15.5 C
Warszawa
środa, 3 lipca 2024

Koniecznie przeczytaj

Tanio, ale z jakim efektem?

Debata na temat wielkich inwestycji – w tym CPK i budowy elektrowni jądrowych – rozpala opinię publiczną. I dobrze, bowiem o tym, w jaki sposób budować przyszłość Polski, trzeba rozmawiać. Lecz inwestycje to nie tylko wielkie plany, ale i całkiem przyziemne kwestie, jak ich realizacja. Tu zaś, jak alarmują przedstawiciele branży budowlanej, mamy problem z oceną wiarygodności podmiotów spoza Unii Europejskiej, które ubiegają się o kontrakty. Pada postulat, by rozwiązać to systemowo, korzystając z doświadczeń innych państw Unii Europejskiej.

Nierówna konkurencja w branży budowlanej

Był to jeden z głównych tematów debaty „Budownictwo – inwestycje, przetargi, konkurencja” podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Udział w niej wzięli przedstawiciele firm budowlanych, m.in. Strabaga i Budimexu oraz prezes Urzędu Zamówień Publicznych.

W czym leży problem? Otóż w tym, że zamawiający są na ogół bezradni, jeżeli chodzi o sprawdzenie wiarygodności firm spoza wspólnotowego rynku, które co prawda oferują atrakcyjne warunki cenowe, ale ich rzeczywista kondycja finansowa i doświadczenie są niesprawdzalne. Zamawiający polegają tu na oświadczeniach ubiegającego się o zamówienie. A to zbyt wątła rękojmia, jak na wielomilionowe inwestycje.

Firmy spoza UE, głównie z Azji, w ubiegłym roku zwyciężyły w co czwartym przetargu rozpisanym przez GDDKiA. Mamy zatem płacić drożej tylko za to, by zarobiły firmy europejskie? Nie. Chodzi o to by, po pierwsze, wszystkie startujące w przetargach podmioty miały równe szanse i, po drugie, o to, aby inwestycje były faktycznie zrealizowane. Tu zaś występują realne zagrożenia.

Niska cena, ale co z wiarygodnością?

Pamiętają Państwo, jak taksówkarze protestowali przeciw Uberowi? Argumentowali, że oni muszą wnosić opłaty, spełniać szereg wymogów, ubiegać się o licencje, a ich konkurenci mogą legalnie tych obciążeń unikać. I tak po trosze jest z firmami spoza UE. Europejscy, w tym oczywiście polscy, wykonawcy muszą spełniać surowe normy środowiskowe, normy w zakresie zatrudniania, standardy bhp i wiele, wiele innych wymogów. Firmy pozaunijne – w dużej części są od tego w rodzimych państwach zwolnione, a jeśli już nawet przedstawiają oświadczenia, że owe warunki respektują, to tych oświadczeń nie sposób sprawdzić. Dlatego też mogą sobie pozwolić na znacznie niższe stawki, niż firmy z UE.

Drugi problem to wiedza o rzeczywistym stanie finansowym tych firm. Tu także podstawą są głównie oświadczenia, różnego rodzaju promesy kredytowe – powodzenia, jeśli ktoś zweryfikuje te dokumenty w Chinach czy Azerbejdżanie. Groźba, że zwycięski wykonawca nie udźwignie finansowo prac przy inwestycji, jest w takim przypadku poważna i realna.

Weźmy przykład z Niemiec i Skandynawii

Co ciekawe, problemem nie jest złe Prawo zamówień publicznych, a niechęć zamawiających do odejścia od zasady wyboru najtańszej oferty. Trudno się dziwić: urzędnik, który wybierze ofertę o kilkanaście milionów złotych droższą, może zostać obwiniony co najmniej o niefrasobliwe szastanie publicznymi pieniędzmi. Dlatego też branża postuluje, by te obawy rozwiać poprzez doprecyzowanie prawa.

Prekwalifikacja i certyfikacja wykonawców dopuszczanych na rodzimy rynek bardzo dobrze funkcjonuje w Niemczech. Tam wiarygodność firm bada się naprawdę dogłębnie. Dobre mechanizmy funkcjonują w Skandynawii i – wychodząc poza Unię Europejską – w Wielkiej Brytanii. U nas zamawiający nie ma narzędzi (a zwykle i pieniędzy) by z takich rozwiązań skorzystać.

W oczekiwaniu na nowe przepisy

Światełkiem w tunelu jest dialog, który toczy się między branżą budowlaną a Ministerstwem Rozwoju. Póki co, zgodności co do ustawowych rozwiązań nie ma, ale nie ulega wątpliwości, że wypracowanie dobrych przepisów leży w interesie obu stron. Na marginesie: trudno powstrzymać się od refleksji, że obecne kłopoty to efekt budowanego przez lata dogmatu, że cena jest najważniejszym kryterium przy rozstrzyganiu zamówień. Dla urzędnika zapewne jest kryterium najwygodniejszym i najbezpieczniejszym, lecz dla interesu publicznego – nie zawsze. Nikt oczywiście nie proponuje, by odejść od kryterium cenowego jako dominującego, ale niech to będzie wyścig cenowy firm, których wiarygodność i doświadczenie nie budzi wątpliwości.

Źródło: Salon24/Krzysztof Przybył

Najnowsze