Oprogramowanie służyło do szpiegowania „terrorystów i poważnych przestępców”, jednak na ujawnionej liście znalazła się plejada głów państw, premierów, a nawet członków rodziny królewskiej. Nie zabrakło na niej oczywiście działaczy na rzecz praw człowieka oraz dziennikarzy, których na tej liście było 189. Polityków i urzędników państwowych miało być na niej 600.
Minęła właśnie pierwsza rocznica działalności Komisji Śledczej do zbadania legalności, prawidłowości oraz celowości czynności operacyjno-rozpoznawczych podejmowanych m.in. z wykorzystaniem oprogramowania Pegasus.
24 stycznia staje przed nią kolejny świadek, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Dużo wokół niej medialnego szumu. Pamiętamy zatrzymanie i doprowadzenie przed komisję, w związku z trzykrotnym niestawiennictwem, byłego szefa ABW, czy przymusowe doprowadzenie przed jej oblicze zmagającego się z chorobą byłego ministra sprawiedliwości. Problem Pegasusa, jak wiele innych tematów, nie pojawił się w Polsce spontanicznie i bez związku z tym, co dzieje się u naszego najważniejszego sojusznika.
W 2021 r. francuska organizacja dziennikarska Forbidden Stories i Amnesty International ujawniły listę 50 tys. osób będących w kręgu zainteresowania izraelskiej firmy szpiegowskiej NSO Group. Idąc w ślad za tą informacją, „The Washington Post” i 16 innych grup medialnych przeprowadziły dochodzenie, z którego miało wynikać, iż wśród klientów Grupy znalazły się rządy prowadzące inwigilację własnych obywateli.
Co prawda izraelska firma miała twierdzić, że ich oprogramowanie służyło do szpiegowania „terrorystów i poważnych przestępców”, jednak na ujawnionej liście znalazła się plejada głów państw, premierów, a nawet członków rodziny królewskiej. Nie zabrakło na niej oczywiście działaczy na rzecz praw człowieka oraz dziennikarzy, których na tej liście było 189. Polityków i urzędników państwowych miało być na niej 600.
W listopadzie 2021 r. Amerykanie nałożyli sankcje na NSO Group, ponieważ jej „złośliwie ukierunkowane oprogramowanie było wykorzystywane do hakowania amerykańskich urzędników państwowych i innych polityków najwyższego szczebla, działaczy na rzecz pokoju i praw człowieka, międzynarodowych prawników, dziennikarzy i nie tylko, i które podobno odegrało kluczową rolę w zabójstwie dziennikarza Jamala Khashoggiego przez Arabię Saudyjską”. Jak twierdzili wówczas urzędnicy administracji prezydenta Bidena, „posunięcie to stanowi pierwszy przypadek, w którym Departament Skarbu nałożył sankcje na osoby lub podmioty za niewłaściwe wykorzystanie oprogramowania szpiegującego. Pozwala ono użytkownikowi na infiltrację urządzeń elektronicznych poprzez ataki typu zero-click, które nie wymagają interakcji użytkownika, aby oprogramowanie szpiegujące zainfekowało urządzenie. Oprogramowanie szpiegujące, które było używane w dziesiątkach krajów, pozwoliło na nieautoryzowane pozyskiwanie danych, śledzenie geolokalizacji i dostęp do danych osobowych na zainfekowanych urządzeniach”.
Według danych organizacji Forenscic Architecture1 oprogramowanie NSO Group doprowadziło do ponad 150 przypadków fizycznych ataków na dziennikarzy i obrońców praw człowieka, w tym z konsekwencjami śmiertelnymi.
W całej tej sprawie nie to jest jednak najważniejsze, że poszczególne rządy, w tym polski, zakupiły oprogramowanie mogące służyć do inwigilacji ludzi związanych z biznesem, polityką, mediami czy potencjalną opozycją, ale to, że pozyskiwane przez Pegasus dane w czasie rzeczywistym trafiały równolegle na serwery NSO Group. A przecież założyciele tej firmy byli członkami ściśle tajnej izraelskiej wojskowej jednostki nadzoru elektronicznego 8200 i uważa się, że NSO jest wprost przykrywką dla izraelskiego wojska i Mosadu. Jak podawały zachodnie media, wg byłych informatorów z jednostki 8200 jej członkowie zaznaczali „X” na swoim zestawie słuchawkowym za każde zabójstwo, które umożliwiła ich inwigilacja.
Nie przywołuję tej uwagi dla epatowania bezwzględnością operatorów, a dla ukazania, jak zmienił się świat i sposób prowadzenia dzisiejszych wojen. Działa on w ten sposób już ponad 30 lat, a w tym czasie do wykorzystywania danych pozyskanych przez szpiegowskie programy zaczęto wykorzystywać także drony, które przeniosły zabijanie na polu walki, choć przecież nie tylko, na zupełnie inny poziom. Przypomnijmy, że Pegasus wyewoluował wprost z oprogramowania PROMIS, które jeszcze kilka dekad temu wydawało się być dla wielu zagadnieniem z pogranicza fantastyki. Zaprojektował je w latach 70. XX w. inżynier Bill Hamilton, ówczesny programista NSA. Nazwa PROMIS, była skrótem od angielskiej nazwy Prosecutor’s Management Information System. Bo też miał służyć amerykańskiej prokuraturze. W języku angielskim słowo „promise” oznacza obietnicę, promesę lub zapowiedź. Dla wielu ludzi projekt ten stał się zapowiedzią ogromnych zmian. Program pokonał barierę dotąd niemożliwą do pokonania. Od swojej pierwszej „jazdy próbnej” ponad pół wieku temu wykazał, że potrafi, począwszy od małych sieci napędzanych przez przodków dzisiejszych pecetów, aż do ogromnych systemów komputerowych coś, czego inne programy nie umiały. Był w stanie równocześnie odczytywać i łączyć ogromną liczbę różnych programów i baz danych niezależnie od języków, w jakich były napisane i platform, na których owe bazy były zainstalowane. William Hamilton, jako ekspert w zakresie łączności, podczas wojny w Wietnamie pracował dla NSA. Władając biegle językiem wietnamskim, pomógł zbudować komputerową wersję tłumacza wietnamsko-angielskiego dla wywiadu. Już wtedy rozpoczął prace nad oprogramowaniem, które w przyszłości odcisnęło się piętnem na wielu tysiącach ludzkich istnień. Zadanie polegało na umożliwieniu zbierania danych o ogromnej liczbie osób rozsianych po całym świecie. Ed Meese, doradca prezydenta Ronalda Reagana, był zachwycony programem PROMIS. Sukcesy systemu zaczęły się w 1981 r. Departament Sprawiedliwości, zafascynowany możliwością zintegrowania wszystkich krajowych urzędów prokuratorskich, zamówił oprogramowanie, ściśle przy tym ograniczając dostęp do niego poprzez limitowanie licencji.
Jednak Meese wraz z dwójką przyjaciół – D. Lowellem Jensenem i Earlem Brianem – postanowił wejść w posiadanie oprogramowania i odsprzedać je za horrendalne wynagrodzenie obcym agencjom wywiadowczym. Twórca systemu, Hamilton, doszedł do tego wniosku po tym, gdy przedstawiciele wywiadu Kanady zaczęli interesować się jego badaniami, by wreszcie bez ogródek poprosić go o instrukcję w języku francuskim. Już wówczas PROMIS analizował niezwykłą liczbę danych. Od finansowych, zapisanych w komputerach bankowych do informacji o wszystkim, co dotyczy terroryzmu. Był to więc wymarzony program dla wywiadu Izraela, który wg Hamiltona uzyskał do niego dostęp jako pierwszy. Jak przyznał Elliot Richardson, prawnik korporacji Inslaw, Mosad, pod ówczesnym przewodnictwem Rafiego Eitana, zmodyfikował oprogramowanie i rozprowadził po krajach Bliskiego Wschodu. Według Richardsona to właśnie Eitan, człowiek, który złapał Eichmanna, udawał przed władzami USA izraelskiego oskarżyciela, co pozwoliło mu zbliżyć się do PROMIS i zapoznać z jego możliwościami. Eitan wpadł na pomysł wykorzystania programu mogącego śledzić interesujące wywiad izraelski osoby. Jednocześnie można było dzięki niemu dowiedzieć się o tym, co wie nieprzyjaciel.
Jednak żeby system przynosił konkretne korzyści wywiadowcze, należało go zmodyfikować. Umożliwić „wchodzenie” bez przeszkód do komputerów, które z niego korzystały. Eitan doszedł do wniosku, że stworzenie sekretnego wejścia do systemu, swoistych „tylnych drzwi”, trzeba zlecić komuś spoza Izraela. Szybko znaleziono właściwego człowieka w USA, któremu przydzielono to zadanie. Yehuda Ben-Hanan otworzył małą firmę komputerową na swoje nazwisko. Wkrótce „tylne drzwi” do każdego systemu komputerowego używającego PROMIS stały przed Izraelem otworem. Dla przetestowania ich możliwości wybrano Jordanię. Sprzedaży systemu dokonano przez firmę Hadron, własność Earla Briana. Przedstawił on software jako narzędzie mogące pomóc wytropić palestyńskich dysydentów w otoczeniu króla Husseina. Pracownicy firmy udali się do Jordanii i zainteresowali programem wojskowy wywiad tego kraju.
Pewne jest jednak, że Izrael nie zdołałby rozprowadzić oprogramowania w sposób oficjalny w państwach arabskich. W tym celu wywiadowi pomógł człowiek, który w przeszłości był członkiem żydowskiego ruchu oporu, a po II wojnie światowej zmienił nazwisko i przyjął obywatelstwo brytyjskie. To właśnie Robert Maxwell, korzystając ze swej pozycji, sprzedawał licencję, podróżując bez ograniczeń po całym niemal świecie. Stał się swego rodzaju przedstawicielem PROMIS.
Twórca programu, Bill Hamilton, szybko zauważył, że władze chcą go oszukać. W niedługim czasie administracja Reagana z Departamentem Sprawiedliwości pod kierownictwem Busha seniora podjęła kroki zmierzające do wyłączenia go z interesu. Starano się, poprzez wyszukane orzeczenia sądowe, doprowadzić go do bankructwa. Pozostał przy życiu i starał się walczyć dalej. Tymczasem setki milionów honorariów wędrowały do obcych kieszeni. Nie był to zresztą jedyny atak przypuszczony na PROMIS. Zakusy na program wykazywały CIA, FBI, NSA i GE Aerospace z siedzibą w Herndon w Wirginii. Wszystkie te podmioty starały się przejąć PROMIS i rozbudować już nie o furtkę umożliwiającą penetrację dowolnego systemu, ale o „sztuczną inteligencję”. GE Aerospace została później przejęta przez firmę Martin-Marietta, która następnie scaliła się w przedsiębiorstwo Lockheed Martin, największą na świecie firmę dostarczającą systemy obrony i kontroli przestrzeni powietrznej. Wiele wskazuje na to, że rozwój sztucznej inteligencji był zasługą laboratoriów Los Alamos i Sandia, korzystających z badań ośrodków uniwersyteckich w całych Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza Uniwersytetu Harvarda, Cal-Tech i Uniwersytetu Kalifornii.
Oprogramowanie wykorzystywane było wszechstronnie. W czasie zimnej wojny używano go do walki ze Związkiem Sowieckim, ale później służyło z kolei rosyjskiej mafii, reżimowi Saddama Husseina, organizacji Al-Kaida oraz całej rzeszy najróżniejszych szpiegów i międzynarodowych kryminalistów. W 1985 r. Maxwell sprzedał PROMIS za 9 mln dol., ujawniając jednocześnie tajemnicę jego tylnych drzwi wojskowemu wywiadowi Chin. Od tej pory program zaczął pracować przeciwko Stanom Zjednoczonym Ameryki. Sowieckie KGB także kupiło oprogramowanie od Maxwella, kopię załatwił im poza tym ich dobrze zakonspirowany w centrali FBI agent – Robert Hanssen. W 1991 r., brytyjski magnat prasowy w tajemniczych okolicznościach utopił się podczas podróży swoim jachtem.
Sowieci, wraz z wywiadami pozostałych krajów demokracji ludowej, w tym Polski, wykorzystywali program do szpiegowania amerykańskiego Departamentu Stanu i 170 amerykańskich ambasad i konsulatów rozsianych po całym świecie. Proceder trwał do 1997 r., do kiedy to w najlepsze korzystały z nieskrępowanego dostępu do sekretów ponad 60 niezabezpieczonych jeszcze wtedy rządowych agencji amerykańskich nasze WSI. Korzystając z programu pozyskanego z sowieckiego źródła, Saddam Hussein i jego najbliżsi transferowali ogromne sumy pieniędzy w niezauważalny dla nikogo sposób w obrębie ogólnoświatowego systemu bankowego. Jakaś część tych kwot z pewnością zasila jeszcze obecną iracką partyzantkę. Wywiad chiński w połowie lat 90. zbudował swój własny departament hakerów, co pozwoliło podobno przy wykorzystaniu posiadanego programu wydobyć z tajnych sejfów laboratoriów Los Alamos i Sandia tajemnice nuklearne Ameryki. Tak sprawę stawiają niektórzy amerykańscy dziennikarze. Może to być jednak odwrócenie uwagi od potencjalnych gier wywiadów w tej materii. Niemniej jednak straty, jakie poniosła Ameryka przez PROMIS, wydają się być niepoliczalne. Być może z tego powodu administracji Bidena łatwiej było podjąć decyzję o zablokowaniu rozwoju jego późnego następcy, czyli Pegasusa, choć mogła mieć ona zupełnie inną naturę.
Tu dochodzimy do czasów obecnych, w których jesteśmy świadkami niespodziewanego zawieszenia działań wojennych na terenie Bliskiego Wschodu, w których główna rola przypadła Donaldowi Trumpowi. Jak wiemy, na kilka dni przed inauguracją świat obiegła wiadomość, że dzięki niemu, w przeddzień objęcia urzędu prezydenta USA, wszelkie operacje wojskowe Izraela wobec Palestyny zostają zamrożone. Choć, co istotne, zawieszenie broni odnosi się do konfliktu Hamas-Izrael, co nie musi być przypadkowe, a z pewnością może otwierać rozmaite furtki w przyszłości. Wszystko to przypomina jako żywo wydarzenia z lat 1979-1981, kiedy na skutek zajęcia ambasady USA w Teheranie (listopad 1979 r.) grupa kilkuset irańskich demonstrantów wzięła wszystkich przebywających w niej dyplomatów i urzędników jako zakładników. Prezydentem USA był wtedy zmarły niedawno Jimmy Carter. Amerykańskie wysiłki zmierzające do uwolnienia zakładników, również zbrojne, nie powiodły się, a na skutek trudnych i długotrwałych negocjacji powrócili oni do domów dopiero 20 stycznia 1981 r., w pierwszym dniu urzędowania następcy Cartera, czyli Ronalda Reagana. Wiele wskazuje na to, że w przygotowanym znacznie wcześniej porozumieniu w tej sprawie przyjęto tę właśnie datę jako pokaz wybitnego sukcesu nowej administracji.
Jak ma być tym razem? Ponoć obecne porozumienie zakłada trzy fazy pełnego zakończenia konfliktu.
W pierwszej fazie, trwającej w sumie 42 dni, nastąpi zaprzestanie działań wojennych. Hamas uwolni niektórych izraelskich zakładników – 33 Izraelczyków, którzy zostali schwytani 7 października 2023 r., w tym pięć kobiet, osoby w wieku powyżej 50 lat i osoby chore, w zamian za ok. 1 tys. Palestyńczyków uwięzionych przez Izrael. Armia izraelska wycofa się z zaludnionych obszarów Strefy Gazy pierwszego dnia zawieszenia broni. Siódmego dnia wysiedleni Palestyńczycy będą mogli powrócić do północnej Strefy Gazy. Izrael zezwoli na wjazd do Strefy Gazy 600 ciężarówkom z pomocą żywnościową i medyczną dziennie.
W drugiej fazie, która rozpocznie się 16. dnia od zawieszenia broni, uwolnieni zostaną pozostali izraelscy (ale też mający amerykańskie paszporty) zakładnicy. Izrael zakończy wycofywanie się ze Strefy Gazy podczas drugiej fazy, utrzymując obecność w niektórych częściach korytarza filadelfijskiego, który rozciąga się wzdłuż ośmiomilowej granicy między Strefą Gazy a Egiptem. Gaza zrzeknie się kontroli nad przejściem granicznym Rafah z Egiptem. Trzecia faza ma objąć negocjacje w sprawie trwałego zakończenia wojny.
W chwili, kiedy piszę te słowa, jesteśmy w pierwszym dniu umowy. Nie wiadomo, jak potoczy się jej realizacja, bo Izrael niechętnie przyjmuje wymóg wycofania się z korytarza Filadelfijskiego, a Egipt potępia możliwość zajęcia swych przejść granicznych przez to państwo. Nie wiemy, jakie uzgodnienia zawarto w tajemnicy przed opinią publiczną, choć mogą być takie, które dotyczą np. nieodległej kooperacji w sprawie Iranu, ale wiadomo, że Donald Trump obiecał premierowi Netanjahu wycofać amerykańskie sankcje przeciw NSO Group. Musi to być niezwykle ważne dla Izraela, co niestety wnosi do całej sprawy element niepokoju i obaw, bo przecież ponowna „legalizacja” Pegasusa pozwoli nie tylko na powrót do otwartego szpiegowania przeciwników tego państwa, ale także obywateli innych krajów będących krytykami polityki własnych rządów. Cenzura w Europie dopiero nabiera rozpędu. Tym bardziej ciekawe będą więc w najbliższym czasie losy przywołanej na wstępie Komisji.