1.5 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Rosjanie rozpoczęli budowę własnego Internetu

W 2018 r. Putin planuje swą kolejną reelekcję. Przekaz odpowiednio wyselekcjonowanej wiedzy elektronicznej posłuży odbudowie i podtrzymaniu właściwych preferencji wyborczych narodu. System totalnej inwigilacji pozwoli natomiast zawczasu rozbić wszelkie przejawy niezadowolenia i oporu wobec polityki Kremla. Dlatego rosyjskie władze podjęły decyzję o budowie własnego Internetu.

Rosyjskie władze podjęły decyzję o budowie własnego Internetu. To tylko fragment większego planu ocenzurowania dostępu do wirtualnej informacji i ograniczenia wolności w sieci. Jakkolwiek pretekstem jest walka z terroryzmem i ekstremizmem, mało kto spośród Rosjan zgadza się z oficjalnie deklarowanymi motywami elektronicznej kontrreformacji.

Potrzeba elektronicznej obroży

Kreml bardzo serio zajął się wychowaniem obywateli. Od tegorocznego lata trwają intensywne prace nad systemem wirtualnej edukacji, a zarazem sposobami odgrodzenia obywateli od niepożądanych wpływów Zachodu. Realizacji pierwszego zadania posłuży alternatywna Wikipedia z odpowiednio spreparowaną bazą danych. Jeśli chodzi o drugi wątek, to składają się nań bardzo poważne ograniczenia prywatności w sieci oraz bezpośrednie zakazy, a wszystko pod sankcją już nie wirtualnych, a w pełni realnych paragrafów kodeksu karnego. To niezwykłe, że w XXI w. Kreml sięga do, wydawałoby się, dawno zapomnianych chwytów totalitarnego ZSRR. Bo tak naprawdę, zarówno alternatywny Internet, jak i elektroniczne śledzenie obywateli, to nic innego, jak powrót do spuścizny bolszewickiej ideologii oraz stalinowskiej inżynierii społecznej. Nawet cel jest identyczny, bo nie ulega wątpliwości, że cyniczna strategia Kremla, ubrana zgodnie z duchem czasu w troskę o dobro obywateli, pozwala zachować władzę Władimirowi Putinowi i jego elitom. Przecież zgodnie z komunistycznym przykazaniem wiary, raz zdobytej władzy nigdy się nie oddaje.

Oczywiście Rosja nie jest pierwszym krajem, który zdecydował się na podobne kroki. Internet podlega bardzo silnej cenzurze w Chinach, a Korea Północna stworzyła odrębną sieć informacyjną, odciętą całkowicie od międzynarodowych zasobów i globalnego trafficu. Zacząć jednak trzeba od odpowiedzi na pytanie, dlaczego rosyjskie elity władzy i biznesu tak boją się wirtualnej rzeczywistości, że próbują nałożyć obywatelom elektroniczną obrożę? Wynika to również ze specyfiki putinowskiego autorytaryzmu, bieżących uwarunkowań międzynarodowych oraz skutków postępu naukowo-technologicznego zgubnych dla reżimów podobnych do rosyjskiego. Jeśli chodzi o pierwszy wektor, wyjaśnienie zakrawa nieco na truizm. Żaden autorytaryzm nie cierpi, aby jakakolwiek sfera życia społecznego, a już nie daj Boże aktywności obywatelskiej, dokonywała się poza kontrolą państwa. Od chwili przejęcia władzy przez Władimira Putina, Kreml systematycznie ograniczał wolności obywatelskie i brał pod kontrolę instytucje demokracji oraz wolny rynek. W efekcie powstał miękki, na razie, wariant autorytaryzmu, tak, że teraz państwo sprawuje nadzór nad wszelkimi aspektami życia Rosjan. Wirtualna rzeczywistość w postaci Internetu oraz jego wszelkich dobrodziejstw, takich jak sieci społecznościowe, wolna wymiana poglądów, lub – co gorsza – oddolna swoboda organizacji, była ostatnim obszarem poza kontrolą władzy. Nie można także powiedzieć, że rosyjskie elity nie zdawały sobie sprawy z takiego zagrożenia dla stabilności ich władzy. Wręcz przeciwnie, wraz z upowszechnieniem elektronicznej aktywności społecznej czynili wiele, aby takie ryzyko zminimalizować, o czym świadczą fragmentaryczne, ale konsekwentne nowelizacje prawa. Już dawno zostały nakreślone w Doktrynie Bezpieczeństwa Informacyjnego. Jednak skutecznego pomysłu na całościowe rozwiązanie tej kwestii nie było, podobnie jak faktycznej potrzeby. Do czasu. W latach 2010–2011 zbiegły się dwa wydarzenia, które wstrząsnęły poczuciem bezpieczeństwa rządzących. Najprawdopodobniej także osobistego Władimira Putina. Mowa o niesławnym końcu libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego zlinczowanego przez zbuntowany tłum. To, czy tak powinien umierać jakikolwiek człowiek, to temat na inną rozmowę. Jednak rosyjski krąg władzy był wystraszony wizją podobnego buntu u bram Kremla i trafnie zdefiniował instrument, który odgrywał rolę mechanizmu spustowego w egzekucji Kadafiego oraz mniej dosłownie, innych dyktatorów Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Chodziło bowiem zasadniczo o katalizator wybuchu Arabskiej Wiosny. Tym narzędziem był Internet, ponieważ to dzięki mediom elektronicznym XXI w. fala buntu w tym regionie stała się w ogóle możliwa. A także nieoczekiwana i zaskakująca dla służb specjalnych i policji, z jakich zawsze słyną autorytaryzmy. Drugim wydarzeniem była Moskiewska Zima z 2010 na 2011 r., jaka zmroziła Rosjan falą wyborczych fałszerstw podczas ówczesnych wyborów do Dumy. I znowu, niezadowolenie społeczeństwa obywatelskiego wyszło na ulice w zorganizowany sposób, dzięki sieciowej wymianie informacji oraz internetowym możliwościom przygotowania i koordynowania protestu. Wiary Kremla w złowrogi wpływ wirtualnej rzeczywistości na realia polityczne dopełnił kijowski Majdan, który zmiótł ukraiński obóz władzy, przewracając jednocześnie geopolityczny rozkład sił na całym obszarze poradzieckim. Propagandowe oskarżenia Zachodu o inspirację powyższych wydarzeń i oczywiście przeszkolenie ich uczestników w dywersyjnej działalności, legły z kolei u podstaw nowych zapisów Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rosji. Piąty, a więc wirtualny wymiar, został uznany za jedno z kluczowych zagrożeń dla suwerenności i integralności terytorialnej państwa. Ten sam wymiar, ale już w Doktrynie Wojskowej FR, stał się kolejnym frontem militarnej konfrontacji, takim samym jak obrona antyrakietowa czy wojna jądrowa. W takiej sytuacji pojawienie się odpowiednich rozwiązań prawnych i praktycznych w sferze regulacji dostępu do elektronicznej informacji było już tylko kwestią czasu. A czas dopełnił się latem tego roku, gdy premier Dmitrij Miedwiediew zapowiedział budowę alternatywnego Internetu, a deputowana Dumy z partii Jedna Rosja Irina Jarowaja wniosła cały pakiet poprawek nowelizujących po raz kolejny, za to chyba ostateczny, kwestię sieci. Dla rosyjskich komentatorów nie ulega wątpliwości, że oba wektory, choć na pozór niemające ze sobą wiele wspólnego, to łączą się we wspólną strategię Kremla podporządkowaną kontroli nad piątym wymiarem. Nikt nie ma wątpliwości, że elektroniczna kontrreformacja nie byłaby możliwa bez osobistej akceptacji Władimira Putina. Za zmianami nie stoi rosyjski premier ani tym bardziej polityczny klakier w rodzaju Jarowej, tylko Rada Bezpieczeństwa Rosji, a głównie Administracja Prezydenta. Przy tym rosyjscy technologowie polityczni układający sens nowego prawodawstwa postanowili nie tylko wykorzystać twórczo doświadczenia chińskie i północnokoreańskie, ale i powrócili do najmniej chlubnych tradycji ZSRR.

Radziecka Wikipedia

W tym, że Kreml buduje Rosyjską Encyklopedię Elektroniczną, nie byłoby nic nadzwyczajnego. Cyfryzacji dokonało papierowe wydanie anglosaskie, jakim jest największe kompendium wiedzy znane pod nazwą Encyklopedia Britannica. 30 sierpnia Dmitrij Miedwiediew wydał rozporządzenie, zgodnie z którym Wielka Rosyjska Encyklopedia (WRE) przestanie ukazywać się w tradycyjnym wyglądzie. Wersję papierową zakończoną na XX tomie zastąpi wariant elektroniczny. Komitet redakcyjny zarzeka się, że intencją zmiany nie jest stworzenie alternatywy dla rosyjskojęzycznej Wikipedii. Opinia publiczna przyjęła jednak projekt z ogromną nieufnością. Podejrzeń nie rozwiewają z pewnością wyjaśnienia odpowiedzialnego redaktora. Siergiej Krawcow na łamach popularnego tygodnika „Ogoniok” przyznaje, że w odróżnieniu od Wikipedii, rządowy projekt elektronicznej bazy informacji, przewiduje filtrację wiedzy, w postaci zakreślania łam tematycznych, systemu zamawiania artykułów i recenzji ich treści. W założeniu taki system będzie podporządkowany wyłącznie względom merytorycznym. A to zdecydowanie nie podoba się rosyjskiemu czytelnikowi, przyzwyczajonemu do bezstronności i braku elementu ocennego w Wiki materiałach. Podobne obawy ma zresztą zespół redakcyjny tej ostatniej, wskazując na bezsens budowy alternatywy, bo rosyjskojęzyczne zasoby budowane latami przez kilkadziesiąt tysięcy niezależnych, acz dobrze zmotywowanych autorów, wydały plon 1,3 mln artykułów, wobec 43 tys. haseł WRE. Na dodatek forma i treść państwowej encyklopedii nawiązuje jawnie do tradycji radzieckich. Nie bez znaczenia jest także opłacalność finansowa rządowego przedsięwzięcia, ponieważ włącznie z honorariami redakcji, autorów, recenzentów, wreszcie obsługi technicznej, na projekt pójdą dziesiątki, jeśli nie setki milionów dolarów, ze względu na powszechną korupcję biurokratyczną w Rosji. Bezstronność artykułów będzie raczej wykluczona, bo nikt nie ukrywa, że w planach wydawniczych leży dostosowanie bazy danych do podstawy programowej systemu edukacji, od poziomu szkoły podstawowej, poprzez szkolnictwo średnie, aż do wyższych uczelni. Jedynym wytłumaczeniem idei WRE nie może być przecież opinia, że Wikipedia to wprawdzie najobszerniejszy zasób łatwo dostępnej, ale niezweryfikowanej wiedzy. Największe spory wokół planowanego wydania budzi baza danych nauk humanistycznych, a wśród nich społecznych na czele z historią. Krawcow przyznaje, że ta ostatnia będzie interpretowana, ale zaznacza, że z udziałem najwybitniejszych specjalistów Rosyjskiej Akademii Nauk czy renomowanych uniwersytetów. Problem w tym, że Kreml już stworzył politykę historyczną, a więc interpretację swoich i cudzych dziejów, a autorytarny system, zgodnie z własną definicją, nie dopuści odstępstw od oficjalnej wersji wydarzeń. Rosja będzie miała zatem oficjalny obieg odfiltrowanej informacji elektronicznej, który stanie się obowiązujący nie tylko dla państwowej edukacji, ale i wszystkich instytucji. Z drugiej strony, można zapytać, i co z tego, gdy jedno kliknięcie połączy Rosjan z Wikipedią. Otóż takiej alternatywy może nie być, bo władze kierując się obowiązującym prawem, kilka razy zablokowały skutecznie ten zasób. Jest to możliwe, tym bardziej że zgodnie z rosyjskim ustawodawstwem, serwery tej bazy danych muszą znajdować się na terenie kraju. Wysłały więc sygnały ostrzegawcze, które są interpretowane jednoznacznie, jako próba zastraszenia przed publikacją niewygodnych treści. Podobnie zresztą postępują Chiny, z tym że Pekin ze względów politycznych i ekonomicznych, może sobie na to pozwolić. A zatem, czy w razie potrzeby Moskwa zdecyduje się na pełną i długotrwałą blokadę zagranicznych baz danych? Odpowiedź leży wyłącznie w politycznych potrzebach władzy, a Kreml bywa ostatnio bardzo zdeterminowany.
Jednak sama baza prawomyślnych danych, to jedynie mniej zła połowa jeszcze gorszej całości. Już w 2015 r. prezydent Putin wydał ukaz o powołaniu Ogólnorosyjskiego Towarzystwa „Znanije” (Wiedza). Nominalnie jest to organizacja społeczna o statusie, tzw. państwowej organizacji pozarządowej. Masło maślane prawda? – ale Rosja zawsze słynęła z odwracania o 180 stopni znaczenia pojęć zapożyczanych od Europy. Tak więc celem „NGO’s” Znanije, wskazanym osobiście przez Putina pozostaje: „duchowo-moralne wychowanie narodu i podwyższenie efektywności pracy oświatowo-pedagogicznej”. Przeczytawszy ten ustęp, można się zacząć bać. Pomysł organizacji, jak i priorytety zostały spisane „żywcem” ze statutu radzieckiej organizacji o nazwie Wszechzwiązkowe Towarzystwo Upowszechniania Wiedzy Politycznej i Naukowej, założonej w 1947 r. przez towarzysza Stalina. Zresztą Znanije uznaje się oficjalnie za spadkobiercę tego tworu radzieckiej inżynierii społecznej. Współczesny następca nabrał rozmachu wiosną 2016 r., gdy zamienił finansowanie z prezydenckich grantów na jeszcze pokaźniejsze środki budżetowe. Na domiar, jako że w Rosji od dawna o wszystkim decydują kadry, w czerwcu prezesem rady programowej Znanija został sam Wiaczesław Wołodin. Powiedzieć o jego osobie kremlowski strateg polityczny to mało. Dzięki Wołodinowi we wrześniowych wyborach parlamentarnych partia władzy Jedna Rosja otrzymała konstytucyjną większość i kolorowanie wyników głosowania nie wyprowadziło Rosjan z równowagi. A obawa przed kryterium ulicznym spędzała Kremlowi sen z oczu. Tak więc główny czarodziej Putina został szefem organizacji, której zadaniem jest odgórne przekazywanie obywatelom odpowiednio spreparowanej wiedzy o kraju i świecie. Według Wołodina, struktury organizacyjne Znanija nie pominą żadnego z 86 rosyjskich regionów, a co najważniejsze szkolnictwa. Prezes widzi organizację, jako „integrator i bazę powszechnego wychowania oraz edukacji”, z jak najszerszym wykorzystaniem nowych technologii informacyjnych. W tym celu zostanie stworzony centralny portal dyskusji i wykładów wygłaszanych przez dobranych prelegentów. Nietrudno zgadnąć, że bazą wiedzy będzie odpowiednio dobrana treść WRE, którą będą z kolei upowszechniać aktywiści Znanija. Zdaniem dziennika „Kommiersant”, całe przedsięwzięcie to powrót do radzieckiej politinformacji, czyli politycznej interpretacji otaczającej rzeczywistości. Współcześnie taka informacja będzie mocno prokremlowska, jeśli nie po prostu proputinowska, bo Wołodin mówi wprost o przekazywaniu społeczeństwu wskazówek na podstawie corocznych wystąpień programowych prezydenta. To już naprawdę niedaleko Północnej Korei. W sumie, powstanie wymagane poprawnością i lojalnością kompendium dla każdego Rosjanina, o co zadba rada koordynacyjna, w składzie: szefa Agencji Informacyjnej TASS, przedstawicieli MGIMO – uczelni MSZ i nadwornego politologa Kremla Wiaczesława Nikonowa. Nic dodać, nic ująć, ale to nie wszystko, bo wobec wiedzoopornych zastosowano bat. Jest nim słynny już pakiet deputowanej Jarowej.

Tarcza i miecz FSB

Jeśli Kreml nadal kieruje się sentymentem do marksistowskiej dialektyki, to alternatywna Wikipedia oraz „NGO’s” Znanije nie są niczym innym niż społeczną nadbudową. Bazą pozostają nowelizacje prawa na czele z ustawą o łączności, do której zalicza się ruch internetowy i mobilna telefonia oraz kodeks karny. Co trzeba wiedzieć o tzw. pakiecie Jarowej? Na wniosek deputowanej Iriny Jarowej i na podstawie przygotowanych nominalnie przez nią projektów, w czerwcu 2016 r. Duma uchwaliła nowelizację prawa uwzględniającą wymogi walki z terroryzmem i ekstremizmem. Istotą nowelizacji jest prawo dowolnego wglądu Federalnej Służby Bezpieczeństwa do wszelkich elektronicznych baz danych, systemów informacji oraz treści samej informacji. W te nieostre, ale rozległe pojęcia wchodzi obowiązek państwowych i prywatnych operatorów sieciowych oraz telefonicznych do bezwarunkowego ujawniania FSB wszelkich danych o abonentach i uczestnikach trafficu, czyli ruchu internetowego. Co więcej, wszyscy operatorzy, a jest ich w Rosji 10 tys. zostali zobowiązani dorocznego przechowywania zapisów: tekstowych, głosowych, grafiki, dźwięków, a także komunikatów abonenckich i sieciowych innego rodzaju oraz faktów nawiązywania, przekazywania i udostępniania połączeń. I na koniec popisowy numer ustawodawcy – koszty wszystkich operacji państwo przerzuciło całkowicie na biznes. Cenzura Internetu i wszelkich platform telefonii mobilnej została wsparta ograniczeniami działalności misyjnej na terenie Rosji oraz zaostrzeniem kar za działalność terrorystyczną i ekstremistyczną. W tych ramach karane będzie nie tylko nakłanianie i werbunek do takowej działalności, ale także sympatyzowanie z ekstremistami i terrorystami. Jakby tego było mało, karze więzienia będą podlegać osoby, które wiedząc o przygotowaniach do takich aktów, nie ujawniły ich odpowiednim organom władzy. Na koniec, do 14 lat obniżono wiek osób potencjalnie karanych z powyższych paragrafów. Nie ulega wątpliwości, że gros poprawek jest wymierzonych w potencjalnych i rzeczywistych islamistów, jednak nieostrość pojęcia ekstremizmu pozwoli wykorzystać kodeks karny do walki z każdą opozycją polityczną, uznaną przez Kreml za zagrożenie władzy.

Nas interesują najbardziej poprawki dot. Internetu i telefonii. Zetknie się bowiem z nimi każdy Polak utrzymujący wirtualne i rzeczywiste kontakty z Rosją. Na czele z naszymi biznesmenami, politykami, dziennikarzami, ale także osobami prywatnymi. Pakiet Jarowej umożliwia przecież FSB totalną inwigilację sieci oraz użytkowników Internetu i abonentów telefonicznych miejscowych operatorów. Teoretycznie celem systemu jest wyłonienie niebezpiecznych zachowań, ale FSB otrzyma klucze deszyfracyjne do wszystkich rosyjskich serwerów. Natomiast operatorzy na każde żądanie służby będą musieli udostępnić wszelkie posiadane dane oraz zgromadzone i zachowane w ciągu roku. To i tak dobra wiadomość, bo początkowo ustawodawca zakładał trzyletni okres obowiązkowej archiwizacji. Trudno się dziwić, że w Rosji rozpętała się burza, bo mało kto wierzy w samoograniczenie FSB do śledzenia rzeczywistych terrorystów. Mało tego, wszyscy użytkownicy i abonenci są wystraszeni, co wypływa z przekonania, że dane posłużą totalnej inwigilacji społeczeństwa, o biznesie, tak rosyjskim, jak i zagranicznym nie wspominając. Według tamtejszych ekspertów przyjęte rozwiązania pozwolą bowiem FSB nie tylko na śledzenie użytkowników, ale i tworzenie ich profili, z tak wrażliwymi danymi, jak preferencje zachowań i aktywności, włącznie ze stanami psychologicznymi i charakterystykami osobowości. Do tak poufnych należą niewątpliwie dane o upodobaniach seksualnych, zwyczajach życiowych, rozkładzie dnia, po preferencje kulinarne, rozrywkowe i kulturalne. Przy tym służba żąda od operatorów deszyfracji informacji w czasie realnym, czyli online. Ustawodawca gwarantuje teoretycznie, że analizy przetwarzanych informacji będą prowadzone wg wyznaczonych parametrów, np. słów atak, materiał wybuchowy itp. Ale owe parametry będzie ustalała FSB, której nikt nie kontroluje oprócz niej samej. Wiele wątpliwości budzi strona organizacyjna, techniczna i finansowa przedsięwzięcia. Dyrektor jednej z największych firm usług łączności internetowej i mobilnej – MegaFon – Dmitrij Pietrow tak skomentował nowe prawo: Na razie sami nie rozumiemy do końca, jakie urządzenia i programy komputerowe mamy zastosować, aby spełnić wymogi. Podobnie nie wiemy, jak to realizować i kto będzie wszystko produkował”. A zdaniem Pietrowa chodzi o pięć kluczowych etapów wymagających odmiennego oprzyrządowania i oprogramowania. Bodaj najważniejszym jest też pytanie o potężne dyski pamięci, a także fizyczne centrum przechowywania i koordynacji baz informacji narzucone przez prawo. Na przykład koncern obronny Rostech proponuje własne struktury informatyczne, oceniając, że wielkość zasobu wyniesie rocznie 60 milionów TeraBajtów pamięci. Koszty budowy takiego archiwum szacuje na 5 bilionów rubli. Dla porównania, wydatki tegorocznego budżetu federalnego Rosji wynoszą 15 bln rur. O skali i niewiarygodnej trudności megainwestycji dyr. Pietrow na łamach „Kommiersanta” mówi krótko: to tak jakby od zera rozpocząć tworzenie pakietu Microsoft Office. I dodaje, że nikt nie jest w stanie zapewnić bezwarunkowego bezpieczeństwa centralnej bazy danych. Wspomniany dziennik sugeruje natomiast, że implementacja prawa wywoła rozkwit czarnego rynku wrażliwymi danymi osobowymi i informacjami biznesowymi na niewiarygodną dotąd skalę. Nikt bowiem nie pokona korupcji i nieuczciwości funkcjonariuszy oraz personelu technicznego. Lub korporacyjnych interesów FSB w kuluarowych rozgrywkach o władzę i znaczenie w państwie. Wraz z czarnym rynkiem upadnie wiarygodność e-handlu i e-bankowości, bo potencjalnym ujawnieniem będą zagrożone wszelkie transakcje oraz dane kart płatniczych i kredytowych. Jednym słowem ta gałąź gospodarki ma wszelkie szanse zniknąć z ekonomicznej przestrzeni, ponieważ Rosja otworzyła sobie kolejną puszkę Pandory. O ile dojdzie w ogóle do technicznej realizacji projektu. Ustawodawca zapisał obowiązek instalowania wyłącznie rosyjskich urządzeń oraz programowego hard i softu. Problem w tym, że żaden z trzech tamtejszych producentów, firm KraftWay, Akwarius i Depo Computers nie jest w stanie sprostać zadaniu. Nic dziwnego, bo na świecie tylko Nokia i chiński Huawei mają doświadczenia w podobnej dziedzinie. Zresztą firma Bułat, jedna ze spółek Rostechu rozpoczęła w tej sprawie negocjacje z chińskimi Lenovo i właśnie Huawei. Po to, aby wejść w fuzję właścicielską zapewniającą stronie chińskiej status firmy rosyjskiej. Z drugiej jednak strony wątpliwe, aby Kreml zgodził się na taką skalę zagranicznej ingerencji w projekt, równej uzyskaniu bezpłatnego dostępu do wszelkich tajemnic państwowych, ekonomicznych i militarnych Rosji. I to w reżimie online. Jeśli zaś o zagranicznych partnerach mowa, to reakcja zachodnich operatorów w Rosji jest jednoznacznie negatywna, co grozi ich wycofaniem z rynku. I na koniec potencjalny bilans finansowy, który został przedstawiony przez największych rosyjskich graczy w tym segmencie gospodarki. Otóż zgodnie z wyliczeniami MegaFonu, MTS i Wympiełkomu, przerzucenie kosztów budowy i funkcjonowania systemu totalnej inwigilacji na biznes oznacza bankructwo większości z dzisiejszych firm w branży. Natomiast główne koncerny staną przed widmem braku czystych zysków przez najbliższe 100 lat, co będzie jednak równoznaczne z poważnym uszczupleniem podatkowych wpływów budżetu państwa.

Oczywiście nie ulega wątpliwości polityczny cel najpoważniejszego jak dotąd ataku państwa na zasoby elektroniczne i wirtualną swobodę Rosjan. Sytuacja gospodarcza kraju jest coraz gorsza, pokrymskie nastroje społeczne opadają, a w 2018 r. Putin planuje swą kolejną reelekcję. Przekaz odpowiednio wyselekcjonowanej wiedzy elektronicznej, wsparty patriotyczną działalnością wychowawczą organizacji Znanije, posłuży odbudowie i podtrzymaniu właściwych preferencji wyborczych narodu. System totalnej inwigilacji pozwoli natomiast zawczasu rozbić wszelkie przejawy niezadowolenia i oporu wobec polityki Kremla. Nie można jednak zapomnieć o silnym podtekście gospodarczym. Jak stwierdziła Natalia Kasperska, współwłaścicielka znanej firmy informatycznej, Rosja musi zdobyć kontrolę nad internetowymi usługami komunikacyjnymi znajdującymi się poza granicami kraju i informacjami, które stamtąd napływają. Czy oznacza to renacjonalizację tego segmentu gospodarki, ale tylko po to, aby rosyjscy oligarchowie otrzymali nowy, dochodowy kawałek biznesowego tortu do podziału?

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news