e-wydanie

11 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Pakt Putin – Merkel

Kreml zaskakuje na arenie międzynarodowej, a jego polityka zagraniczna jest pod tym względem mistrzowska. Zanim szefowie największych państw Europy ogłosili w Wersalu Unię wielu prędkości, Moskwa już wysłała swoją ofertę współpracy. Oczywiście pod adresem Europy pierwszej prędkości, czyli do Berlina. Co zawiera rosyjska propozycja? Dlaczego Kreml jest przekonany, że spotka się z akceptacją?

Przez długi czas wiara Zachodu we własne siły była oparta, na jak się wydawało nienaruszalnych fundamentach. Cóż mogło posłużyć za mocniejszą zaprawę niż triumf globalnej integracji, wspólnota wartości euroatlantyckich, czyli strategiczne partnerstwo USA i UE oraz miażdżący potencjał militarny NATO? Mechanizm iluzji politycznej jaźni był tak silny, że przechodził w poczucie globalnej mocy, pozwalające ingerować w sprawy innych regionów świata pod sztandarem demokracji i wolnego rynku. Zachodnia propozycja transformacji przybierała więc postać dyktatu. Spokojnego snu nie przerwały nawet opłakane skutki misji cywilizacyjnej w Afganistanie, Iraku, Libii czy Syrii. Z powodu projekcji siły zlekceważono nader groźne precedensy, takie jak wojna rosyjsko-gruzińska 2008 r. czy interwencja syryjska 2015 r.

Za to przebudzenie wywołane, m.in. aneksją Krymu i inwazją na Ukrainę, choć nie tylko, było gwałtowne i nieprzyjemne. A także bardzo bolesne, bo towarzyszyła mu wewnętrzna katastrofa zachodniego projektu. Tak ogromna, że zarysowała poważnie fundamenty świata euroatlantyckiego, a kto wie, może ich erozja jest już nieodwracalna. Globalizacja, zamiast wyrównywać dysproporcje społeczne, przekształciła się w instrument społecznego wykluczenia w rękach elit finansowych. Mit bezpieczeństwa militarnego strefy euroatlantyckiej chwieje się pod naporem narastającego partykularyzmu USA. Wspólnota wartości pada pod naporem populizmu i renesansu wektora narodowego. Rosną protekcjonistyczne bariery stawiające pod znakiem zapytania wszelkie pozytywy integracji.

Największym jednak zaskoczeniem jest przegląd listy ofiar katastrofy, bo wbrew pozorom Bliski i Środkowy Wschód oraz Afryka Północna to nie jedyni i nawet nie główni poszkodowani fiaska globalizacji. Na pierwszym miejscu wykazu proskrypcyjnego stoimy my, czyli Europa. A ściślej Unia Europejska, która okazała się najbardziej narażona na tragedię. Ufna w amerykańską moc zaniedbała całkowicie własne bezpieczeństwo. Dziś zamiast strefy dobrobytu i stabilnego sąsiedztwa ma na swoich południowych oraz wschodnich granicach ogniska konfliktów militarnych, promieniujące destabilizacją, migracją i terroryzmem. Populizmy i antybrukselski bunt narodowych elit już wywołały Brexit, zagrażając innymi exitami. Co gorsza, UE traci w szybkim tempie podmiotowość polityczną, czyli zdolność do wspólnej prezentacji i obrony interesów europejskich na arenie międzynarodowej. Bezprecedensowym jednak pozostaje fakt, że ze względu na siłę wewnętrznych podziałów, Unia nie ma pomysłu na własną przyszłość. To znaczy jest ich wiele, ale tak rozbieżnych, jak w polskim przysłowiu: od Sasa do Lasa. Wśród nich na pierwszy plan wysuwają się dwa: Unia suwerennych narodów i ojczyzn oraz Unia wielu prędkości. Ostatnia propozycja, o której mówiło się cicho od dłuższego czasu, a głośno od momentu Brexitu, stała się faktem. Poniedziałkowy, choć nieformalny szczyt wersalski z udziałem Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii jest zarazem wyrazem bezradności wobec odśrodkowych wektorów rozsadzających UE, jak i stypą po najambitniejszym projekcie europejskim. Tak bez przesady można, a nawet trzeba nazwać ekskluzywne prawo, na mocy którego państwa tzw. starej Europy chcą się integrować ściślej i szybciej i niż cała reszta UE. Kto zechce doszlusować, będzie musiał się dostosować do naprawdę wysoko zawieszonej poprzeczki oraz prawdopodobnie pójść na trudny i głęboki kompromis z Rosją.

Rosyjska wizja Europy

Przez długi czas Zachód sam się oszukiwał, że rosyjska polityka zagraniczna ma wyłącznie reakcyjny charakter. Ze względu na słabość gospodarczą, a więc polityczną i militarną Rosja może jedynie reagować, a raczej dostosowywać się do warunków gry narzuconych oczywistą przewagą USA i UE. Innymi słowy, nie jest zdolna do opracowania, a co ważniejsze realizacji swojej strategii międzynarodowej, szczególnie w długim okresie. Takiej polityki, która zawierałaby przekonująco atrakcyjną ofertę dla partnerów zagranicznych. Dopóki sam Zachód, ze szczególnym uwzględnieniem UE, nie znalazł się w dramatycznym położeniu. Jednak najbardziej niespodziewany, a zarazem oczywisty jest wniosek, że Rosja nie przyłożyła do powyższego ręki, czekając po prostu, aż narastający kryzys euroatlantyckiego dobrobytu i bezpieczeństwa zrobi swoje. Proszę jednak uwierzyć, Moskwa nie będzie się przyglądała biernie i postara się wyciągnąć wszelkie korzyści wynikające ze zmiany stosunku sił na świecie. Dzisiejszy pejzaż międzynarodowy jest jak najbardziej zgodny z rosyjską wizją świata i Europy. Tę ostatnią Kreml postrzegał zawsze wyłącznie jak strefę wolnego handlu. Wszystko, co ponadto w sensie politycznej integracji było wyrazem antyrosyjskiej dominacji USA. Jeśli tak, to dziś ku uciesze Moskwy projekt Waszyngtonu ulga rozsypce.

W wyjaśnianiu rosyjskiej wizji Europy najlepiej posłużyć się myślami kremlowskiego politologa Siergieja Karaganowa, bo to on na łamach rosyjskich i zachodnich mediów wyłożył na stół strategiczną ofertę Rosji. Skierowaną pozornie pod adresem całej Europy, a tak naprawdę Unii pierwszej prędkości. Złożył już na dwa miesiące przed wersalskim spotkaniem unijnego jądra integracyjnego. Dokładnie 16 stycznia 2017 r. na łamach „Rosja w globalnej polityce”, bodaj najbardziej wpływowego periodyku polityki zagranicznej Rosji Karaganow opublikował artykuł, pt. „Rok zwycięstw. Co dalej?”. Ocenił, że ubiegły rok przyniósł decydującą zmianę roli Moskwy na arenie międzynarodowej. To nie miejsce, aby przytaczać wszystkie argumenty, niech wystarczy konkluzja o niezwykle pomyślnej koniunkturze deliberalizacji i deglobalizacji, którą tworzą prezydentura Donalda Trumpa i wewnętrzny kryzys europejski. Kryzys, który wyeliminował UE z grona decydentów światowej polityki. Istotna jest propozycja, cytując: „konstruktywnego remontu relacji Moskwy z Europą, popsutych nienawiścią i głupotą sąsiadów (Rosji)”. Dialog winien ułatwić realizację kremlowskiego projektu Wielkiej Euroazji z udziałem Europy. Z tego punktu widzenia wskazany jest intensywny rozwój stosunków Rosji z głównymi państwami europejskimi, który przyczyni się do izolacji lub samoizolacji sił minionej epoki. Czy trudno dopowiedzieć sobie, o jakie siły chodzi? Z pewnością takie, które zadecydowały o antyrosyjskich sankcjach po aneksji Krymu i agresji na Ukrainę. Jaki cel Karaganow stawia przed Rosją i jej przyszłymi partnerami europejskimi? Czy jest nim poprawa relacji z UE i NATO? Wręcz przeciwnie, bo kremlowski doradca twierdzi, że wobec upadku obecnego ładu światowego są to instytucje niepotrzebne i nieaktualne. Istota oferty to wspólna budowa nowego porządku globalnego, opartego na dwóch filarach: USA i Wielkiej Euroazji, czyli partnerstwie wybranych państw Europy, Rosji i Chin. Na zakończenie autor odwołuje się do historycznego Kongresu Wiedeńskiego 1815 r. Koncertu ówczesnych mocarstw, który podzielił Europę na strefy wpływów, przyznając połowę kontynentu Rosji. Co ważne, kongres stworzył tak silne gwarancje wyłącznych praw mocarstw i mocarstwowości, że polityczną mapę kontynentu zmieniła dopiero po stu latach pierwsza wojna światowa.

Sprecyzujmy jednak krąg państw europejskich adresatów propozycji. Oczywiście nie chodzi o Polskę, bo jednoznacznie mieścimy się w kategorii „siły z minionej epoki”, którą trzeba izolować. Wyraźną podpowiedzią pozostaje tekst Karaganowa opublikowany przez „Die Welt”. Trudno o bardziej jednoznaczny ton siły zawarty w cytacie: prowadząc antyrosyjską politykę, UE rzuca wyzwanie przeciwnikowi znacznie silniejszemu od siebie. Sens wypowiedzi pozostaje niezmienny: wobec nowej strategii Trumpa obliczonej na wzmocnienie USA, a nie sojuszników, Europa powinna zatroszczyć się o siebie sama. Nie może jednak rozwiązać swoich problemów stojąc na pozycjach wrogich Rosji – euroazjatyckiemu i globalnemu mocarstwu. To bat, a jak marchewka wygląda zapewnienie o szczerych chęciach zachowania związków ekonomicznych z Europą w ramach wspólnej strefy gospodarczej od Szanghaju do Lizbony. Zostawmy więc na chwilę wielką politykę i przyjrzyjmy się ekonomicznej stronie rosyjskiej oferty.

Na Berlin!

Zimowe artykuły Karaganowa były pierwszą salwą wzmożonej aktywności Rosji wobec Niemiec. Przyczyny ofensywy są wielorakie, ale na pierwszy plan wychodzi gospodarka. Kreml zdaje sobie sprawę, że bez zniesienia unijnych sankcji nie ma co marzyć o poprawie sytuacji ekonomicznej, a tym bardziej o wzroście gospodarczym. Taka jest cena mocarstwowej polityki oraz agresji wobec Ukrainy.  Jednak bez osłabienia kanclerz Angeli Merkel i tych sił politycznych w Berlinie, które kierują się wspólnymi wartościami, anulowanie embarga jest nader wątpliwe. Dlatego Moskwa zaktywizowała lobbing w niemieckich kołach gospodarczych. Na rzecz normalizacji dwustronnych relacji ekonomicznych, czyli ponownego otworzenia własnego rynku dla niemieckiego biznesu. Jak wynika z analizy Uniwersytetu Finansowego przy federalnym rządzie Rosji, europejskie sankcje i rosyjskie kontrsankcje katastrofalnie wpłynęły na poziom dwustronnej wymiany gospodarczej. Jej poziom spadł z 89 mld euro w 2012 r. do 51,5 mld euro w 2015 r. Brak jeszcze pełnych danych z 2016 r. ale ze wstępnych szacunków obejmujących 9 miesięcy, spadek wyniósł kolejne 10,59 proc. Obecny udział Rosji w handlu zagranicznym Niemiec zmalał do 2 proc. ale największe straty odnotowuje niemiecki biznes. I to ten wielki, bo jedną z głównych ofiarą sankcji stał się koncern Rheinmetall, dostawca produkcji podwójnego zastosowania, oprzyrządowania militarnego oraz gazowo-naftowego. Ogólnie rzecz biorąc, w latach 2014-2015 niemiecki eksport maszynowy do Rosji zmalał o 44 proc., a w 2016 r. dodatkowo o 5 proc. Podobnie wygląda sytuacja koncernów samochodowych. Dostawy do Rosji i zlokalizowana tam produkcja uległy redukcji od 15 proc. do 36 proc. w zależności od konkretnej marki. Import niemieckiego przemysłu elektromaszynowego w latach 2013-2016 zmalał o ponad 50 proc.  Jednak do tak znacznych redukcji przyczyniły się nie tylko i nie w pierwszej kolejności sankcje, a skokowy spadek wartości rubla oraz siły nabywczej Rosjan. Bo to one znacznie obniżyły opłacalność importu oraz zredukowały popyt na wewnętrznym rynku. Na czym więc oparty jest rosyjski lobbing?

Otóż niemiecki biznes uznał, że choć straty są spore to jeszcze nie krytyczne, a zgodnie z badaniami Komitetu Wschodniego – organizacji niemieckich przedsiębiorców w Rosji, żadna firma nie zamierza się wycofywać z tamtejszego rynku. Co więcej, pomimo badań, w których niemieccy przedsiębiorcy negatywnie oceniają długofalowe szanse ekonomiczne Rosji, 2016 r. przyniósł niespodziewaną poprawę nastrojów biznesowych. U jej podstaw leży zarówno przekonanie o przejściu przez partnera kryzysowego progu recesji, jak i wiara w dostosowanie rosyjskiej gospodarki oraz konsumentów do trudnych warunków. A to zapowiada zwiększenie zysków, co znalazło odzwierciedlenie w napływie niemieckich inwestycji bezpośrednich. Pomimo sankcji tamtejszy biznes zainwestował w Rosji 1,8 mld euro (2015 r.) i 2,3 mld w ubiegłym roku. Furtkę prawną otworzyła ustawa o lokalizacji produkcji, przyznająca zagranicznym inwestorom preferencje oraz nieomal pewną gwarancję zbytu towarów wytworzonych w Rosji. Z drugiej strony, rosyjskie władze nasiliły akcję lobbingową w Niemczech. Do jej efektów można zaliczyć nagłośnioną medialnie analizę monachijskiego Instytutu Badań Ekonomicznych, propagującą korzyści z zawarcia układu o wolnym handlu pomiędzy UE a Euroazjatyckim Związkiem Ekonomicznym (EZE), którego członkami są Rosja, Białoruś, Ukraina, Armenia, Kirgizja, a niebawem Tadżykistan. Nieważne, iż jest to instrument politycznej dominacji Rosji na obszarze b. ZSRR. Ważne, że zgodnie z badaniami Komitetu Wschodniego, niemieccy przedsiębiorcy postrzegają EZE jako szansę biznesowej ekspansji na pozostałe rynki poradzieckie. A takie podejście ekonomiczne zazębia się wprost z polityczną ofertą Karaganowa. Wspólnym mianownikiem, coraz bardziej szacowanym przez niemieckie koła gospodarcze, jest alternatywność poradzieckiego rynku wobec fiaska integracji ekonomicznej pomiędzy USA i UE. Jak wiadomo, jednym z pierwszych dekretów nowy prezydent USA wstrzymał prace nad Euroatlantyckim Partnerstwem Handlowym i Inwestycyjnym. Rosyjski projekt Wielkiej Euroazji wpisuje się w poszukiwanie nowych rynków zbytu dla niemieckiej gospodarki, której siła opiera się przecież na wysokoprzetworzonym eksporcie. Ponadto oferta rosyjska odpowiada na nową strategię UE wobec poradzieckiej Azji. Bruksela, Berlin i inne stolice europejskie są zainteresowane udziałem w chińskim projekcie Jednego Pasa Ekonomicznego – Jedwabnego Szlaku XXI w. Z drugiej strony są zaniepokojone rozmiarami potencjalnej ekspansji gospodarczej Chin na rynki UE i WNP. Wreszcie obawiają się, że wyniku mega projektu Pekinu, z tranzytem przez obszar EZE do Europy dotrą niepożądane konsekwencje. Takie jak rozregulowanie przestrzeni prawnej, ekonomicznej i bezpieczeństwa przez szare i wprost kryminalne struktury mocno osadzone w gospodarczych realiach Azji Środkowej czy Południowego Kaukazu. Partnerstwo w tym zakresie oferowane przez Rosję, która postrzega siebie jako metropolitalne centrum WNP, pozostaje ważną częścią planu Wielkiej Euroazji. I wreszcie nie sposób pominąć problematyki ukraińskiej.

W przypadku Kijowa nałożeniu ulegają, czyli spotykają się dwie tendencje. Z jednej strony UE jest coraz bardziej zmęczona problematyką ukraińską, a jednocześnie zawiedziona mizernym tempem i skalą ukraińskiej transformacji. Odbiciem jest brak europejskich inwestycji pomimo podpisania układu stowarzyszeniowego UE-Ukraina, a zatem umowy o wolnym handlu. Z drugiej strony, umiejętna siłowa i gospodarcza polityka Rosji wobec Ukrainy sprawia, że w Europie narasta przekonanie o znaczącej roli Moskwy w osiągnięciu kompromisu na Ukrainie. W przełamaniu ukraińskiego pata jest bardzo zainteresowany niemiecki biznes, postrzegający tamtejszy rynek jako perspektywiczny. Jednak aby ustabilizować sytuację, potrzebne jest rozwiązanie polityczne z udziałem Rosji. Analiza Komitetu Wschodniego nie pozostawia złudzeń. Niemieckie koła gospodarcze oceniają, że Ukraina nie zyskała zbyt wiele na proeuropejskiej orientacji, ponieważ była powiązana z rosyjskimi odbiorcami produkcji. Jeśli ukraińskie towary nie spełniają norm unijnych lub są niezbywalne na europejskich rynkach, jedynym wyjściem jest ponowne otworzenie Rosji i WNP na ukraiński eksport.

I na koniec, pomimo optymizmu bijącego ostatnio z nastrojów niemieckiego biznesu, ok. 2025 r. Rosja znajdzie się na progu gospodarczej oraz finansowej katastrofy. Jak dowodzą rezultaty rządowej konferencji, branża gazowo-naftowa odpowiadająca za 70 proc. wpływów budżetowych i nieomal 100 proc. wpływów walutowych, od których zależy stabilny kurs rubla, stoi w obliczu krachu technologicznego. To nic, że tylko rozpoznane złoża ropy naftowej i gazu wystarczą na 100 lat eksploatacji. Problem polega na coraz większym stopniu trudności ich zagospodarowania oraz wydajności eksploatacji. Nieprzekraczalną barierą są braki technologiczne, o identycznych potrzebach zwiadu geologicznego nie wspominając. Takimi możliwościami dysponują tylko wybrani partnerzy Rosji, na czele z Niemcami, Włochami i Francją, czyli trzonem Unii pierwszej prędkości. Te same państwa są głównymi partnerami handlowymi Moskwy i odbiorcami jej surowców energetycznych, co czyni je naturalnie zainteresowanymi w rosyjskiej ofercie ekonomicznej, a zatem w propozycji politycznej współpracy złożonej przez Karaganowa.

Oczywistym jest zarazem, że Unia pierwszej prędkości będzie się formowała wokół Niemiec, jako najsilniejszej gospodarki. Równie oczywistym pozostaje fakt, największego zainteresowania Berlina we współpracy gospodarczej z Rosją i w ekspansji eksportowej na rynki poradzieckie. Jednak rosyjskie rachuby opierają się na jeszcze jednej, silnej przesłance politycznej. Z raportu periodyku rosyjskiego MSZ – Życia Międzynarodowego wynika, że Kreml liczy na przebudzenie polityczne Niemiec. Według rosyjskich ekspertów Berlin dojrzał do odgrywania samodzielnej roli politycznej w Europie i świecie. W warunkach kryzysu relacji transatlantyckich i rozpadu UE, taka rola będzie równoznaczna z pozycją lidera lub wprost z niemiecką dominacją polityczną i ekonomiczną w Europie. Próżnię siły może więc i powinno zapewnić strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, gwarantujące nową stabilność geopolityczną na kontynencie Euroazji. Tylko tak Europa skorzysta na połączeniu handlowym z Chinami. Tylko w ten sposób ustanowiony zostanie nowy ład europejskiego bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że uprzywilejowanym adresatem rosyjskiej oferty współpracy z Unią pierwszej prędkością są Niemcy.

Od czasów ZSRR Moskwa wie, że naciśnięcie „niemieckiego pedału” wywołuje bezwarunkową reakcję Francji, Beneluksu, a zatem Włoch i Hiszpanii, czyli kontynentalnego jądra Europy. I taki nacisk Rosja wywiera na Berlin obecnie, licząc na identyczną reakcję pozostałych państw starej UE.

Działania rosyjskie znacząco ułatwia fakt korowodu europejskich wyborów (Holandia, Francja, Niemcy, Włochy), ponieważ obecne elity o integracyjnej orientacji muszą się ustosunkować do bilansu korzyści i strat rosyjskiej propozycji. Tym bardziej, że od dawna takimi argumentami wprost posługuje się antyintegracyjna opozycja, która na prawach pożytecznych idiotów, postrzega Rosję jako kluczowego partnera współpracy politycznej i gospodarczej. Innymi słowy, Kreml staje się cudownym panaceum na wszelkie bolączki trapiące Europę. Dlatego w przededniu wyborów na terenie kluczowych państw UE Moskwa udanie ingeruje ofertą współpracy w ich przebieg, zmuszając wręcz ugrupowania i polityków do gry problematyką rosyjską. Dowodem jest chronologia i treść publicznych wypowiedzi kanclerz Angeli Merkel. Podczas spotkania z premier Beatą Szydło w Warszawie niemiecki gość podtrzymał deklarację polityki sankcji wobec Kremla do czasu realizacji porozumień mińskich. Tydzień później podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa, spotkania bardzo nośnego medialnie oraz politycznie na arenie niemieckiej i międzynarodowej, wyraziła pogląd o konieczności dialogu z Rosją. Jego celem ma być powstanie wspólnej przestrzeni współpracy gospodarczej i bezpieczeństwa od Lizbony do Władywostoku. Nie ulega więc najmniejszej wątpliwości, że Rosja pragnie wykorzystać kryzys instytucji i wartości UE, po to, aby stawiając na Unię pierwszej prędkości przypieczętować podział Europy i uniemożliwić kontynuację spójnej polityki rosyjskiej. Bez wątpienia szykuje się do odegrania roli głównego beneficjenta euroatlantyckiego kryzysu. Jest to wstęp do trwałego powrotu na światową arenę, w charakterze jednego z globalnych decydentów. To również doskonały sposób pokonania wewnętrznego kryzysu społeczno-ekonomicznego bez sięgania po reformy zagrażające władzy kremlowskich elit. Oferta współpracy z Unią pierwszej prędkości jest próbą przerzucenia kosztów polityki mocarstwowej na Europę.

Najnowsze

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm

Parasol Nuklearny