Kto rządzi Ukrainą?
Wołodymyr Zełenski zrewolucjonizował ukraińską scenę polityczną, co dało nadzieję na postęp reform i demokracji. Niestety wiele wskazuje na to, że obiecującą prezydenturą steruje oligarcha Igor Kołomojski. A zatem kto i po co rządzi Ukrainą?
Ukraińcy, rozczarowani klasą polityczną, wybrali prezydentem Wołodymyra Zełenskiego. Wygrał zdrowy rozsądek i demokratyczne procedury, co można uznać za sygnał jakościowej poprawy ukraińskiej polityki. Na szczęście, bo równie dobrze społeczeństwo mogło się wybrać z bronią na trzeci Majdan.
Po wyborach
Z pozoru zanosi się na rewolucję, która zmiecie wieloletni marazm. Tak można nazwać rządy skorumpowanej oligarchii, która z parlamentu, sądów i aparatu państwa uczyniła instrumenty zachowania władzy i majątków. To dlatego publiczne instytucje przekształciły się w broń oligarchicznych wojen o polityczne wpływy i aktywy. No cóż, nie bez powodu 10 mln Ukraińców wybrało emigrację w poszukiwaniu godziwych warunków egzystencji i normalnego życia. W każdym razie obywatelskie nadzieje związane z Wołodymyrem Zełenskim są ogromne. W wyborach prezydenckich 41-latek zdystansował stare pokolenie, do którego można zaliczyć Julię Tymoszenko i Petro Poroszenko. Wyniki głosowania trzeba uznać za głośne „nie” dla polityków, którzy sami są oligarchami. Zmianę politycznego rozdania przypieczętowało błyskotliwe zwycięstwo prezydenckiej partii Sługa ludu w wyborach parlamentarnych. Ugrupowanie z 324 mandatami po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy zdobyło samodzielną większość. Wśród nowych deputowanych znaleźli się „zwykli” ludzie. Od pokojowych malarzy po fryzjerów, a to jest kolejnym zwiastunem nowej ery pokoleniowej. Oczyszczenie ukraińskiej klasy rządzącej staje się faktem? Jak przypomina tygodnik „Dzerkało Tyżnia”: „Wszystkie nieszczęścia Ukrainy od kadencji Leonida Kuczmy polegały na kupowaniu deputowanych i ministrów przez oligarchów”. Zwycięstwo polityka niezamieszanego w skandale korupcyjne, łamanie prawa i konflikty własnościowe, wspieranego przez większość parlamentarną, pozwala na zdecydowane reformy.
100 dni Zełenskiego
Tymczasem bilans 100 dni nie jest wcale jednoznaczny. Pokój w rozdzieranym wojną Donbasie nie przybliżył się ani na jotę. Wymiana jeńców nic nie załatwia, a w pozostałych kwestiach nowy prezydent idzie tropami Poroszenki. Na forum Jałtańskiej Strategii Europejskiej (YES) w Kijowie (nazwa wpływowego spotkania biznesowego, które odbywało się na anektowanym Krymie) prezydent wygłosił przemówienie, które skłania do refleksji. W ocenie portalu Strana.ua świadczy o tym, że w działaniach Zełenskiego jest więcej pozoracji niż rzeczywistych chęci. Weźmy wolność mediów. Na Ukrainie nie ma niezależnych zasobów, bo wszystkie wykupili oligarchowie dla forsowania swoich poglądów oraz niszczenia konkurencji. Zełenski zapowiedział, że skończy z polityką nacisków na media. Z drugiej strony szef prezydenckiej kancelarii Andrij Bohdan powiedział, że „media nie są potrzebne prezydentowi do dialogu ze społeczeństwem”. Będzie tak dopóty, dopóki światek dziennikarski „nie oczyści się z korupcji i działania na polityczne zamówienie właścicieli”. Na styku polityki i wymiaru sprawiedliwości prezydent zapowiedział „odwilż”. Sądy łagodzą opresyjność Poroszenki, który lubił oskarżać przeciwników o zdradę, terroryzm lub zamach na integralność Ukrainy. Figuranci takich spraw są zwalniani za kaucją lub uniewinniani. Tym samym jednak Zełenski kontynuuje zabójczy obyczaj wpływu władzy wykonawczej na prokuraturę i sądy.
Prezydent nie przeciwdziała również pladze bojówek skrajnych nacjonalistów, które, cytując Stranę.ua, wyhodowały służby specjalne kierowane przez polityków Majdanu. Porwania, pobicia, udział w wojnach o przejmowanie cudzej własności to najbardziej rozpowszechnione formy aktywności nacjonalistycznych ugrupowań o paramilitarnej strukturze. Całość rodzi pytanie o przyczyny niekonsekwencji prezydenta mającego ogromne możliwości legislacyjne i jeszcze większe konstytucyjne prerogatywy. Wręcz kuriozalnymi przykładami takiej polityki są propozycje, które prezydent złożył pod adresem zagranicznych inwestorów na forum Jałtańskiej Strategii. Chodzi m.in. o akademicki klaster IT w Charkowie, budowę „od zera” nowych kurortów nad Morzem Czarnym i w Karpatach oraz największego parku rozrywki na Ukrainie. Tylko czy to poważne, gdy gospodarka nie może wyjść z kryzysu, a system finansowy trzyma się tylko dzięki kolejnym transzom MFW? Ukraina wyludnia się z powodu ubóstwa wywołanego niskimi zarobkami. Tymczasem źródłami nieszczęścia są powszechnie znane, lecz nierozwiązane od lat problemy. Gigantyczna korupcja, brak niezawisłych sądów, a przede wszystkim prawnych gwarancji własności prywatnej i cywilizowanych reguł gry rynkowej. To ułomności ukraińskiej demokracji, zdeprawowanej i zawłaszczonej przez oligarchów. A może Zełenski nie ma programu lub nie widzi, co stoi na przeszkodzie jego realizacji? Może też prawdziwe centrum władzy znajduje się poza prezydentem, któremu ktoś wyznaczył rolę egzekutora cudzych interesów? Wydaje się, że na większość pytań może odpowiedzieć jeden człowiek. Nazywa się Igor Kołomojski.
Śmieszne i straszne
Gdy Zełenski jest oskarżany przez politycznych konkurentów o dyktatorskie zapędy, warto zacytować wywiad, którego Kołomojski udzielił portalowi Cenzor.net.ua. Jeśli porównać treść wypowiedzi oligarchy z dziwnym niezdecydowaniem prezydenta, łatwo można dojść do wniosku, kto kim steruje, a co ważniejsze, kto trzyma w ręku nici ukraińskiej polityki. I tak, miliarder nazywa Zełenskiego Sługą ludu i „Maksymem Żelaźniakiem Ukrainy”. To historyczne porównanie do bolszewickiego bojówkarza, który w 1917 r. zniszczył rosyjską demokrację. Rozegnał zgromadzenie ustawodawcze słowami: „won z sali posiedzeń, czerwoni marynarze są zmęczeni”. Tym samym Kołomojski przyznaje potrzebę wyrugowania starych kadr politycznych i biznesowych Ukrainy. Naprawdę oligarcha bije w swoich konkurentów. Mówi o nich: „Ukraina potrzebuje „czerwonego terroru”. Na przykład po to, aby wyeliminować „nieuczciwe praktyki” miliardera Rinata Achmetowa, który wykorzystując luki prawne i korupcję grabi państwo. Handlując rudą żelaza i stalą, osiąga 260 proc. zysku (2 mld dolarów rocznie), ale do budżetu odprowadza „drobne”. Kołomojski chce nacjonalizacji ważnych gałęzi i obiektów gospodarki, ogłaszając potrzebę „państwowego kapitalizmu” dla dobra powszechnego. Komentując formowanie nowego gabinetu, z góry wie, który z dotychczasowych ministrów zachowa stanowisko. Wywiad opublikowano przed inauguracją parlamentu, a więc powołaniem rządu. Tymczasem osoby wskazane przez Kołomojskiego faktycznie zachowały teki. Nie obeszło się bez aluzji pod adresem prezydenta. W wypowiedzi dla „Ukraińskiej Prawdy” oligarcha stwierdził: „Zełenski może liczyć na lojalność co najwyżej 20 proc. deputowanych własnej partii. W przypadku rozbieżności interesów, 200 osób natychmiast zmieni barwy polityczne”.
Przeszedł również do czynu, tworząc w koalicji z ministrem spraw wewnętrznych Arsenem Awakowem własne koło parlamentarne liczące 23 deputowanych. Nominalnie niezależnych, a faktycznie zależnych od siebie. Dziwna sprawa. To oni, za zgodą prezydenta, objęli funkcje sekretarzy ważnych komisji parlamentarnych, decydując o tym, co i jak będzie w nich procedowane. Tym samym, jak ocenia „Ukraińska Prawda”: „Kołomojski położył rękę na strumieniach finansowych wypływających z budżetu państwa”, jak również wyrugował wpływy ekipy Poroszenki z wielu strategicznych firm lub dziedzin, takich jak transport, ropa naftowa i gaz. Kołomojski wydaje się być również demiurgiem polityki zagranicznej. Cenzor.net.ua cytuje jego słowa: „Rosję trzeba wpuścić w korytarz negocjacji, które pozwolą nam najpierw odzyskać kontrolę nad Donbasem, a potem Krym”. To nowość, bo dotychczas okupowane terytoria stanowiły dla Ukrainy problem nierozdzielny. Natomiast do zachodnich instytucji oligarcha jest nastawiony konfrontacyjnie. Oskarża MFW i EBOiR o narzucenie reguł finansowych, które dobiły ukraińską gospodarkę i spauperyzowały społeczeństwo. Wini za to Poroszenkę, który wykonywał „polecenia Waszyngtonu”. Słowem: Kołomojski dba o dobro powszechne i pragnie ucywilizować ojczyznę. Żąda ukrócenia wpływów biurokracji i rozszalałej korupcji aparatu państwa. Opowiada się za wyrugowaniem wpływu oligarchów na państwo i z demokratycznych instytucji. Czy to nie dziwne, że w imieniu Zełenskiego ogłasza program prezydencki? W tym miejscu pora wyjaśnić związki oligarchy i nowej głowy państwa, a także zapytać o prawdziwe motywy działania Kołomojskiego.
Po trupach do celu
W publicznych wypowiedziach obaj panowie wykluczają jakąkolwiek zależność i powiązania, ale fakty mówią co innego. Od kilku lat biznesowa kariera obecnego prezydenta zależy od emisji rozrywkowej produkcji „Kwartału 95” (firma Zełenskiego) na antenie TV „1+1” należącej do Kołomojskiego. Teraz od oligarchy zależy także jego kariera polityczna. „1+1” udostępnił antenę, aby Zełenski ogłosił swój udział w wyborach, a następnie medialna grupa Kołomojskiego publikowała i transmitowała jego kampanię wyborczą, stając się tubą zwycięskiego kandydata. Już to rodzi zobowiązania. Podobnie było z udziałem ochroniarskiej firmy oligarchy, która dbała o bezpieczeństwo Zełenskiego. W jego sztabie wyborczym ważne miejsce zajął Andrij Bohdan, prawnik Kołomojskiego, a obecnie szef kancelarii prezydenta. W latach 2016–2019, gdy oligarcha mieszkał w Szwajcarii i Izraelu (ma trzy obywatelstwa), Zełenski latał na spotkania osiemnastokrotnie. Jako kandydat zdecydowanie odrzucał związki z Kołomojskim, ale, jak sugerują media, ogromne pieniądze na kampanię pochodziły od niego. Sam oligarcha bawił się w identyczną grę medialną. Dziś twierdzi: „Jestem w zespole prezydenta ważną osobą w tym sensie, że mamy wspólne poglądy na politykę i Ukrainę”. Altruizm jednego z najbogatszych ludzi kraju? Majątek Kołomojskiego według „Forbesa” sięga 1,5 mld dolarów, podczas gdy ukraińscy analitycy uważają, że wynosi ok. 5 mld. Różnica wynika z celowo zawiłej formuły biznesu oraz rejestracji spółek w rajach podatkowych, tak aby ukryć końcowego beneficjenta.
Najważniejsza pozostaje zbieżność poglądów z prezydentem, który od początku od końca wydaje się być produktem Kołomojskiego, a zarazem narzędziem zemsty na Petro Poroszence. Nie ulega także wątpliwości, że oligarcha działa we własnym, a nie ukraińskim interesie, chyba że obie kwestie są dla niego tożsame. Aby zrozumieć, kim jest, warto zacytować dwie opinie. Autorem pierwszej jest politolog Rostisław Iszczenko, wg którego: „nijaka strategia prezydenta i intelektualna próżnia jego zespołu wynikają z tego, że pod »przykryciem « Zełenskiego do władzy doszedł Kołomojski. Obecnie rozwiązuje nie ukraińskie, a swoje problemy finansowe i w tym celu planuje przehandlować Ukrainę w zamian za gwarancje nietykalności biznesu”. Warunkiem powodzenia jest zabranie majątków Poroszence i innym oligarchom. Tylko tak może zostać najpotężniejszym człowiekiem Ukrainy i sterować władzami politycznymi. Z kolei były amerykański dyplomata William Courtney zamieścił na Twitterze następującą charakterystykę: „Kołomojski jest typem człowieka, który nie potrafi się cofnąć i dlatego jest gotowy pobrudzić ręce”. Przykład? W ostatnich tygodniach byłą szefową Banku Centralnego Ukrainy dotykają same nieszczęścia. Na londyńskiej ulicy Walerię Gontariewą staranował samochód. Kierowca zbiegł. Tydzień później ktoś podpalił jej kijowską willę, która doszczętnie spłonęła. W kolejnym tygodniu na ulicach ukraińskiej stolicy spłonął samochód jej synowej, także Walerii Gontariewej, tyle że po mężu. Przypadek czy zemsta Kołomojskiego, jak twierdzi była szefowa CBU? Aby zrozumieć całą historię, trzeba sięgnąć do biografii Kołomojskiego. Nieodrodne dziecko sowieckiej nomenklatury tak udanie rozkręcało biznes, że dziś jest właścicielem lub udziałowcem około 450 spółek na Ukrainie i całym świecie. Większość działa w branży stalowej, wydobywczej lub transportowej. Ozdobą są linie lotnicze i koncern medialny, zaś perłą w koronie Priwatbank.
Z punktu widzenia CBU w 2016 r. była to największa prywatna instytucja finansowa kraju obsługująca pieniądze jednej piątej ludności i ok. 30 proc. indywidualnych i korporacyjnych depozytów. Z punktu widzenia Gontariewej i amerykańskich służb specjalnych, Priwatbank był zarazem wielką wydmuszką. Piramidą finansową służącą fikcyjnej obsłudze setek firm Kołomojskiego i wyprowadzaniu pieniędzy. Jak mówi Anders Aslund, ekonomista specjalizujący się w gospodarce państw postsowieckich, FBI szacuje, że przez 20 lat Priwatbank „wyprał” ok. 700 mld dolarów, z których spora część została nielegalnie zainwestowana w USA. Via Cypr, Kajmany i inne raje podatkowe, przewyższając ich sumaryczny PKB wypracowany w tym samym okresie. Problemy Kołomojskiego zaczęły się w 2014 r., gdy złamał święte prawo ukraińskich oligarchów, które brzmi: rządzimy poprzez kupione partie polityczne i skorumpowany aparat państwa, ale sami nie pchamy się do polityki. Tymczasem po rosyjskiej agresji oligarcha został gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego zagrożonego secesją. Poradził sobie z rosyjskim żywiołem nie tylko u siebie, ale w Odessie (port eksportu produkcji grupy Priwat) oraz w Charkowie. Urósł jednak w siłę, zagrażając pozycji ówczesnego prezydenta Poroszenki. Tak rozpoczął się konflikt dwóch oligarchów o Ukrainę. W 2015 r. prezydent odebrał Kołomojskiemu 40 proc. udziałów w państwowym monopoliście paliwowym Ukrnafcie, ale zagwarantował bezpieczeństwo Priwatbanku, po czym, gdy bank znalazł się w trudnej sytuacji, zmusił Kołomojskiego decyzją CBU do zbycia aktywu za symboliczną hrywnę. To nic, że skarb państwa musiał dokapitalizować Priwatbank kwotą 5,5 mld dolarów, co odpowiadało 5 proc. PKB Ukrainy. Kazał również pokonanemu konkurentowi zrestrukturyzować korporacyjne długi, czego ten nie wykonał. W odwecie CBU wystąpił wobec Kołomojskiego z międzynarodowym pozwem, a Londyński Sąd Arbitrażowy zamroził jego pieniądze na całym świecie.
Jednak, jak w 2017 r. przewidziała „Ukraińska Prawda”: „wśród potencjalnych sposobów zemsty na Poroszence będzie wystawienie kandydata, który nie dopuści do prezydenckiej reelekcji”. Tak powstał najprawdopodobniej projekt „Zełenski”, który politycznie wypalił w stu procentach. Dziś owocem zwycięstwa jest sterowanie ukraińską polityką i nie tylko. Ścigany Kołomojski powrócił z emigracji, a przekupny sąd w Kijowie uznał nacjonalizację Priwatbanku za nielegalną. To z kolei otwiera drogę odszkodowania, które Kołomojski ocenia na 2 mld dolarów (i odmrożenie aktywów). We wrześniu oligarcha spotkał się w tej sprawie z prezydentem, choć obaj ukryli temat pod eufemizmem: „warunki prowadzenia biznesu na Ukrainie”. Obaj są zadowoleni. Zełenski został prezydentem dzięki wojnie dwóch oligarchów o wpływy. Kołomojski pociąga za polityczne sznurki, licząc na odszkodowanie i ogromne dywidendy z państwowego kapitalizmu. To jego autorski patent na zniszczenie konkurentów za pomocą przymusowej nacjonalizacji (pięknym za nadobne). Tylko Zachód bije na alarm. Jakikolwiek kompromis władz Ukrainy z Kołomojskim w sprawie Priwatbanku będzie niebezpieczny. Prezydent Zełenski roztrwoni polityczny kapitał w UE i USA. MFW twardo zapowiada, że skończy kredytowanie ukraińskiego systemu bankowego, co zniszczy wartość hrywny. Były ambasador USA w Kijowie Steven Pifer napisał w Twitterze: „Nie może być tak, że przestępca finansowy, jakim jest właściciel piramidy finansowej, naraża program naprawczy ukraińskiej gospodarki na poważne ryzyko”. Nie może być tak, że jego marionetka, chodząca na krótkiej smyczy, jest poważnym partnerem amerykańskiej, unijnej, a więc i polskiej polityki. Sprawę trzeba potraktować serio. Na wieść o możliwym kompromisie w sprawie Priwatbanku ogłoszonym przez nowego premiera Ołeksija Honczaruka w „Financial Times”, wartość ukraińskich eurobondów spadła na łeb na szyję. Międzynarodowe rynki finansowe ostrzegają: nie będzie żadnych inwestycji w Ukrainę, dopóki szarą eminencją pozostaje Igor Kołomojski.