2.3 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Rząd na wojnie z wiatrakami

Rząd, jak powieściowy Don Kichot de la Mancha, walczy z wiatrakami. Ale, jako że minister energii to człowiek ostrożniejszy od hiszpańskiego rycerza, to na cel wybrał sobie małe firmy, zostawiając w spokoju wielkie, międzynarodowe korporacje.

 

Nie jest tajemnicą, że rząd PiS nie lubi elektrowni wiatrowych. W opinii polityków tej partii za farmami wiatrowymi kryje się głównie niemiecki kapitał. Co więcej, w tę formę zielonej energii inwestowali w ubiegłej kadencji politycy PSL. Wiele firm i stowarzyszeń stawiających wiatraki, powstało za pieniądze działaczy tej partii. Wielkim wrogiem uzyskiwania prądu z wiatru jest też wpływowy minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, który obawia się utraty głosów wiejskiego elektoratu – lokalne społeczności zwykle mocno protestują, gdy taka inwestycja planowana jest w ich sąsiedztwie. Niechęć rządu nie dotyczy jednak innych form Odnawialnych Źródeł Energii (OZE). Zarówno instalacje oparte na biogazownictwie, jak i energii słonecznej są wręcz wspierane. Jeszcze przed końcem roku ma ruszyć pierwsza aukcja dla inwestycji wytwarzających ekologiczny prąd. Uchwalona niedawno ustawa o Odnawialnych Źródłach Energii określa podział rynku w ramach systemu aukcyjnego. Krzysztof Jurgiel ogłasza w rozporządzeniu, ile prądu z takich źródeł jest potrzebnych, a przedsiębiorcy zgłaszają projekty. O tym, komu ostatecznie przypada kontrakt, decyduje aukcja. Pilotażowa licytacja przeznaczona jest dla małych źródeł o mocy do 1 MW/h. Tu jednak pojawił się problem. Elektrownie wiatrowe są bardziej wydajne niż inne konstrukcje. Groziło więc, że właśnie takie projekty wygrają większość aukcji.

Ceny urzędowe

Maksymalne ceny w aukcjach ustala minister energii. Konkretnie robi to rozporządzeniem o długim i skomplikowanym tytule: „w sprawie ceny referencyjnej energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii w 2016 r. oraz okresów obowiązujących wytwórców, którzy wygrali aukcje w 2016 r.”. Dla małych elektrowni to 300 zł za MW/h. Najniższa w całym rozporządzeniu. Dla przykładu, biogazowniom będzie się płacić nawet 550 zł za MW/h. Gigantyczna różnica. – Przyczyny wskazania ceny referencyjnej dla małych instalacji wiatrowych na poziomie 300 zł/MWh zostały podane w Ocenie Skutków Regulacji (OSR) projektu rozporządzenia ministra energii – stwierdza rzecznik resortu Mariusz Kozłowski. Ogólnie prawie wszystkim rodzajom OZE utrzymano ceny wskazane jeszcze w ostatnim okresie działania poprzedniego rządu PO – PSL. Jak czytamy w przesłanej nam Ocenie Skutków Regulacji do rozporządzenia ministra energii: „Jedyne odstępstwo dotyczy instalacji o łącznej mocy zainstalowanej elektrycznej nie większej niż 1 MW, wykorzystujących do wytwarzania energii elektrycznej wyłącznie energię wiatru na lądzie”.

Lepiej mają nawet wielkie farmy wiatrowe. Tym trzeba będzie zapłacić 385 zł za MW/h. Czyli nie dość, że ich koszta są niższe, to jeszcze dostaną lepszą cenę. Co ciekawe, w pierwotnej wersji rozporządzenia, datowanej na 4 lipca, te proporcje były dokładnie odwrotne. Wielkie firmy, z niższymi kosztami działania dostawały niższą cenę niż małe przedsiębiorstwa. W trakcie prac – na etapie konsultacji społecznych zostało to całkowicie odwrócone. Jak twierdzą właściciele małych firm produkujących wiatraki, taka cena faktycznie wyklucza ich z udziału w aukcji. Nawet tnąc koszty i marże do absolutnego minimum, taka „wygrana” byłaby faktycznie stratą.

Ministerstwo nie zaprzecza, że wiatraki traktuje po macoszemu. Zdaniem resortu, stanowiłyby konkurencję dla firm pozyskujących energię ze światła słonecznego. A to właśnie one mają być promowane. „Powyższe wynika z konieczności realizacji założeń projektu rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie maksymalnej ilości i wartości energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii, która może być sprzedana w drodze aukcji w 2016 r. Zgodnie bowiem z założeniami do ww. projektu, planowany jest m.in. rozwój instalacji fotowoltaicznych o łącznej mocy zainstalowanej elektrycznej nie większej niż 1 MW. Powyższe działanie jest niezbędne z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego kraju” – czytamy w stanowisku przesłanym przez resort. Bezpieczeństwo energetyczne to sformułowanie – wytrych, którym można uzasadnić każde działanie. Zapytaliśmy Ministerstwo Energii, co konkretnie mają tu na myśli i jak wspieranie mniej wydajnego źródła ma niby to bezpieczeństwo wzmocnić? „Projektodawca zdecydował się na umożliwienie powstania instalacji fotowoltaicznych z uwagi na szybki proces realizacji inwestycji, co pozwoli na szybką weryfikację sprawności działania systemu aukcyjnego (stopień realizacji instalacji, których oferty wygrały aukcję), a także z uwagi na fakt, że instalacje te dostarczają energię elektryczną w szczytowym okresie zapotrzebowania, ze szczególnym uwzględnieniem okresu letniego. Rozwój instalacji fotowoltaicznych (w odpowiednim zakresie) ma zatem istotne znaczenie z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego. Potrzeba zapewnienia odpowiedniej generacji energii elektrycznej w okresie letnim jest szczególnie istotna w kontekście sytuacji, która miała miejsce w Polsce w sierpniu 2015 r.” – odpowiada ministerstwo.

Można odnieść wrażenie, że mimo szumnych zapowiedzi o patriotyzmie gospodarczym rząd faworyzuje w ten sposób duże zagraniczne (głównie niemieckie) koncerny. Resort nie zgadza się jednak z takim stawianiem sprawy. – Przedmiotowa teza jest błędna z uwagi na fakt, że projekt rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie maksymalnej ilości i wartości energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii, która może być sprzedana w drodze aukcji w 2016 r., nie przewiduje w 2016 r. środków na sprzedaż energii elektrycznej w drodze aukcji dla instalacji wiatrowych o mocy zainstalowanej elektrycznej większej niż 1MW – twierdzi rzecznik ministerstwa. To jednak tylko plany dotyczące pierwszej, pilotażowej aukcji. Takich zaś będzie dużo więcej. A zapisane ceny mogą, niejako siłą rozpędu pozostać. Dlaczego więc nie zdecydowano się na prostsze rozwiązanie – obniżenie cen również dla dużych koncernów? Tego odpowiedzi z ministerstwa nie precyzują.

Nikt nie jest winny

Kto personalnie odpowiada za takie zmiany? Ministerstwo uchyliło się tu od odpowiedzi. Uznając zasadę rozmycia odpowiedzialności, stwierdza w przesłanym nam mailu: „Projekt rozporządzenia został przygotowany przez Departament Energii Odnawialnej Ministerstwa Energii, natomiast osoby bezpośrednio odpowiedzialne za merytoryczne prowadzenie ww. projektu zostały wskazane w OSR”. We wskazanym przez ME dokumencie najważniejszą osobą jest nadzorujący pion energetyki wiceminister (podsekretarz stanu) Andrzej Piotrowski. W czasach pierwszych rządów PiS był wiceministrem gospodarki. Później pracował w firmach telekomunikacyjnych i przemyśle kosmicznym.

Określanie cen energii jest szczegółowo opisane w ustawie o odnawialnych źródłach energii. Nakazuje ona, by m.in. brać tu pod uwagę koszty inwestycyjne i operacyjne niezbędne do uruchomienia ekologicznej elektrowni. I w większości przypadków ta ustawowa reguła została zachowana. „Przy wyliczeniu ww. wartości posłużono się m.in. modelem LCOE (levelized cost of electricity) z uwzględnieniem rzeczywistych kosztów inwestycyjnych oraz operacyjnych” – stwierdza Ministerstwo Energii. Jedynie dla małych wiatraków od tej zasadny odstąpiono, a ceny ustalono uznaniowo. Na takim poziomie, żeby ich budowa na pewno się nie opłaciła. Czy więc resort celowo złamał ustawę? Jeżeli by tak było, to odpowiedzialni za to urzędnicy sporo ryzykują, bo wydanie rozporządzenia wprost łamiącego ustawę można wręcz uznać za przestępstwo przekroczenia uprawnień. Ministerstwo przekonuje jednak, że do złamania praw nie doszło. – Katalog przesłanek, którymi kieruje się minister energii przy określaniu ceny referencyjnej, obejmuje szeroki zakres zagadnień zarówno gospodarczych, społecznych, jak i środowiskowych. W ocenie resortu energii bezpieczeństwo energetyczne wpisuje się w zakres przesłanek gospodarczych – stwierdza Mariusz Kozłowski. Zauważa też, że ustawa nakazuje ministrowi, by ten brał pod uwagę inne czynniki, m.in. politykę energetyczną państwa i bezpieczeństwo funkcjonowania systemu elektroenergetycznego. – W opinii resortu energii przyjęcie określonych w rozporządzeniu ministra energii wartości nie wybiega poza delegację ustawową zawartą w art. 77 ust. 1 ustawy. Co więcej, pragnę podkreślić, że w przedmiotowym zakresie, zastrzeżeń do projektu nie zgłosiło Rządowe Centrum Legislacji – podsumowuje Kozłowski. Faktycznie, z dokumentacji dostępnej w RCL wynika, że rządowi prawnicy nie mieli nic przeciwko takim zapisom. Również na etapie konsultacji społecznych do tej akurat ceny nikt nie zgłaszał uwag. Jednak to także dlatego, że małych firm wiatrowych do tych konsultacji nie zaproszono. Reprezentowane były izby zrzeszające wielkie korporacje, biogazownie i fotowoltaikę. Samotni i niezorganizowani budowniczowie wiatraków byli na z góry przegranej pozycji. Dziś w rozmowach z nami mówią, że nie mają siły się bić z rządem i zwijają interes lub zmieniają działalność na taką, od której państwo będzie się trzymać z daleka.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news