosjan oraz naturalny sojusznik Rosji w zakresie omijania sankcji. Do Turcji zbiegł m.in. jeden z głównych architektów przemian gospodarczych Federacji Rosyjskiej ostatnich dekad Anatolijs Czubajs. Przybycie części oligarchów w okolice Bosforu najwidoczniej spodobało się Turcji, ponieważ minister spraw zagranicznych Mevlut Calusoglu powiedział, że są oni w jego kraju mile widziani. Wiadomo, że możliwość przeniesienia się z częścią swojego majątku do Turcji rozważa w ostatnim czasie m.in. Roman Abramowicz.
Gwarant nowego ładu
Pomimo swoich wewnętrznych problemów Turcja robi przy okazji wojny na Ukrainie karierę jako producent nowoczesnego uzbrojenia. Produkowane przez nią drony bojowe Bayraktar stały się obok wyrzutni Javelin jednym z symboli ukraińskiego oporu, co zaowocowało zdobyciem kolejnych zamówień, m.in. z Polski, Wcześniej sprawdziły się m.in. w Syrii i w efekcie dzisiaj w Ankarze z sukcesem udaje się zdobywać dla swojego flagowego produktu nowe rynki, m.in. w Afryce.
Szczególnie istotne z perspektywy tureckiej jest to, że Ukraina i Rosja widzą w Ankarze jedno z państw, które może odegrać szczególną rolę po zakończeniu obecnej wojny. Choć na razie nie wiadomo jeszcze, jakim rezultatem zakończy się trwający konflikt, Turcja występuje w roli potencjalnego gwaranta neutralności Ukrainy, obok Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Francji. Dla Rosji nadanie Turcji tego rodzaju statusu jest zdecydowanie bardziej pożądane niż przyzwolenie na to, aby o wszystkim wciąż decydował amerykański hegemon. Nieprzypadkowo więc rozmowy ukraińsko-rosyjskie coraz częściej odbywają się na terytorium tureckim, gdyż obie strony rozumieją, że Erodogan to lider, z którego zdaniem trzeba się liczyć bardziej niż do tej pory. Choćby dlatego, że dysponuje drugą najsilniejszą na kontynencie armią, która w przeciwieństwie do większości europejskich armii ma realne zdolności bojowe.
Od początku wojny zamożni Rosjanie rzucili się na nieruchomości nie tylko w Izraelu, ale także w Stambule. Teoretycznie Rosja i Turcja były w ostatnich latach wiele razy na granicy wojny, co powinno czynić tego rodzaju ruchy dość ryzykownymi. W obecnej sytuacji Ankara będzie siłą rzeczy szukała jednak z Moskwą porozumienia, gdyż jako państwo aktywnie dążące do głębokiej rewizji międzynarodowego ładu politycznego swoich szans musi upatrywać właśnie w podsycaniu działań destabilizujących cały Zachód. Jako wyrachowany gracz Erdogan nie będzie również chciał pozwolić na to, aby Rosja odniosła nad Ukrainą zdecydowanego zwycięstwa.
Wzrost znaczenia Turcji, nawet pomimo jej kłopotów gospodarczych, to niestety zły prognostyk dla całej Europy. Wojna na Ukrainie pokazała bowiem, że deklarowana dotąd jedność okazała się w wielu aspektach mocno iluzoryczna. Zmagające się z kryzysem energetycznym, wysoką infl acją i coraz gorszą koniunkturą gospodarczą europejskie kraje przedstawiają się na tle myślącej coraz bardziej ekspansywnie Turcji jako wyjątkowo bezbronne. W nowym układzie sił, który powoli wyłania się po agresji Putina na Ukrainę, państwo Erdogana zyska niestety na znaczeniu.