-0.8 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

„Szok Trumpa”

Histeria zapanowała w stolicach europejskich państw NATO, w Unii Europejskiej, a nawet u prezydenta Bidena i doradców Białego Domu po wypowiedziach byłego prezydenta Trumpa w kampanii wyborczej. To szok co do formy, ale niekoniecznie co do treści. O ile nie można się dziwić prezydentowi Bidenowi, bo wypowiedzi Trumpa poparło 65 proc. Amerykanów i oznacza to bardzo poważny cios w trwającej kampanii, to histeria w Europie musi dziwić.

Donald Trump dał się poznać jako polityk stosujący swoiste metody biznesowe w polityce, proste, wręcz prymitywne: blef, szantaż, przesadę, uproszczenia, a nawet fanfaronadę. Nie można mu jednak zarzucić woluntaryzmu. Jego poglądy są oparte na analizach głównych amerykańskich Think Tanków, takich jak RAND Corporation, czy Atlantic Council. Wynika z nich konieczność głębszego przeorientowania amerykańskiej myśli strategicznej w obliczu zmian geopolitycznych na świecie, znana jako tzw. Pacyficzny Pivot (zwrot ku Pacyfikowi). USA muszą skoncentrować się na rosnących zagrożeniach chińskich i będą potrzebować od sojuszników z NATO znacznie większego zaangażowania w obronę Europy przed Rosją. Może też pojawić się sytuacja, że europejscy sojusznicy z NATO będą musieli wspierać USA na Pacyfiku, co już po części się dzieje: Wielka Brytania jest członkiem pacyficznego ugrupowania obronnego AUKUS, a Francja, a nawet Niemcy, wysyłają okręty wojenne na Ocean Indyjski i Pacyfik do wsparcia patroli amerykańskiej floty. Wsparcia będą wymagały też atlantyckie szlaki logistyczne.

Według RAND Corporation USA będą musiały zdecydowanie wzmocnić na Pacyfiku poza lotnictwem i marynarką, dotychczas uznawanymi za podstawowe, również wojska lądowe. W spodziewanym ataku Korei Północnej na Południową z pomocą Chin, wojska lądowe USA będą musiały wzmocnić niewystarczające wojska lądowe Seulu. Dla Europy oznaczać to będzie w następnych latach mocne i szybkie zwiększanie zaangażowania obronnego dla zastąpienia przenoszonych do Azji oddziałów USA oraz przeciwstawiania się Rosji.

O co chodzi Trumpowi

Kolejni prezydenci USA począwszy, od prezydenta Clintona w latach 90., coraz ostrzej wskazywali na ogromną nierównowagę w ponoszeniu kosztów wspólnej obrony. USA zostały obciążone nadmiarem wydatków, a bogate państwa europejskie, takie jak Niemcy, Francja czy Włochy, korzystały z dywidendy postzimnowojennej, oszczędzając na wydatkach obronnych. Rozwijały w zamian np. rozbudowane świadczenia socjalne.

W rezultacie wytworzyła się sytuacja, że w niektórych obszarach nawet 85 proc. potencjału całego NATO jest skoncentrowane w siłach zbrojnych i przemyśle obronnym Stanów Zjednoczonych. Dobrze charakteryzują tę sytuację wydatki na obronność. Stany Zjednoczone wydają na siły zbrojne rocznie około sześciokrotnie więcej niż pozostałe państwa NATO razem wzięte! Te dysproporcje są kumulowane w czasie, co daje gigantyczną przepaść w możliwościach obronnych.

W latach 1949-1989 europejscy członkowie NATO wydawali na obronność np.: Wielka Brytania – 5,8 proc. PKB, Francja – 5,1 proc., Niemcy – 3,6 proc. W 2022 r. udziały te wyniosły 2,1 proc. w Wielkiej Brytanii, 1,9 proc. we Francji i 1,4 proc. w Niemczech. Przywrócenie budżetów obronnych tych krajów do ich zimnowojennych udziałów w PKB wymagałoby kolosalnego wysiłku. Aby NATO jako całość osiągnęło poziom 3,5 proc. PKB na wydatki obronne, potrzebowałoby 431 mld dolarów rocznie więcej – to niemal dwukrotność tego, co wszystkie państwa zobowiązały się przeznaczyć na Ukrainę od 2022 r. Same Niemcy, by powrócić do potencjału obronnego sprzed końca zimnej wojny, potrzebowałyby nie 100 mld euro obiecanych w Zeitenwende Scholza, a 300 mld Euro.

Zobowiązania NATO

W Traktacie Waszyngtońskim (o utworzeniu NATO) są dwa kluczowe zobowiązania w art. 3 i art. 5, do których ostatnio w sposób szokujący i brutalny odniósł się Donald Trump.

Zgodnie z art. 3 traktatu waszyngtońskiego: (…) „Strony, każda z osobna i wszystkie razem, poprzez stałą i skuteczną samopomoc i pomoc wzajemną będą utrzymywały i rozwijały swoją indywidualną i zbiorową zdolność do odparcia zbrojnej napaści”.

Siły obronne NATO to skumulowane potencjały obronne wszystkich państw członkowskich. Jeśli więc jakieś państwo nie rozwija swojego potencjału obronnego, to osłabia potencjał całego sojuszu. Wbrew potocznemu przekonaniu nie ma żadnych odrębnych wojsk NATO. Wojska każdego z państw członkowskich są wojskami NATO. Całe Wojsko Polskie też.

Ponieważ potencjały gospodarcze państw członkowskich są bardzo różne w 2006 r., przyjęto wspólny i akceptowalny parametr wydatków obronnych nieobciążający nadmiernie budżetów państw członkowskich. Wszystkie państwa NATO zobowiązały się do wydawania co najmniej 2 proc. PKB na własną obronę (co dodatkowo potwierdzono w 2014 r.). W bieżącym roku, po prawie 20 latach niestety tylko 18 państw na 31 wypełnia to zobowiązanie.

Donald Trump mówi, że USA nie będą broniły państw, które nie realizują zobowiązania, do i tak skromnego obciążenia wydatkowaniem osławionych 2 proc. PKB na obronność. Nie jest to niezgodne z art. 5 traktatu waszyngtońskiego o zobowiązaniu do wspólnej i wzajemnej obrony. Zgodnie z art. 5 traktatu zbrojna agresja na jeden kraj NATO jest uważana za zbrojną agresję przeciwko wszystkim krajom NATO, pozostałe kraje są zobowiązane do udzielenia pomocy, ale „diabeł tkwi w szczegółach”: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie, lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego (…)”. Czyli każde z państw więc niekoniecznie wesprze zbrojnie napadniętego sojusznika, a np. „wyśle ostrą notę protestacyjną”. Zgodnie z art. 5 traktatu USA, tak jak każdy członek NATO, może podjąć każdą możliwą decyzję, jaką uzna za stosowną, np. zaprotestować notą dyplomatyczną, zamiast wysłać wojsko.

Skandaliczne jednak sformułowanie Trumpa, że „zachęciłby wręcz Rosję, by robiła, co chce z takim państwem, które nie płaci 2 proc. na swoją obronę” wpisuje się raczej w poetykę jego typowych bulwersujących i brutalnych narracji, aniżeli w rzeczywiste zamiary. Pozostawienie bez pomocy jakiegokolwiek sojusznika tworzy wyrwę i dramatycznie osłabia cały sojusz. Problem jest dostrzegany, tym bardziej że np. traktat nieistniejącej już Unii Zachodnioeuropejskiej przewidywał „natychmiastowe wsparcie militarne”, a byli członkowie UZE są członkami NATO. Pewną odpowiedzią na tę niejednoznaczność traktatu jest tzw. wzmocniona wysunięta obecność (eFP – Enhanced Forward Presence). To są właśnie grupy bojowe państw NATO stacjonujące w krajach flanki wschodniej NATO, w tym również w Polsce. Wartość bojowa eFP jest relatywnie niewielka, ale mają wymiar polityczny w zakresie polityki odstraszania (deterrence). Dodatkowo w przypadku Polski jest to stacjonowanie rotacyjne ok. 10 tys. żołnierzy USA, na podstawie odrębnych umów bilateralnych z USA, w tym dotyczących tzw. Fort Trump w Powidzu. Na stałe stacjonują w Polsce niewielkie grupy żołnierzy USA: w Poznaniu w ramach wysuniętej placówki (outpost) Dowództwa V Korpusu Wojsk USA oraz w Bazie Antyrakietowej w Redzikowie k. Słupska. Nie udało się jednak sprowadzić ich do Polski na stałe, pomimo intensywnych zabiegów, dwóch „ciężkich dywizji wojsk USA” razem z rodzinami żołnierzy, co byłoby silnym wzmocnieniem i zabezpieczeniem przed agresją (z powodu układu NATO-Rosja).

Trump czasem grozi, że USA wyjdą z NATO, bo obrona Europy jest zbytnim obciążeniem dla USA, co nie wydaje się prawdą. Utrzymanie sił zbrojnych w Europie kosztuje budżet USA 36 mld dolarów rocznie. W porównaniu z rocznym budżetem Pentagonu (846 mld USD w 2024 r.) jest kwotą dość małą. Te wydatki czasowo powiększa dyslokacja 20 tys. dodatkowych żołnierzy w związku z wojną na Ukrainie. Niewykluczone jest ich przesunięcie do Azji w miarę potrzeb. Bazy w Europie służą też operacjom na Bliskim Wschodzie.

Na szczycie w Davos w 2020 r. Trump miał mówić Ursuli von der Leyen (wg Politico): „Jeśli Europa zostanie zaatakowana, nigdy nie przyjdziemy z pomocą i wsparciem”. Miał też stwierdzić, że „NATO jest martwe, a Ameryka opuści sojusz”, dodając – „a tak przy okazji, jesteście mi winni 400 mld USD, ponieważ nie zapłaciliście, Niemcy, tego, co mieliście zapłacić za obronę”. Niestety nie znamy całego kontekstu wypowiedzi Trumpa oraz relacji z przebiegu dyskusji. Propozycję wyjścia z NATO przedstawił też jakoby swojemu gabinetowi i doradcom. Został powstrzymany przez ówczesnego Sekretarza Obrony Jima Mattisa oraz przez głównodowodzącego połączonych sił zbrojnych gen. Marka Milleya. W obliczu tego typu doniesień Kongres przegłosował ustawę, która zakazuje prezydentowi wyprowadzenia USA z NATO bez zgody Senatu lub ustawy Kongresu.

Nie wiemy, czy Trump nadal podtrzymuje takie zamiary, o ile traktował je poważnie. Wiemy, że słucha się doradców. Ani jego doradcy, ani eksperci głównych amerykańskich Think Tanków nie zalecają mu takiego posunięcia, a wręcz przeciwnie uważają, że w dobie narastania napięć i konfrontacji na Bliskim i Dalekim Wschodzie, NATO jest USA potrzebne, jako osłona interesów amerykańskich w Europie i przeciwko rosnącemu w siłę Iranowi na Bliskim i Środkowym Wschodzie oraz Rosji i Chinom. Symptomatyczne jest gremialne przyłączenie się do USA 20 państw posiadających zdolności morskie, w tym członków NATO, do antyirańskiej operacji „Strażnik Dobrobytu” na Morzu Czerwonym w ramach „Combined Martime Forces”. Jakkolwiek Unia Europejska wysłała tam też własną armadę okrętów 9 państw pod dowództwem Francji.

Osobiście nie wierzę w wyjście USA z NATO. Z moich doświadczeń pracy w Kwaterze Głównej NATO wynika, że przedstawiciele USA, dyplomaci i dowódcy wojskowi w Kwaterze Głównej (NATO HQ) oraz w Dowództwach (w tym w SHAPE w Mons) mają głos decydujący. Takie są w NATO zasady od dekad. Było to jednym z głównych powodów zawieszenia przez Francję, członkostwa w strukturach NATO w 1966 r. przez gen. de Gaullea. Francja powróciła w 2011 r., ale pamiątką po tym jest przniesiona Kwatera Główna z Paryża do Brukseli. Powracając, po trudnych negocjacjach, musiała zaakceptować wiodącą rolę USA w sojuszu. USA rządzą de facto w NATO, więc anse Trumpa mają raczej charakter negocjacyjny.  

Nie wiemy też, co będzie ze wsparciem USA dla Ukrainy. Trump uważa, że to skorumpowany kraj i pomoc jest defraudowana przez skorumpowanych ukraińskich urzędników i dowódców wojskowych. Trzeba jednak wiedzieć, że kwestia korupcji w Ukrainie to jeden z głównych motywów kampanii wyborczej Trumpa. Oskarża on np. o korupcję syna prezydenta Huntera Bidena, któremu „przestępczą aktywność miał jakoby ułatwiać znienawidzony przez Trumpa ojciec  prezydent Biden – w zmowie z prezydentem Zelenskim”. Mieści się to w poetyce Trumpa – oskarżania Bidena o wszystko, co najgorsze, możliwe i niemożliwe. Czas kampanii się skończy i wtedy zobaczymy, jak wygląda rzeczywista polityka Trumpa i jego ekipy wobec Ukrainy, jeśli oczywiście wybory wygra. Większość Kongresmenów, w tym Republikanów, popierają pomoc Ukrainie.

Trump jest antyeuropejski. Uważa, że Europa jest ekonomicznym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych. Korzystanie „na gapę” z ochrony potęgi USA jest tylko jednym z oskarżeń. Dochodzą do tego kwestie nierównowagi w wymianie handlowej, cła i bariery handlowe, dostęp wzajemny do rynków itp. Kwestie te miała uregulować „umowa o wolnym handlu”, która umarła, zanim się narodziła. Tak czy inaczej, sprawy handlowe i gospodarcze są odrębne od kwestii NATO, ale niekoniecznie dla Trumpa, który ma do dyplomacji i polityki podejście biznesowe i transakcyjne. Trzeba więc będzie negocjować.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Wojna na Ukrainie pobudziła europejskie myślenie o własnej obronie w niewystarczającym stopniu. Im dalej od wojny tym troska mniejsza. Najmocniej we własną obronę zaangażowały się państwa tzw. wschodniej flanki. Co prawda coraz więcej państw NATO osiąga osławione 2 proc. PKB wydatków na obronność, a Unia Europejska konkretyzuje Wspólna Politykę Obronną poprzez np. wspólne projekty produkcji broni, wspólne finansowanie pomocy militarnej dla Ukrainy, w tym inwestycji w produkcję amunicji, ale obrona państw Europy nadal praktycznie całkowicie polega na potędze NATO, czytaj potędze USA.

Europa po II wojnie światowej miała doświadczenia licznych porażek budowania projektów własnej zbiorowej obrony bez kurateli USA. Najsilniej optowała za tym Francja. Nawet negocjując swój powrót do struktur NATO, domagała się stworzenia tzw. Europejskiego Filaru NATO. Bez powodzenia. Francja z niego nie rezygnuje. Nie ulega wątpliwości, że z uwagi na pozycję mocarstwa nuklearnego oraz najpotężniejsze siły zbrojne na kontynencie rola Francji w Europie niezmiernie by wzrosła. Zgłosiła gotowość do zajęcia miejsca po ew. odsuwających się od Europy USA w zakresie odstraszania nuklearnego i utworzenia europejskiego instrumentu „nuclear sharing” (udostępnianie broni jądrowej USA w ramach NATO niektórym członkom sojuszu np. Włochom, Niemcom, Belgii czy Turcji) z francuską bronią jądrową. Polska od ponad 10 lat zabiega o objęcie programem „nuclear sharing”. Na razie bez powodzenia. Nawet po instalacji rosyjskiej broni jądrowej przy polskiej granicy poza ulokowaną w okręgu królewieckim, także na Białorusi, stanowisko USA nie ulega zmianie. Francuskie bomby atomowe mogłyby być alternatywą, no, chyba że USA zmienią zdanie, by utrzymać wpływy w Polsce.

Obecnie nie ma postulatu budowy odrębnej od NATO struktury obronnej w Europie. Poza stałym, acz nieskonkretyzowanym francuskim postulatem budowy Europejskiej Autonomii Strategicznej i Europejskiego Filaru NATO, funkcjonują już konkretne, acz wojskowo zalążkowe projekty w ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony Unii Europejskiej: Komitet Wojskowy Unii Europejskiej, Sztab Wojskowy Unii Europejskiej, Eurokorpus, Europejskie Grupy Bojowe, Europejska Agencja Obrony.

W czasie niedawnych spotkań premiera Tuska z prezydentem Macronem i kanclerzem Scholzem pojawiła się kwestia europejskiej tożsamości obronnej.

Według Donalda Tuska „Unia Europejska musi być potęgą militarną. Jest osiem razy większą gospodarką niż gospodarka rosyjska, ma sześć razy większą populację niż Rosja. Nie ma żadnego powodu, żebyśmy byli tak wyraźnie słabsi militarnie niż Rosja. Chcemy wspólnie jako Europa, we współpracy także między Polską a Niemcami, osiągnąć tak szybko, jak to jest możliwe, a więc nie za 10-, 15 lat, ale w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy dużo większe zdolności obrony powietrznej, dużo większe zdolności produkcyjne, jeśli chodzi o amunicję, nie tylko, żeby pomóc Ukrainie, co jest dzisiaj priorytetem, ale żeby także Europa uzyskała adekwatne do naszych możliwości zdolności obrony. Bezpieczeństwo ma wiele wymiarów – to jest bezpośrednie wsparcie Ukrainy, odbudowa realnej siły militarnej Europy jako całości, wspólna polityka energetyczna i bezpieczeństwo żywnościowe. Nie ma alternatywy dla Unii Europejskiej, ale też nie ma alternatywy dla współpracy transatlantyckiej, NATO”.

Jest i druga mniej optymistyczna ocena. Według słynnego historyka Nialla Fergusona Przywódcy UE zdają sobie sprawę, że Trump może wygrać wybory w USA w listopadzie, co (jego zdaniem) będzie miało tragiczne konsekwencje. Jednak nie mają pojęcia, co z tym zrobić. Co prawda niektórzy sugerują, że „szok Trumpa” może pomóc w stworzeniu nowoczesnego europejskiego przemysłu obronnego i dać Europie prawdziwą „strategiczną autonomię”, jednak tworzenie paneuropejskiego przemysłu obronnego zajęłoby co najmniej dekadę.

Nie ma najmniejszych szans, żeby UE zdołała dać Ukrainie to, czego jej zabraknie, gdy Ameryka porzuci Kijów. W razie zwycięstwa Trumpa Europa może stanąć przed wielkim pytaniem, jak zreorganizować sojusze zapewniające bezpieczeństwo. Nie jest pewne, czy NATO będzie nadal istnieć. I jak wiele krajów europejskich jest gotowych poświecić swój model socjalny, ponieważ od tej pory wydatki na obronę będą znacznie wyższe.

Potwierdził to szef niemieckiego koncernu zbrojeniowego Rheinmetall Armin Papperger, znający świetnie realia europejskich przemysłów obronnych i sił zbrojnych: „Europa będzie potrzebować 10 lat, zanim będzie w pełni gotowa do samoobrony. Za trzy, cztery lata wszystko będzie w porządku, ale aby być naprawdę przygotowanym, potrzebujemy 10 lat”. Co oznacza, że w najgorszym przypadku ataku Rosji, już za trzy lata Europa dałaby radę ją zatrzymać, ale dopiero po dziesięciu ją pokonać.

FMC27news