13.9 C
Warszawa
wtorek, 1 kwietnia 2025

Doganianie Japonii

Celebrowane w mediach doganianie Japonii to hasło bardzo miłe dla polskiego ucha, ale niemające niestety poparcia w większości najważniejszych wskaźników.

Po raz pierwszy hasło robienia „drugiej Japonii” rzucił jeszcze w 1980 r. Lech Wałęsa. Wówczas tego rodzaju obietnica przedstawiała się jako rodzaj fantastyki, ponieważ Kraj Kwitnącej Wiśni przeżywał właśnie okres szczytowego rozwoju, a cały świat spekulował, czy pod względem bogactwa nie prześcignie nawet Stanów Zjednoczonych.

Probierz sukcesu?

45 lat to w gospodarce cała epoka i z pewnością pokazała to Polska, która przez ten okres zaliczyła prawdziwą przejażdżkę na rollercoasterze. W latach 80. i na początku 90. nasza gospodarka przeżyła zapaść, a jako społeczeństwo znacznie zubożeliśmy, aby następnie wkroczyć na ścieżkę dynamicznego rozwoju, przynajmniej pod względem produktu krajowego brutto. Gdy Lech Wałęsa formułował swoje słowa, polski PKB przypadający na jednego mieszkańca pod względem parytetu siły nabywczej stanowił zaledwie ok. 35 proc. notowanego w Japonii. Już w ubiegłym roku udało nam się jednak praktycznie zniwelować straty i jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, już w przyszłym roku Polska wyprzedzi azjatycką potęgę.

Dla zwolenników tezy, że po 1989 r. w Polsce nastała epoka nieprzerwanych sukcesów i bezprecedensowego wzrostu, tego rodzaju wydarzenie stanowi powód do wielkiej dumy. Wskazuje się przy tym często, że już wcześniej pod względem wspomnianego wskaźnika udało się nam prześcignąć inne europejskie kraje, które długo jawiły się nam jako synonim życia na dużo wyższym poziomie (m.in. Portugalię i Grecję). Dogonienie Japonii, choćby ze względu na pamiętne słowa Wałęsy, zyskuje jednak szczególne znaczenie, ponieważ pokazuje, jak wielką drogą przebyła Polska od czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Wskaźnika PKB per capita, liczonego wg parytetu siły nabywczej, nie można oczywiście uznać za całkowicie niemiarodajny, lecz należy pamiętać o jego ograniczonym zastosowaniu jako kryterium zamożności. Pod względem PKB dobrze radzi sobie nawet Rosja, która jednak podporządkowała większość gospodarki produkcji wojennej przy wyraźnie zmniejszonej stopie życiowej społeczeństwa. Część państw cieszy się także wysokimi wskaźnikami PKB per capita za sprawą bardzo wysokich wydatków publicznych, które w dłuższej perspektywie czasowej są jednak nie do utrzymania.

Miarą, która pozwala lepiej ocenić faktyczny stan zamożności społeczeństwa, są jego zarobki. Pod tym względem rzeczywiście widać niebywały wręcz progres, który miał miejsce w Polsce na przestrzeni ostatnich dekad. Jeszcze w latach 80. realne stawki płac (wyrażone w dolarach) stanowiły zaledwie czwartą część tych, które występowały w Japonii. Obecnie praktycznie zrównaliśmy się z krajem, który wydawał się niegdyś niedoścignionym liderem nowych technologii.

Gonienie ślimaka

Po dowartościowaniu polskich sukcesów trzeba jednak przejść do wskazania licznych trudności, które na nadrabianie dystansu do Japonii rzucają zgoła inne światło. Po pierwsze, nie sposób nie zauważyć, że Kraj Kwitnącej Wiśni znajduje się od lat 90. w sporym kryzysie. Gdy Lech Wałęsa rzucał swoje hasło, Japonia rozwijała się w tempie średnio 4-5 proc. PKB rocznie, a dysponujące ogromnymi ilościami środków japońskie firmy przejmowały czołowe amerykańskie przedsiębiorstwa. Po 1990 r. wieloletnie tempo wzrostu spadło do niewiele ponad 1 proc.

Po pęknięciu bańki spekulacyjnej na japońskim rynku kraj ten pogrążył się w marazmie, który w ostatnich latach zyskał dodatkowo niepokojący wymiar w następstwie katastrofy demograficznej. Dług publiczny Japonii sięga dziś astronomicznego poziomu ponad 250 proc. PKB, co skutecznie ogranicza wszelkie perspektywy dynamicznego wzrostu. Nasze zrównanie się z Japonią pod względem PKB per capita to zatem bardziej efekt doścignięcia ociężałego i wiekowego bogacza niż dopadnięcia żywotnego i perspektywicznego gracza.

Japonia ma ogromny problem z ubytkiem ludności, któremu stara się w ostatnim czasie przeciwdziałać przyzwoleniem na większą niż do tej pory imigrację zarobkową. Zasadniczo jednak stała się pierwszym na świecie krajem, który tak boleśnie mierzy się ze skurczeniem siły roboczej.

Pomimo tych trudności Japonia ma jednak do dyspozycji coś, czego Polska przez minione 45 lat nie tylko nie zdążyła się dorobić, ale dodatkowo nie stworzyła nawet odpowiednich warunków, aby ten brak uzupełnić. Mowa oczywiście o własnych markach o światowym znaczeniu. W przypadku Kraju Kwitnącej Wiśni można by wymienić nawet kilkadziesiąt wielkich korporacji, które odgrywają pierwszoplanową rolę w światowej gospodarce. Wyrosłe na bazie dawnych zaibatsu koncerny motoryzacyjne, elektroniczne, chemiczne i farmaceutyczne czy też banki i instytucje finansowe zaliczają się do ścisłego grona globalnych liderów w swoich dziedzinach. Gdyby w Polsce istniała choć jedna rodzima firma wielkości Toyoty, Sony czy Nintendo, byłaby celebrowana jako narodowy skarb. Zamiast nich na krajowym rynku dominują jednak zagraniczne korporacje i spółki Skarbu Państwa, które, padając łupem partyjnych nominacji, wiecznie pozostają co najwyżej przeciętne.

Pułapka średniego rozwoju

Szanse na to, że dorobimy się w Polsce własnych liderów światowego biznesu, są niestety niewielkie, ponieważ polski model gospodarczo-polityczny od lat sprzyja rozwojowi głównie obcego kapitału. Na dodatek nasz rodzimy poziom inwestycji woła coraz bardziej o pomstę do nieba. Podczas gdy w Japonii inwestycje odpowiadają od wielu lat za ok. 25 proc. PKB, nad Wisłą ich poziom spadł ostatnio nawet do poziomu 18 proc.

Wbrew propagandzie sukcesu Polska będzie miała w najbliższych latach poważne trudności, aby podtrzymać swoją dotychczasową ścieżkę wzrostu. Pod względem demograficznym zaczęliśmy się już kurczyć dokładnie tak jak Japonia, a szczytowy napływ pokojowo nastawionych imigrantów mamy już za sobą. W najbliższych latach wszelki wzrost zostanie niestety zduszony przez politykę klimatyczną, która już teraz przyczynia się do rosnącej liczby zwolnień grupowych i upadłości. Co jednak szczególnie niebezpieczne, Polsce grozi trwała utrata suwerenności w następstwie działań na rzecz wzmocnienia kompetencji europejskiego państwa federalnego. Jeśli utracimy zdolność do decydowania o swojej gospodarce, a takie będą konsekwencje dalszej „integracji europejskiej”, na trwałe odjęta zostanie nam zdolność do tworzenia przewag konkurencyjnych.

Niestety, ale doganianie Japonii przedstawia się bardziej jako miraż niż rzeczywistość. Technologicznie, finansowo i politycznie gramy w zupełnie innej lidze i niestety wiele wskazuje na to, że będzie tak jeszcze przez wiele lat. Wskaźnik PKB liczony wg siły nabywczej jest nam w stanie ukazać pewną dynamikę zmian, ale jako probierz realnej siły i znaczenia w globalnej hierarchii jest niezwykle zawodny. Zdecydowanie lepiej stałoby się, gdyby w Polsce ambicje dogonienia Japonii pod względem jednego ze wskaźników ustąpiły staraniom na rzecz zbudowania rodzimego biznesu o znaczeniu dorównującym biznesowi japońskiemu. Pod tym względem Polska nie zrobiła względem 1980 r. praktycznie żadnego postępu.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news