e-wydanie

6.2 C
Warszawa
wtorek, 23 kwietnia 2024

Imperium Rosatom

Skąd Rosatom ma tak potężne środki i zasoby? I to w sytuacji, gdy po względnie krótkim okresie renesansu jądrowego, cały świat odchodzi od tej energetyki na rzecz odnawialnych źródeł?

Kiedy myślimy o rosyjskiej gospodarce, pierwsze, co przychodzi na myśl, to ropa naftowa i gaz w korporacyjnym wcieleniu Rosnieftu i Gazpromu. Jednak w Rosji jest inna firma, która być może najbardziej zasługuje na nazwę imperium. To monopolista energetyki jądrowej i handlu uranem o nazwie Rosatom. Przyczyn skąpej wiedzy na jego temat jest co najmniej kilka. Koncern ma zawiłą strukturę i mało przejrzystą strategię inwestycyjną, co wynika z faktu konsolidacji segmentu cywilnego i zbrojeniowego. Po drugie, we współczesnym świecie nie da się rozdzielić atomowego biznesu od wielkiej polityki, Rosatom jest więc strategicznym instrumentem działań zagranicznych Kremla. I wreszcie, koncern pozostaje jednym z nielicznych źródeł walutowych dochodów, a to w czasach kryzysu gospodarczego zwiększa tylko jego znaczenie. Czy można się zatem dziwić, że prezes Rosatomu Siergiej Kirijenko został właśnie powołany na jedno z najważniejszych stanowisk w administracji Władimira Putina?

Prezes atomowego imperium

To Józef Stalin był autorem reguły władzy, że o wszystkim decydują kadry. Obecny system polityczny Rosji autorstwa Władimira Putina, najlepiej odzwierciedla stosowanie tej zasady w praktyce. Wszyscy ludzie rosyjskiego prezydenta są przez niego dobierani nie tylko pod kątem osobistej, lecz także korporacyjnej lojalności. Mówiąc prościej, zostali postawieni na czele poszczególnych segmentów gospodarki po to, aby kontrolować przebieg budżetowych i eksportowych strumieni finansowych. Z jednej strony, tak aby sute dywidendy wpadały do właściwych kieszeni, a z drugiej – mają zagwarantować, że wielkie koncerny nie staną się inicjatorami antyprezydenckiego puczu. Kwestia efektywnego zarządzania powierzonymi lennami odgrywa więc trzeciorzędną rolę. Dzięki takiemu podejściu do gospodarki Gazprom i Rosnieft wiązane z takimi nazwiskami, jak Igor Sieczyn i Aleksiej Miller są stałymi tematami światowych newsów. Co prawda, wyłącznie ze względu na własnościowe rozgrywki pomiędzy rosyjskimi oligarchami lub jako narzędzia energetycznego szantażu wobec zagranicznych partnerów. Z tego samego powodu rosyjskie korporacje państwowe nie zajmują wiele miejsca w rubrykach ekonomicznych osiągnięć. Nieco inaczej ma się sprawa z Rosatomem, a zgodnie ze stalinowską maksymą, koleje losu koncernu warto przestudiować na podstawie biografii prezesa.

Gwiazda Siergieja Kirijenki zajaśniała na firmamencie rosyjskiej polityki w drugiej połowie lat 90. XX w. Tyleż błyskotliwie, co krótko. Sprawny manager i gubernator prowincji zwrócił na siebie uwagę Borysa Jelcyna, gdy miał 34 lata. Do tego stopnia, że otrzymał od prezydenta tekę federalnego premiera, a od narodu przezwisko kinder niespodzianki. Był bowiem najmłodszym prezesem rady ministrów w historii ZSRR i Rosji. Tylko po to, aby po kilku miesiącach urzędowania, gdy w gospodarkę uderzył azjatycki kryzys 1998 r. ogłosić niespłacalność zagranicznych wierzytelności dłużnych. Wszedł więc do owej historii, jako zwiastun śmierci państwowych finansów i bankructwa kraju. Mimo tego już jako opozycyjny polityk z liberalnych ław ówczesnej Dumy, zdążył jeszcze podać pomocną politycznie dłoń innemu beniaminkowi Jelcyna. Był nim świeżo mianowany kolega premier – Władimir Putin. Ten, już jako prezydent nie zapomniał gestu Kirijenki – liberała i zrewanżował się stanowiskiem w budowanej piramidzie władzy. I tak były najmłodszy polityk otrzymał funkcję kremlowskiego zarządcy jednego z ośmiu okręgów federalnych. Jednostek administracji doraźnej stworzonych w celu utrzymania w ryzach nazbyt samodzielnych, a przez to niekontrolowanych gubernatorów prowincji. W taki sposób Putin dokonywał reintegracji kraju oraz konsolidacji władzy w swoich rękach. Kirijenko wykazał się oczekiwaną efektywnością, dlatego otrzymał znacznie poważniejsze zadanie. W 2005 r. objął stanowisko szefa Federalnej Agencji Energetyki Jądrowej. Była to z kolei niezbędna przygrywka do renacjonalizacji jednego z najważniejszych segmentów gospodarki – przemysłu atomowego. Dla przypomnienia ZSRR należał do światowych potęg w tej dziedzinie, tak w sensie cywilnym, wojskowym, jak i naukowym. Kapitalistyczna transformacja doby Jelcyna nie ominęła także tej sfery energetyki. Mimo iż był to strategiczny dział, został sprywatyzowany i  na podstawie mienia dwóch radzieckich ministerstw powstało ok. 20 koncernów i firm, które podzieliły między siebie majątek narodowy. Od złóż uranu, przez elektrownie jądrowe, po eksport atomowego paliwa. Kirijenko na polecenie Kremla rozpoczął proces konsolidacji sprywatyzowanych aktywów w państwowy holding Rosatom. Nie był wyjątkiem, ponieważ ubiegła dekada wieku obfitowała w organizację takich koncernów, które odzyskiwały aktywa w strategicznych działach gospodarki. Operacja objęła przede wszystkim przemysł surowcowy, z naciskiem na węglowodory energetyczne oraz zbrojeniówkę. Recz jasna dla przejęcia eksportu, nominalnie w celu sprawiedliwej ze społecznego punktu widzenia redystrybucji dochodów. I trzeba powiedzieć, że po raz kolejny w swojej karierze Kirijenko wykazał się uporem godnym miana tyleż efektywnego, co bezwzględnego managera. Namową lub jeśli ta nie wystarczała, groźbą z użyciem FSB, puścił z przysłowiowymi torbami kilku jelcynowskich oligarchów. Niektórych, tak jak gruzińskiego magnata Kachę Bendukidze, zmusił nawet do opuszczenia Rosji. Oczywiście bez majątku, którym od tej pory zarządza w imieniu państwa Rosatom. Dalsza biografia Kirijenki – atomowego oligarchy Putina wygląda jak pasmo nieustających sukcesów.

Państwo Rosatom

Przez 11 lat koncern pobił rekordy wzrostu inwestycji i dochodowości. Zasłużył także na miano „imperium Rosatom”. I tak wiadomo, że w strukturę koncernu wchodzi 400 firm zależnych lub wyprofilowanych spółek córek, zatrudniających w sumie ok. 250 tys. pracowników. Główne aktywa w Rosji to 10 funkcjonujących elektrowni atomowych oraz 6 takich obiektów w budowie. Jednocześnie Rosatom buduje 11 elektrowni za granicą. Jest przy tym samowystarczalnym monopolistą, bo inwestuje własne kapitały, technologie i wyspecjalizowaną kadrę. Ponadto jest właścicielem 5 złóż uranu, tak w Rosji, jak i poza jej granicami. Jeśli chodzi o rentowność, to jądrowy eksport wzrósł z 2,5 mld dolarów w 2008 r. do 6,26 mld dolarów w roku ubiegłym. W tym samym przedziale czasowym portfel zamówień, czyli zagranicznych kontraktów inwestycyjnych wzrósł z 39,9 mld dolarów do 110 mld. Nie można także zapominać, że Rosatom jest wielkim producentem elektryczności na krajowym rynku energetycznym. Jeśli w 2008 r. elektrownie jądrowe wytwarzały 162 mld kilowatogodzin, to w 2015 r. już 197,7 mld. Szacunki dotyczące 2018 r. mówią o 212,4 mld kilowatogodzin. A jeśli wzrastało wytwarzanie energii, zwiększał się również zysk. Pomiędzy 2008 a 2015 r. czysty dochód koncernu zwiększył się z 15,5 mld rubli do 105,5 mld rur. Niejako po drodze Rosatom stał się właścicielem kanadyjskiego potentata uranowego Uranium One, wykupił także największe złoża rosyjskie oraz w Kazachstanie i Tanzanii. Dlatego oprócz inwestycji w nowe elektrownie podstawą finansowego sukcesu są długoletnie kontrakty na dostawy czystego paliwa uranowego lub w przetworzonej postaci gotowych rdzeni uranowych. Z reguły, jak twierdzi dobrze poinformowany dziennik „Kommiersant”, 75 proc. dochodów walutowych Rosatomu pochodzi z wydobycia i sprzedaży paliwa. Pozostałe 25 proc. przynoszą zagraniczne inwestycje w nowe bloki energetyczne. Handel paliwem jest opłacalny dlatego, że na rynkach węgierskim, czeskim, a szczególnie ukraińskim (cztery elektrownie) Rosatom ma pozycję monopolisty. I nic dziwnego bowiem energetyka jądrowa wymienionych państw oparta jest o obiekty i technologie radzieckie. Sukcesy Kirijenki można także podsumować, patrząc na światową wagę koncernu przez pryzmat konkurencji.

Zdaniem ekonomicznego tygodnika „Dieńgi” Rosatom zajmuje na światowym rynku pierwsze miejsce, jeśli chodzi o projektowanie i realizację elektrowni atomowych pod tzw. klucz. Miał co prawda dobrą pozycję wyjściową, bo nawet w kryzysowych dla Rosji latach 90. ubiegłego wieku, odziedziczony po ZSRR przemysł jądrowy zajmował 8 proc. światowego rynku reaktorów. W kolejnej dekadzie podstawowymi konkurentami były China National Nuclear, francuska firma Areva oraz amerykański gigant Westinghouse. Zagraniczni rywale budowali obiekty w UE oraz w Japonii. Sytuacja uległa kardynalnej zmianie po dramacie, który nastąpił w 2011 r. Katastrofa japońskiej elektrowni Fukushima poważnie wpłynęła na międzynarodowy rynek energetyki atomowej. Chiński potentat jest jak dawniej skoncentrowany na obiektach krajowych, nie stanowi więc na razie żadnej konkurencji dla Rosatomu, szczególnie w sferze technologicznej. Francuska Areva również ograniczyła swoją działalność do wewnętrznego rynku dlatego zgodnie z szacunkami jej potencjał to 8-9 proc. globalnej wielkości. Przyczyna leży w generalnym odwrocie UE od tego rodzaju energetyki. Niemcy, a za nimi większość państw UE, podjęły więc decyzję o wygaszeniu energetyki jądrowej i zastąpieniu jej odnawialnymi źródłami, tzw. zielonej lub ekologicznej energii. Siłą rzeczy identyczną decyzję podjęła sama Japonia. Przy tym w międzyczasie, na fali ekonomicznego zjawiska jądrowego renesansu, czyli osłabienia efektu czarnobylskiego, japońska firma Toshiba zdążyła wykupić 87 proc. akcji amerykańskiego Westinghouse. Zatem na placu boju pozostał praktycznie Rosatom. Jego obecny portfel zamówień opiewa na budowę 36 bloków energetycznych (reaktorów) do 2028 r. Sięga to 55 proc. światowego rynku energetyki jądrowej, bo dziś buduje się lub planuje budowę 60 bloków. Globalnie działa zaś 440 reaktorów energetycznych. Jak szacują Dieńgi, dzisiejszy pakiet inwestycyjny Rosatomu jest dwa razy większy niż całej konkurencji razem wziętej, a prognozowany wzrost dochodów ma być dziewięciokrotny. Jeśli brać pod uwagę rosyjskie plany koncernu ogłoszone przez Kirijenkę, to Rosatom zyskuje również pozycję krajowego monopolisty. Celem jest budowa 2 bloków jądrowych rocznie i biorąc nawet pod uwagę zwykłą dla Rosji megalomanię, realny wynik jednego reaktora oddawanego obecnie do eksploatacji w ciągu roku jest również osiągnięciem. Na dodatek, zarząd koncernu odpowiedzialnie podszedł do kremlowskiego zarządzenia maksymalnej redukcji wydatków, podyktowanego kryzysem finansowym i zachodnimi sankcjami. Jeśli sektor konwencjonalnych surowców energetycznych na czele z Gazpromem i Rosnieftem zwiększył ubiegłoroczne nakłady o 17 proc., to Rosatom zredukował wydatki o ponad 10 proc. Jakie są jednak źródła atomowego imperium? Co prawda, zachodnie sankcje nie uderzyły w koncern z siłą podobną do całego sektora surowcowego Rosji, ograniczając się do blokady współpracy naukowej. Jednak energetyka jądrowa należy do działów o największych nakładach inwestycyjnych. Na przykład średnia cena bloku energetycznego sięga w zależności od planowej mocy, od 6 mld do 10 mld dolarów. Przy czym zarówno sama inwestycja, jak i zwrot poniesionych kosztów to kwestia długoterminowa. Inaczej rzecz ujmując, skąd Rosatom ma tak potężne środki i zasoby? I to w sytuacji, gdy po względnie krótkim okresie renesansu jądrowego, cały świat odchodzi od tej energetyki na rzecz odnawialnych źródeł?

Tajemnica sukcesu

Na pokaźny dorobek oraz pomyślną perspektywę na przyszłość składa się kilka czynników, a zacząć trzeba od struktury koncernu. W przeciwieństwie do radzieckiego kompleksu atomowego rozdzielonego na część cywilną i wojskową, Kirijence udało się skonsolidować w Rosatomie oba segmenty produkcji. Z jednej strony wpływa to na znaczne utajnienie planów koncernu. Z drugiej strony, gwarantowane obronne zamówienia jądrowe sięgają 30 proc. wartości produkcji koncernu na rynku rosyjskim. Inaczej mówiąc 30 proc. finansowania pochodzi z budżetu państwa, stanowiąc poduszkę bezpieczeństwa rentowności. Nie jedyną zresztą, w praktyce bowiem cała działalność zagraniczna koncernu jest realizowana w ten sam sposób. Eksport inwestycji, czyli budowa elektrowni atomowych jest przedmiotem umów międzypaństwowych Rosji z zagranicznymi partnerami. W praktyce Kreml udziela zainteresowanej stolicy kredytu państwowego na budowę bloków energetycznych. Sięgając ponownie do szacunków dziennika Kommiersant, Rosatom corocznie przedstawia rządowi preliminarz zagranicznych inwestycji, włączany następnie w projekt wydatków budżetu federalnego. W okresie surowcowej prosperity nie było żadnego problemu. Co więcej, biznesowy podbój świata realizowany przez Rosatom wydawał się na tyle rozsądną inwestycją, żeby opłacać ją z dochodów uzyskiwanych z eksportu konwencjonalnych surowców energetycznych. Nieco inaczej jest w dobie narastającego deficytu budżetowego, który w 2017 r. grozi Rosji niewypłacalnością wewnętrzną. A mimo to Kreml nie waha się przeznaczyć na finansowanie Rosatomu środków teoretycznie nienaruszalnego Funduszu Narodowego Dobrobytu. A przecież miały to być petrodolarowe rezerwy przeznaczone na podniesienie poziomu życia Rosjan. Na tym nie koniec, bo jak się okazuje, sukcesy koncernu na krajowym rynku są sztucznie wykreowane niezwykle sprzyjającą polityką podatkową i taryfową państwa. Rosatom ma ekskluzywną sytuację finansową dlatego, że Kreml zabezpiecza zbyt energetycznej produkcji jądrowej, a mówiąc wprost, cena jednostki energii jest zawyżana kosztem konwencjonalnego sektora i końcowego odbiorcy. Ponadto Kirijenko uzyskał tak nietypową dla rynku energetycznego prerogatywę, jak ustalanie ceny jednostki energetycznej w zależności od kosztów poniesionych przy budowie konkretnego reaktora. Dodatkowo polityka podatkowa przewiduje 25 lat ulg niezbędnych dla pełnego zwrotu kosztów każdego z wybudowanych obiektów jądrowych. Oznacza to sztuczne zaniżanie nakładów inwestycyjnych Rosatomu i takież zawyżanie jego dochodowości. Właściwe pytanie brzmi zatem: dlaczego Kreml finansuje krajową i zagraniczną ekspansję koncernu? Wyjaśnienia Rosatomu, że w dłuższej perspektywie energetyka nuklearna jest najtańszym sposobem jej pozyskiwania nie wydają się do końca przekonywające. A jeśli nie wiadomo, w czym rzecz, to z pewnością chodzi o politykę.

To oczywiste, że państwo dotuje Rosatom ze względów wojskowych. Jądrowa triada pozostaje głównym parasolem militarnym Rosji, a koncern – monopolistą produkcji niezbędnego surowca i samych głowic. Podobnie postępują zresztą wszystkie mocarstwa nuklearne świata. Na przykład Francja wytwarza w reaktorach 39 proc. energii, a Wielka Brytania 18 proc. Jednym z celów jest podtrzymanie zdolności strategicznych sił jądrowych. W przypadku Rosji warto się przyjrzeć dodatkowo kierunkom zagranicznej ekspansji Rosatomu. Geografia zamówień dotyczy prawie wyłącznie rynków wschodzących, które ze względów rozwojowych charakteryzują się zwiększonym apetytem energetycznym. Do głównych kontrahentów Moskwy należą: Indie, Chiny, Wietnam, Iran, Turcja, Bangladesz. Kontrakty na budowę elektrowni atomowych to świetna gwarancja długoletniej obecności na krajowych rynkach, a więc motor współpracy gospodarczej w daleko szerszym wymiarze. To także instrument polityczny, bo równie długoletnie dostawy uranu wpływają niewątpliwie na postrzeganie Rosji i jej miejsca na świecie. Wreszcie energetyka jądrowa daje możliwość dywersyfikacji rynków surowcowego zbytu, bo czymże innym jest uran niż kolejnym surowcem energetycznym. Ma to ogromne znaczenie gospodarcze w sytuacji obecnych spadków cen węglowodorów. Nie może obejść się także bez polityki, bo geografia atomowych kontraktów pozwala obejść zachodnie embargo ekonomiczne i finansowe. Wreszcie budowa elektrowni jądrowej w Finlandii i na Białorusi oraz długoterminowe powiązanie uranowe Czech, Węgier, a być może Bułgarii, staje się kolejnym elementem rosyjskiej strategii uzależnienia energetycznego UE. Identyczne problemy z Rosją mają USA. W październiku obecnego roku Moskwa wypowiedziała Waszyngtonowi układ o utylizacji zbędnego plutonu wykorzystywanego do celów militarnych. Obie strony zobowiązały się do trwałego zniszczenia 34 ton plutonu, który mógłby posłużyć budowie dodatkowych głowic. Sytuacja USA jest delikatna, bo nie produkują uranu (pluton jest jego izotopem), a sprowadzają surowiec z zagranicy, czyli w dużym stopniu ze złóż będących własnością Rosatomu. Może dlatego Moskwa obwarowała powrót do pokojowej współpracy jądrowej szeregiem warunków politycznych, stanowiących w istocie poważne wyzwanie dla świeżo wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych. A jednak sukces imperium Rosatomu, jeśli nie stanął obecnie pod znakiem zapytania, to z pewnością nie jest już tak oczywisty.

Atomowe problemy

Podstawowy kłopot koncernu wynika z szeroko rozumianej światowej dekoniunktury. Pierwsze uderzenie nadeszło więc z giełdy surowcowej, a więc także uranowej. W pierwszej dekadzie XXI w. Rosatom dokonał miliardowych inwestycji, wykupując złoża Uranium One, z kopalniami w Kazachstanie i Australii oraz tanzańską kopalnię Mkuju River. Oprócz tego koncern stał się szczęśliwym posiadaczem największego zasobu uranu Rosji, czyli złoża elkońskiego w Jakucji, szacowanego na 6 proc. globalnych zasobów. Wkrótce jednak nastąpiła katastrofa japońskiej elektrowni atomowej, zwiastując koniec jądrowego renesansu energetycznego i ceny surowca poszły ostro w dół (z ponad 200 dolarów za funt uranu do mniej niż 100 dolarów). Obecnie Rosatom oferuje więc surowiec poniżej ceny jego wydobycia, a ogólny bilans finansowy ratują złoża kazachskie z minimalnymi kosztami eksploatacji. W 2014 r. kolejny cios zadała ukraińska polityka Rosji. Tamtejsze 4 elektrownie atomowe były kluczowym europejskim rynkiem paliwowym koncernu. Tymczasem Kijów na serio zabrał się za zmianę dostawcy. Chcąc uniezależnić się od wrogiego monopolu Rosji, nawiązał współpracę z Westinghouse i jakkolwiek operacja stopniowej wymiany rdzeni potrwa kilka lat, Rosatom stoi przed perspektywą definitywnej utraty ok. 200 mln dolarów rocznie. Wreszcie możliwości dotacyjne rosyjskiego budżetu stają się coraz bardziej ograniczone. W 2016 r. Rosatom był zmuszony do ostrej konkurencji o państwowe finansowanie z innymi korporacjami surowcowymi. Roczny poziom niezbędny dla realizacji już rozpoczętych inwestycji to ok. 100 mld rubli. Chodzi bowiem nie tylko o lądowe reaktory, ale i przyszłość tak perspektywicznego projektu, jak pływająca elektrownia atomowa, który w założeniach koncernu miał stać się hitem eksportowym. Ponadto waży się los atomowych lodołamaczy spółki córki Atomfłot. Ich budowa w rosyjskich stoczniach jest bardzo zaawansowana, a straty z przerwania inwestycji byłyby gigantyczne. Pewną wskazówką na temat rzeczywistego stanu finansowego Rosatomu mogą być kolejne, dosyć oryginalne projekty inwestycyjne, świadczące o narastającej potrzebie zdobycia środków. Pierwszym jest plan budowy elektrowni wiatrowych w ramach rządowego planu zwiększenia produkcji energii ze źródeł odnawialnych. To znaczy, Rosja ma ogromne zasoby w postaci wielkich elektrowni wodnych, a więc niezbyt rentownych i w dodatku wymagających pilnej modernizacji. Rządowi chodzi jednak o niskie koszty produkcji elektryczności, stąd pomysł generacji wiatrowej. W każdym razie Rosatom był jedynym uczestnikiem przetargu, a obecnie poszukuje zagranicznego partnera do produkcji niezbędnych generatorów. Prasa nie wróży jednak sukcesu wobec wymogu ich lokalizacji wyłącznie w Rosji. Drugim pomysłem jest eksploatacja ogromnego złoża w Jakucji, ale w celu wydobycia złota. Zasoby szlachetnego kruszcu są szacowane na 150 ton, sam koncern uznaje za opłacalne wydobycie 5 mln uncji rocznie. Czy jednym z powodów jest narastające niezadowolenie socjalne ćwierć miliona pracowników koncernu? Zeszłoroczne cięcia nakładów operacyjnych Rosatomu obliczone na pół biliona rubli, z pewnością odbyły się kosztem funduszu płac i niezwykle szczodrego w czasach surowcowego boomu pakietu socjalnego. Takie podłoże jest tym bardziej prawdopodobne, że koncern boryka się z problemem tzw. monogorodów, czyli ośrodków fabrycznych, z jedynym zakładem pracy, jako podstawą utrzymania całego miasta i jego infrastruktury. Koncern ma takie ośrodki kopalniane, przy elektrowniach atomowych, miasteczka akademickie i oczywiście tajne fabryki głowic. Ostatni cios wymierzyła konkurencja, czyli konwencjonalna energetyka, która czuje się wprost zaduszona państwowymi preferencjami dla Rosatomu. Latem 2016 r. prezesi największych koncernów na czele z Gazpromem Energoholdingiem wystosowali pod adresem rządu federalnego list. Żądania sprowadzają się do zrównania zasad polityki taryfowej oraz podatkowej, a szczególnie ustalenia zunifikowanego w skali całej Rosji cennika atomowej energii. Struktury Gazpromu wytoczyły przy tym najcięższą artylerię, w postaci zarzutu niszczenia węglowodorowej gospodarki, a więc obniżania dochodów budżetu uzyskiwanych z eksportu surowców konwencjonalnych. Czyją stronę weźmie Putin? Akurat w tej kwestii podpowiedzią jest mianowanie Kirijenki zastępcą szefa kremlowskiej administracji. W przeciwieństwie do Sieczyna i Millera, którzy wg mediów tracą pozycję najbardziej wpływowych ludzi prezydenta. Kirijenko otrzymał zadanie kontroli polityki wewnętrznej kraju, co w sytuacji nieomal pewnej, czwartej kadencji Putina jest równoznaczne z mianowaniem na stanowisko szefa kampanii wyborczej 2018 r. Można z tego wnioskować, że Putin ma zaufanie do managerskich zdolności dotychczasowego szefa Rosatomu. A ten z pewnością nie zaniedba ochrony interesów swojego imperium. Choćby kosztem Gazpromu i Rosnieftu.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm

Parasol Nuklearny