1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Szpitalny socjalizm

W imię równości dostępu do usług medycznych Prawo i Sprawiedliwość przeforsowało nową ustawę o szpitalach. Ucierpią pacjenci oraz jakość usług medycznych w Polsce.

Organizowane wciąż w całej Polsce protesty Komitetu Obrony Demokracji skupiają się niezmiennie na zagrożeniach wirtualnych lub marginalnych. Liderzy opozycji straszą Polaków, że PiS zamierza Polskę wyprowadzić z Unii Europejskiej, choć partia ta jest bardzo euroentuzjastyczna i eurolojalna (ostatnie zamieszanie z Komisją Europejską stanowi wyjątek od reguły). Na marszach KOD-u straszy się też zagrożeniem, jakie rzekomo PiS stanowi dla demokracji, choć partia Kaczyńskiego nie czyni nic, co naruszałoby podstawowe zasady funkcjonowania demokratycznego państwa.

Energia protestujących skupia się w ten sposób na kwestiach nieistotnych, podczas gdy można by ją było z powodzeniem wykorzystać do walki z faktycznym zagrożeniem, jakie stwarza nowa władza. Wartościowym materiałem do protestów byłaby niewątpliwie przyjęta w błyskawicznym tempie ustawa o dekomercjalizacji szpitali. Wątek ten na pewno jednak nie zostanie podjęty przez opozycję ze względu na przekonania, którym hołduje wciąż polskie społeczeństwo.

Komercjalizacja na ratunek

W czasie rządów Platformy Obywatelskiej ok. 200 szpitali przeszło proces komercjalizacji, czyli urynkowienia ich działalności. Choć politycy tej partii publicznie wyrzekali się zamiaru prywatyzowania i komercjalizacji służby zdrowia, w rzeczywistości przyzwalali na pragmatyczny i rozsądny program restrukturyzacji jednostek podlegających samorządom. W rezultacie wiele powiatowych szpitali, które wcześniej tonęły w długach, nagle zaczęły przynosić zyski. Po przekształceniu szpitali w spółki działające na podstawie zasad kodeksu prawa handlowego okazało się, że nawet publiczne szpitale potrafią przynosić dochody, jeśli tylko zaczną inwentaryzować mienie, prowadzić plany rzeczowo-finansowe, kierować się określoną strategią rozwoju, prowadzić badania marketingowe oraz starać się naśladować przedsiębiorstwa działające w innych branżach.

Środowisko medyczne od lat czerpie wygórowane dochody ze swej działalności ze względu na socjalizm panujący w służbie zdrowia. Pobierana przymusowo od każdego pracującego Polaka składka jest rozdzielana przez centralnych planistów z Narodowego Funduszu Zdrowia, którzy zamiast pozwolić na rynkową wycenę dóbr i usług stosują system punktów i limitów. W praktyce polski system zdrowotny działa niczym system kartek wydawanych w okresie PRL-u na najbardziej podstawowe artykuły. I tak jak za Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej cierpimy na wieczny niedobór usług, który objawia się wielkimi kolejkami do specjalistów, a na niektóre zabiegi musimy czekać w wielomiesięcznych kolejkach.

Taka sytuacja powoduje, jak zawsze, wykształcenie się równoległego rynku usług zdrowotnych, świadczonych przez lekarzy pracujących w państwowym systemie. Z tego „równoległego świata” korzysta prawie każdy Polak, który nie chce albo nie może sobie pozwolić na stanie w kolejkach. Ponieważ jednak państwowa opieka zdrowotna pochłania ogromne pieniądze (oficjalnie nawet do 70 mld zł rocznie), a za korzystanie z usług ze „świata równoległego” należy dopłacić, w społeczeństwie panuje mylne przekonanie, że na służbę zdrowia opartą całkowicie na zasadach rynkowych stać byłoby jedynie najbogatszych.

Na takim właśnie, całkowicie mylnym przekonaniu żeruje partia Jarosława Kaczyńskiego, której dodatkowo nie w smak było to, że komercjalizacja szpitali dokonywała się we współpracy ze środowiskami sprzyjającymi Platformie Obywatelskiej. Dlatego właśnie zapadła decyzja, aby proces urynkowienia szpitali został wstrzymany, a zmianom tym ma towarzyszyć projekt dofinansowania służby zdrowia bezpośrednio z budżetu państwa, co zdaniem ekspertów PiS ma znacznie zwiększyć zasoby przeznaczane na zdrowie Polaków, którymi do tej pory dysponował Narodowy Fundusz Zdrowia.

Biednie, ale za to po równo

Nowa ustawa PiS przyczyni się do jeszcze większych patologii w dziedzinie państwowej służby zdrowia, która w swojej istocie jest niereformowalna. Pozornie u jej podstaw leży pozornie szczytna idea, że mieszkańcy nawet małych ośrodków miejskich muszą mieć zapewniony dostęp do szpitala i najważniejszych specjalistów. W rzeczywistości jednak w ramach obecnego systemu jest to niemożliwe do osiągnięcia, gdyż należałoby najpierw przynajmniej wprowadzić konkurencję w obsłudze składki zdrowotnej. Działające na „komercyjnych” zasadach szpitale zreformowane w czasach Platformy dają większą gwarancję świadczenie usług medycznych niż skupione na swojej rzekomej niekomercyjności szpitale działające na socjalistycznych zasadach, ponieważ pierwsze z nich starają się racjonalizować wydatki i dążyć do osiągnięcia zysku. Tymczasem w wyniku nowych zmian środowiska medyczne, które zarządzają większością szpitali w Polsce, zyskają kolejny argument do tego, żeby pod pretekstem rzekomo wrodzonej niedochodowości swojej branży trwonić publiczne środki.

W polskim środowisku lekarskim bardzo popularne jest powiedzenie, że na ludzkim zdrowiu nie można zarabiać. Autorzy nowej ustawy bez wątpienia podpisaliby się pod tym stwierdzeniem, choć przecież każdy lekarz zarabia właśnie na tym, że leczy ludzi. Państwowa opieka zdrowotna nie stanowi organizacji zrzeszającej wolontariuszy. Wręcz przeciwnie, nawet protestujące pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka zarabiają średnio 5 tys. brutto miesięcznie, czyli zdecydowanie więcej niż wynosi średnia krajowa. Ponadto, gdyby faktycznie niemoralnym było zarabianie na ludzkich potrzebach, wówczas należałoby potępić producentów żywności, którzy zarabiają na ludzkim głodzie i pragnieniu.

Przyjęta przez PiS ustawa stanowi zdecydowany krok wstecz w zakresie prób uzdrowienia chorej służby zdrowia. Widać to choćby po szkodliwym przepisie zabraniającym wypłaty dywidendy akcjonariuszom. Zgodnie z socjalistycznym ideałem ustawodawców na służbie zdrowia nie można wszak zarabiać, dlatego wszelkie zyski dywidendowe mają być przeznaczane na wynagrodzenia dla personelu lub inwestycje. Tego typu przepis skutecznie blokuje napływ jakiegokolwiek kapitału do sektora zdrowotnego. W gruncie rzeczy PiS zakazuje wspierania działalności szpitali prywatnymi środkami, pokazując tym samym, że tak naprawdę partii tej zależy na tym, aby szkodzić pacjentom.

W całym zamieszaniu związanym z antyrynkową kampanią prawa i Sprawiedliwości w sektorze zdrowotnym pocieszające jest właściwie jedynie to, że jak dotąd nie zlikwidowano spółek, które już powstały, choć nowe przepisy znacznie utrudnią kolejne przekształcenia. Znalezienie inwestora do inwestycji przy obowiązującym zakazie czerpania zysków z zainwestowanych środków będzie zwyczajnie niemożliwe.

Hipokryzja rządzącej ekipy uwidacznia się szczególnie wówczas, gdy przekonuje ona, iż nowa ustawa stanowi ukłon w stronę pacjenta. W praktyce zaś przyjęte rozwiązania wprowadzają jeszcze większy zakres marzycielskiego idealizmu kosztem realnych osób. Pis-owscy specowie od służby zdrowia całkowicie kapitulują wobec rosnącego wciąż problemu zadłużenia państwowych szpitali oraz pozostałych jednostek leczniczych. Na razie ich jedyną odpowiedzią w tej sprawie są mgliste zapowiedzi powołania do życia Agencji Rozwoju Szpitalnictwa, która miałaby stać się funduszem ratunkowym dla coraz bardziej deficytowych szpitali.

W czasie prac nad ustawą w sejmowych podkomisjach opozycja zwracała uwagę na to, że rządzący nie zaproponowali jak dotąd żadnego wiarygodnego modelu finansowania dla Agencji, lecz doktrynersko usposobione Prawo i Sprawiedliwość stawia własne ideały ponad rzeczywistość. Ostatecznie wprowadzone zmiany spowodują zaś, że Polacy obok oficjalnej składki zdrowotnej pobieranej od ich wynagrodzeń będą musieli także dokładać coraz więcej środków na ratowanie zadłużonych szpitali z pozostałych podatków. Do studni bez dna, jaką stanowi państwowa służba zdrowia, będą trafiały kolejne miliardy złotych, lecz system będzie coraz bardziej niewydolny. Zmianę na lepsze może przynieść jedynie demontaż obecnego systemu pobierania obowiązkowych składek.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news