Ukraina jest rolniczym mocarstwem. Ku zdziwieniu samych Ukraińców sektor rolno-spożywczy stał się motorem napędowym całej gospodarki.
Kijów po raz kolejny przedłużył moratorium na wolny obrót ziemią. Tymczasem bez ustawy prywatyzacyjnej do sektora rolno-spożywczego nie napłyną tak potrzebne inwestycje. A przecież na tle ostrego spadku produkcji innych gałęzi przemysłu, rolnictwo stało się motorem napędowym całej gospodarki Ukrainy. Co więcej, bez dochodów z eksportu żywności zagrożona jest stabilność finansowa kraju i kurs hrywny. A zatem, jakie lobby i dlaczego blokuje deregulację rynku ziemi, strzelając Ukrainie w stopę?
Przemysł rolno-spożywczy
Ukraina jest rolniczym mocarstwem. Taki slogan padł w ubiegłym roku z ust prezydenta Petra Poroszenki, bo ku zdziwieniu samych Ukraińców sektor rolno-spożywczy stał się motorem napędowym całej gospodarki. Zgodnie z danymi opublikowanymi przez Ukraińskie Stowarzyszenie Europejskiego Biznesu, w ostatnich dwóch latach nieomal wszystkie dziedziny realnej produkcji odnotowały wyraźną redukcję kluczowych parametrów. Wydobycie węgla spadło o 38,1 proc., a produkcja koksu i przeróbka ropy naftowej o 21,9 proc. O 16 proc. spadły obroty przemysłu chemicznego, meblarskiego i elektromaszynowego, choć ten ostatni dział ucierpiał najbardziej z powodu rosyjskiego embarga handlowego. Nieco mniejsze, choć dotkliwe były spadki w przemyśle lekkim, bo produkcja tekstyliów zmniejszyła się o 9 proc., lekarstw o 8,3 proc., a wytwarzanie wyrobów plastikowych i gumowych o 7,7 proc. Wobec tego, jakie czynniki zadecydowały o złym stanie ukraińskiej gospodarki?
Wbrew pozorom nie była to wojna w Donbasie, tylko znaczące ograniczenie siły nabywczej krajowego konsumenta, wywołane strukturalnym kryzysem ekonomicznym, czyli brakiem reform. Właśnie taki stan pociągnął za sobą dwukrotną dewaluację narodowej waluty – hrywny, wywołując inflację i spadek realnych dochodów społeczeństwa. W efekcie rynek indywidualnej konsumpcji mierzony obrotami handlu detalicznego był o ponad 20 proc. mniejszy niż w pierwszej dekadzie XXI w. Podobnej redukcji uległy parametry importowe. Obniżki w tej dziedzinie wyniosły aż 33 proc. i to na tle spadku importu o 29 proc. w 2014 r. Jeśli chodzi o eksport, to 2015 r. zaznaczył się obniżką o 30,5 proc., na tle redukcji o 13,4 proc. w 2014 r. Tylko wartość eksportu czarnej metalurgii zeszła z pułapu 13 mld dolarów do 7 mld. Ale jeśli dobrze przyjrzeć się statystykom, to okazuje się, że wojna na wschodzie kraju dopełniła tylko zestawu negatywnych czynników, powodując niestabilność polityczno-społeczną, a więc nieufność zagranicznych inwestorów. Jako dowód krytycznego stanu można również przytoczyć dane o tym, że PKB Ukrainy obniżał się systematycznie na przestrzeni całego ćwierćwiecza poradzieckiej niepodległości. W 2013 r. dochód narodowy brutto stanowił tylko jedną trzecią PKB z 1991 r., wyrażając się w liczbach bezwzględnych wartością 183 mld dolarów, a po uwzględnieniu przedstawionych wyżej okoliczności, głównie dewaluacji hrywny, jego obecna wartość nie przekracza 91 mld dolarów.
Z drugiej strony, Ukraina odkryła wreszcie swój potencjał rolniczy, bo spożywcza mocarstwowość ma mocne fundamenty. Kraj posiada ok. 28 proc. światowych zasobów czarnoziemu, a więc najbardziej urodzajnych gleb. Szacunkowy areał to 50 mln hektarów. Ukraina ma także korzystne położenie geograficzne (możliwość taniego eksportu płodów rolnych szlakiem lądowym i morskim) oraz warunki klimatyczne (łagodne i krótkie zimy oraz całoroczna amplituda temperatur sprzyjająca szybkiej wegetacji). Nic dziwnego, że produkcja rolna lat 2014–2015 zaczęła odgrywać coraz bardziej znaczącą rolę w generalnym bilansie gospodarczym. W ubiegłym roku Ukraina znalazła się w pierwszej trójce światowych eksporterów produkcji roślinnej, a szczególnie zbożowej (pszenica i kukurydza) oraz oleju słonecznikowego. Udział takiego handlu w generalnym bilansie krajowego eksportu wyniósł 11,1 mld dolarów, co oznacza wzrost z 27 proc. w 2013 r. do 38 proc. w 2015 r. Podobnie rzecz ma się z inwestycjami zagranicznymi, bo na 3,8 mld dolarów bezpośrednich wkładów w gospodarkę, aż 600 mln, czyli 15 proc. przypadło na rolnictwo i przemysł spożywczy.
Niemniej jednak to brak inwestycji zagranicznych pozostaje piętą achillesową ukraińskiej gospodarki, a nikłe jak dotąd zaawansowanie reform strukturalnych powoduje brak światełka w tunelu obcych kapitałów. Co prawda Ukraina postawiła przed sobą ambitne założenie skokowego awansu w ratingach Doing Business (o 30 miejsc), ale nadal zajmuje końcowe pozycje. Tymczasem przesunięcie do góry o jeden punkt oznacza w praktyce roczny przyrost inwestycji zagranicznych o ok. pół miliarda dolarów. Lub jeszcze inaczej – miejscowi eksperci obliczyli, że tylko sektor rolno-spożywczy jest w stanie zaabsorbować od 70 mld do nawet 120 mld dolarów z przeznaczeniem na rekonstrukcję infrastrukturalną i techniczną. Z kolei specjalistyczny portal Hubs.ua ocenia, że w średnioterminowej perspektywie ukraińskie rolnictwo wymagać będzie nakładów rzędu 200–300 mld dolarów, przy obecnej zdolności do absorpcji na poziomie 20 mld dolarów rocznie. Skala potrzeb jest bowiem ogromna, tymczasem ukraiński biznes siłą swojej specyfiki, nie jest w stanie ani zakumulować, ani przyciągnąć odpowiedniego finansowania. Przykładem są miejscowe elewatory. Obecnie w kraju jest 740 certyfikowanych obiektów oraz kilkaset innych pomieszczeń składowania kultur ziarnowych, które pozwalają na czasowe zgromadzenie 40 mln ton urodzajów. Problem w tym, że tegoroczne plony wszystkich zbóż zbliżyły się do granicy 60 mln ton, a prognozy na kolejne lata są jeszcze pomyślniejsze. Drugim problemem jest stan urządzeń. W zdecydowanej większości infrastruktura ma 20–30 lat i jest pozbawiona elementarnych udogodnień, takich jak systemy kontroli wilgotności oraz suszarnie, a mechanizacja pozostawia wiele do życzenia. Podobnie jest z parkiem maszynowym, bo jak informuje specjalistyczny portal AgroStroj, 90 proc. kombajnów, ciągników oraz sprzętu specjalistycznego jest zużyte moralnie, osiągając znaczny poziom dekapitalizacji, a więc nieopłacalności dalszego użytkowania. I wreszcie ostatnią, choć wcale nie najmniej ważną kwestią jest struktura ukraińskiej branży rolno-spożywczej.
Gdy w pierwszej dekadzie XXI w. dała o sobie znać koniunktura na globalnym rynku żywności, odpowiedzią ukraińskiego sektora stała się koncentracja mocy produkcyjnych w formie agroholdingów. Największe przedsiębiorstwa zdecydowały się na skokowy wzrost poprzez wykup mniejszych operatorów. Na przykład, agroholding UkrLandFarming, dysponujący areałem uprawnym o powierzchni pół miliona hektarów, zdecydował się w 2013 r. na ogromną transakcję nabycia 40 mniejszych firm, co pozwoliło powiększyć zasób ziemi do 670 tys. ha. Podobnie postąpił holding Mrija, który dysponując areałem 300 tys. ha, zaciągnął kredyt 50 mln dolarów w celu wykupu innych przedsiębiorstw. Trzeci z gigantów, Kernel, dysponujący 440 tys. ha, włożył w powiększenie areału aż 170 mln dolarów, stając się nabywcą 80 proc. akcji agroholdingu Drużba-Nowa, a tym samym użytkownikiem kolejnych 108 tys. ha. Jednak zjawisko ilościowej koncentracji wywołuje obecnie trzy negatywne skutki.
Po pierwsze, nawet największe agroholdingi nie mają wolnych środków na inwestycje podnoszące wydajność pracy i plonów z hektara. Ukraińskie rolnictwo rozwija się bowiem ekstensywnie, choć prognozowana jest możliwość podniesienia wydajności o nawet 300 proc. Nawiasem mówiąc, jest to główna zachęta dla zagranicznych inwestorów. Znaczny potencjał wzrostu, który jest do osiągnięcia relatywnie nieznacznymi zastrzykami finansowymi, w połączeniu z niskimi kosztami siły roboczej sprawia, że Ukraina staje się atrakcyjnym polem biznesu w branży rolno-spożywczej (szczególnie na tle wyczerpujących się możliwości unijnego rolnictwa w tym zakresie). To jednak wyłącznie perspektywa, bo wobec niestabilnej sytuacji całej gospodarki, zagraniczny, a szczególnie europejski kapitał wcale się nie spieszy z transakcjami. Po drugie, w toku ekstensywnej ekspansji ukraińskie agroholdingi zaciągnęły tak wysokie zobowiązania wobec kredytorów, że obecnie nie mają widoków na żaden rodzaj dofinansowania. Wręcz przeciwnie, każda dekoniunktura sprawi, że nawet te największe staną w obliczu kłopotów z wypłacalnością. I po trzecie wreszcie, ukraińskie rolnictwo znalazło się w sytuacji poważnej dysproporcji pomiędzy produkcją roślinną i hodowlą zwierząt. Przewaga uprawy zbóż z eksportowym przeznaczeniem sprawiła, że załamał się krajowy rynek pasz, a wraz z nim produkcja mięsa i wyrobów mlecznych. Jeśli chodzi o te segmenty, nie będzie przesadą stwierdzenie o ostrym kryzysie. Oczywiście jest wyjście, które wpłynie korzystnie i na pozyskanie tak potrzebnych inwestycji, i na przywrócenie rynkowej równowagi. Jest nim scenariusz deregulacji branży, a szczególnie liberalizacji obrotu ziemią. Problem w tym, że od 20 lat Ukraina nie może poradzić sobie z tym zagadnieniem, pozostając w stanie permanentnego moratorium uniemożliwiającego powstanie wolnego rynku ziemi.
Hulaj pole
Długoletnia dyskusja o potrzebie liberalizacji rynku ziemi sprowadza się na Ukrainie do politycznych przepychanek o mocnym zabarwieniu populistycznym, za to bez argumentacji merytorycznej. Tymczasem w ich cieniu kryją się ogromne interesy potężnego lobby oraz równie rozległa szara strefa gospodarcza, a także – co najważniejsze – korupcyjne machinacje z udziałem tak aparatu biurokratycznego, jak i lokalnych samorządów. W efekcie powstał prawdziwy węzeł gordyjski, który już nie krępuje, a po prostu dusi gospodarkę, uniemożliwiając zaprowadzenie elementarnego porządku. Brak zliberalizowanego rynku ziemi uniemożliwia więc nie tylko powstanie stabilnego fundamentu rozwoju ekonomicznego kraju, lecz także wykreśla Ukrainę z kręgu perspektywicznych gospodarek. Koalicja zwolenników przedłużania status quo jest tak potężna, że nie skutkuje nawet nacisk międzynarodowy. Międzynarodowy Fundusz Walutowy stwierdził, że prywatyzacja ziemi pozostaje jednym z kluczowych warunków przyznania Ukrainie pomocy walutowej, od której zależy stabilizacja sytuacji społeczno-ekonomicznej kraju. Od kolejnych transz kredytowych MFW zależy bowiem kurs hrywny. Tymczasem podczas podpisywania umowy z Funduszem strona ukraińska przyjęła wszystkie warunki pomocy, ale tylko po to, aby w kilka dni po fakcie Rada Najwyższa podjęła uchwałę o kolejnej prolongacie moratorium. Tym razem do 2017 r. Jakie uwarunkowania decydują o tak zaciętym oporze Kijowa?
Problem ziemi na Ukrainie nie sprowadza się tylko do przyjęcia odpowiedniej ustawy prywatyzacyjnej. Przede wszystkim trzeba odpowiedzieć na pytanie, ile tak naprawdę areałów posiada państwo i prywatni właściciele, tymczasem system rejestrowy jest mocno fragmentaryczny. A co do reszty, to dotychczasowe próby uporządkowania sytuacji doprowadziły jedynie do kompletnego bałaganu, i kto wie, czy nie o taki stan chodziło. W dalekim 1999 r. państwo sprywatyzowało część gruntów rolnych, głównie na rzecz prywatnych użytkowników wiejskich. Przy tym ówczesne władze w Kijowie obrały niefortunną metodę nadziałów, nie przeprowadzając jednakże komasacji, a przede wszystkim ogólnokrajowego spisu areałów rolnych, po czym od razu wprowadziły systematycznie przedłużane moratorium na obrót ziemią. Bez szczegółowego wchodzenia w argumentację, obecny efekt sprowadza się do tego, że ok. 6,9 mln szczęśliwych posiadaczy nie może sprzedać gruntów pozostających ich konstytucyjnie zagwarantowaną własnością. Ponadto ok. 52 proc. nadziałów dotyczyło ówczesnych emerytów z byłych kołchozów. Natura jest bezwzględna i dziś ok. miliona z nich już nie żyje, bez wskazania prawnych spadkobierców. Dlatego szacunki ziemi na Ukrainie trzeba zacząć od tego, że 400 tys. hektarów ma zawieszony status własnościowy. Po drugie, obrót ziemią na Ukrainie oczywiście istnieje i ma nawet różnorodne formy. Podstawową jest dzierżawa gruntów rolnych – bez tej formuły niemożliwa byłaby działalność agroholdingów. I tak w trakcie piętnastoletniego obowiązywania moratorium zawarto ok. 4,6 mln transakcji długoletniej dzierżawy ziemi. Umowy objęły areał ok. 16,6 mln hektarów, co oznacza, że wydzierżawiono około połowę gruntów znajdujących się w rękach prywatnych. Po trzecie, wielkim właścicielem ziemskim na Ukrainie pozostaje państwo. Jak deklaruje odpowiednik naszego Ministerstwa Skarbu Państwa, w zasobach państwowych znajduje się ok. 10 mln hektarów użytków rolnych. Podobno, bo po uzyskaniu niepodległości w 1991 r. nigdy nie przeprowadzono należytego spisu. Z owych 10 mln ha skarb państwa wydzierżawił ok. 2,5 mln, zawierając 56 tys. odpowiednich umów. Ważna jest kwestia pozostałych 7,5 mln ha. Odpowiedź jest prosta. Ten ogromny areał pozostaje nieużytkiem jedynie teoretycznie. Kluczem do wyjaśnienia jest korupcja, bo zawarcie szarej umowy dzierżawy to kwestia 200-300 dolarów z hektara, wręczonych odpowiednim decydentom. Kwota jest skromna tylko na pozór, bo przemnożona przez miliony hektarów robi już całkiem inne wrażenie. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do długoletnich, legalnych dzierżaw, korupcyjne umowy są negocjowane corocznie. Fundamentalne pytanie, co dzieje się z resztą gruntów szacowanych przecież na 50 mln ha, pozostaje naturalnie bez odpowiedzi,państwo bowiem nie jest w stanie uporządkować nawet swoich 10 mln hektarów. To znaczy, obecnie podejmowane są takie próby, w latach 2014–2015 zweryfikowano dodatkowe 2,5 mln ha. Przygotowano także rewizję stanu kolejnych 1,5 mln ha, ale z powodu deficytu budżetowego sprawa przestała być priorytetowa. Podobnie jak idea utworzenia specjalnej instytucji, która miałaby zarządzać ogromnym majątkiem państwowych użytków rolnych. Jeszcze przed majdanową rewolucją, a więc w 2013 r. powstała inicjatywa Banku Ziemskiego, którego kapitałem byłby państwowy zasób ziemi. Bank miałby kompetencje rejestracyjne i kontrolne, a przede wszystkim dysponowałby ekskluzywną prerogatywą obrotu ziemią. W panującym porządku prawnym oznaczało to wyłączność na zawieranie umów dzierżawy. Z jednej strony ograniczyłoby szarą strefę agrobiznesu, a z drugiej – pozwalało utworzyć fundusz inwestycyjny dla tego sektora gospodarki. Niestety w realiach ukraińskich nikt nie był i nie jest zainteresowany taką instytucją, a pustki w państwowej kasie są tylko wygodnym pretekstem. Jakie skutki niesie za sobą ziemski chaos i kto jest zainteresowany jego utrwalaniem?
Do najgorliwszych obrońców moratorium należą oczywiście agroholdingi, bo rynek dzierżawionej ziemi sprzyja tworzeniu przez nie lokalnych, a nawet regionalnych monopoli rolno-spożywczych. Odbija się to na sektorze handlu, a zatem na Ukraińcach, bo nawet jeśli obok siebie działa kilka firm rolnych, to efekt w postaci zmowy cenowej jest nieomal powszechną praktyką. Z wyraźnego ograniczenia konkurencji wynika więc, że na Ukrainie istnieją rolne rynki sprzedawców, a nie kupujących, bo to ci pierwsi narzucają swoje warunki. Po drugie, efektem monopoli jest nierównowaga rynkowa, czyli przesycenie wygodnymi z eksportowego punktu widzenia kukurydzą, pszenicą, jęczmieniem, a przede wszystkim słonecznikiem przetwarzanym na olej roślinny. Obecnie 40 proc. ogólnej powierzchni upraw zajmuje właśnie słonecznik, czyli eksportowa monokultura, a rabunkowa, bo podyktowana czasową dzierżawą, gospodarka agroholdingów wyjaławia glebę. I po trzecie, ten system gospodarowania sprawia, że ceny czasowego użytkowania ziemi nie są wysokie. Zyskują na tym wielcy operatorzy, tracą zaś nominalni właściciele, którzy wydzierżawili swój areał. Wynika z tego, że ogromny potencjał ziem uprawnych nie przynosi potrzebnych kapitałów, tak nominalnym właścicielom, jak i państwu znaczących wpływów podatkowych. W sumie ukraiński biznes rolny nie może wygenerować odpowiednich środków na inwestycje modernizacyjne i infrastrukturalne. Jedynym plusem monopoli jest rosnący eksport, a więc wzrost daniny na rzecz państwa z tego tytułu. Natomiast największym minusem pozostaje fakt, że ziemia jest wyłączona z obrotu finansowego. To znaczy, że banki nie mogą przyjąć ziemi uprawnej, jako gwarancji wypłacalności ewentualnego klienta. A mówiąc wprost, nie mogą udzielić kredytów pod zastaw gruntów. Tak utrwala się ekstensywna i surowcowa struktura ukraińskiego sektora rolno-spożywczego, w którym rolę gazu ziemnego lub ropy naftowej odgrywają paszowe gatunki pszenicy czy słonecznik. Generalny deficyt inwestycji i środków finansowych powoduje, że przemysł rolno-spożywczy nie może produkować towarów i produktów o większej wartości dodanej, czyli bardziej technologicznych. Pozostaje więc mało konkurencyjny na zagranicznych rynkach, ze szczególnym uwzględnieniem UE, jak również coraz bardziej wymagających jakościowo Chin.
Oprócz agroholdingów zwolennikami moratorium pozostają także indywidualni rolnicy. Gospodarstwa rodzinne obawiają się, że zliberalizowany obrót ziemią przyciągnie zachodni i wysokotechnologiczny biznes, który uczyni indywidualnych rolników niekonkurencyjnymi. Za tym pójdzie zaś bankructwo, co zakończy się przymusowym wykupem ziemi, a więc pozbawieniem środków do życia. Na takich lękach zbijają polityczny kapitał ugrupowania o wyraźnie nacjonalistycznej i populistycznej orientacji. Choć dokonane symulacje, a przede wszystkim prywatyzacyjna praktyka innych państw Europy Środkowej i Wschodniej wskazują, że obawy przed najazdem obcych inwestorów są mocno przesadzone. Z kolei inne badania potwierdzają pozytywne skutki liberalizacji ukraińskiej ziemi.
Miało być pięknie
Według szacunków tamtejszego ministerstwa rozwoju gospodarczego liberalizacja obrotu ziemią może przynieść w 2022 r. tak potrzebny zastrzyk kapitałowy. I to nie tylko sektorowi rolno-spożywczemu, lecz także całej gospodarce, mowa bowiem o sumie 70 mld dolarów. W przypadku rolnictwa byłoby to równoznaczne z przejściem na zupełnie inny jakościowo poziom produkcji, a nawet jej trzykrotny przyrost. Jeśli obecnie urodzaj znalazł się na poziomie 60 mln ton, pułap 150-170 mln ton kultur ziarnowych w perspektywie piętnastoletniej byłby całkowicie realny. Nie chodzi przy tym jedynie o zwiększone wpływy z eksportu, a o przywrócenie równowagi pomiędzy produkcją roślinną a hodowlą zwierząt. Jak ocenia Andriej Prichodko z UniCredit Bank atrakcyjne warunki produkcji zbożowej na Ukrainie pozostaną nie tylko niezbędnym warunkiem przyciągnięcia zagranicznych inwestorów, lecz także spowodują ich zaangażowanie w projekty infrastrukturalne. Przy tym strategicznym celem będzie odbudowa pogłowia bydła i trzody chlewnej przetrzebionego z powodu braków paszowych oraz sektora przetwórstwa mięsnego. Zakładanym efektem takiej polityki winno być jednocześnie stabilne miejsce Ukrainy w pierwszej trójce globalnych eksporterów ziarna oraz powiększenie pogłowia zwierząt hodowlanych do 25 mln sztuk tak, aby wejść do grona największych producentów mięsa. Jest tylko jeden warunek – ustawa prywatyzująca ziemię rolną, bo to dochody z jej obrotu staną się fundamentem rozwoju gospodarki i przemysłu rolno-spożywczego.
Jeszcze na początku 2015 r. resorty ówczesnego rządu Aresenija Jaceniuka przygotowały odpowiednie projekty ustawy. Pomimo że gabinet upadł, nowelizacje prawa rolnego pozostają aktualne. Co więcej, zdaniem zdecydowanej większości ukraińskich ekspertów projekty 2015 r. będą podstawą działań legislacyjnych w perspektywie lat 2019–2022. Dlaczego? Zwiększa się polityczny i gospodarczy nacisk Zachodu, a szczególnie UE na liberalizację obrotu ziemią. Dlatego jest to proces nieuchronny, a sprzeciw lobby rolnego zostanie przełamany. Co więc zakłada potencjalna reforma? Najodważniejszy projekt autorstwa Gosgeokadastru – Państwowej Służby Geodezyjno-Katastralnej przewiduje stopniowe uwolnienie rynku ziemi. W pierwszym etapie, realizowanym w ciągu dwóch lat, sprzedaży ulec ma pilotażowy milion hektarów z państwowego zasobu gruntów rolnych. Transakcje będą realizowane poprzez aukcje elektroniczne, a władze już przygotowały odpowiednie zaplecze IT. Rezultaty pozwolą sformułować zasady sprzedaży oraz oszacować minimalną cenę hektara. Kolejny etap przewiduje dopuszczenie do transakcji osób fizycznych, to znaczy wprowadzenie do obrotu ziemią indywidualnych właścicieli. Kupującymi będą zarówno osoby fizyczne, podmioty gospodarcze, jak i państwo, wpływające swoim udziałem na odpowiedni poziom cen. Zgodnie z dokonanymi symulacjami, taki wariant liberalizacji pozwoli w okresie czterech lat na wprowadzenie do obrotu 1,4 mln hektarów. Różne formy dochodów z ich sprzedaży przyniosą gospodarce ekwiwalent 8 mld dolarów, zaś wydajność produkcji sektora rolnego ma się zwiększyć o 30 proc.
Drugi wariant reformy przygotowany przez ministerstwo rolnictwa przewiduje natomiast odblokowanie obecnego status quo poprzez obrót prawami dzierżawy. Zmiana prawnej definicji dzierżawy ma na celu uczynienie z niej aktywu finansowego, uwzględnianego przez banki. Inaczej mówiąc, prawa dzierżawy staną się zastawem przy transakcjach kredytowych. Jednak wybór tego wariantu jest związany z poważnym ryzykiem kolejnego wzmocnienia roli agroholdingów, dla nich bowiem taka forma „własności” jest obecnie obowiązująca. Na projekcie niewiele skorzystają indywidualni rolnicy, a już z pewnością nie skorzystają indywidualni właściciele gruntów rolnych. W sumie byłby to pośredni wariant, wnoszący jedynie kosmetyczne ożywienie na rynku ziemi. Tymczasem zasadniczą intencją rządowej inicjatywy było nie tylko zliberalizowanie obrotu, ale przede wszystkim wykreowanie wysokich cen ziem rolnych. Obecnie średnia cena rocznej dzierżawy hektara nie przekracza ekwiwalentu 20 dolarów, podczas gdy oczekiwania prywatyzacyjne sięgają 2,6 tys. – 3,5 tys. dolarów za hektar. Szacunki zostały oparte o doświadczenia europejskie, m.in. polskie i łotewskie. Oba projekty przewidują oczywiście bariery w nabywaniu ziemi lub praw dzierżawy przez cudzoziemców, choć władze w Kijowie są zainteresowane przyciągnięciem zagranicznych inwestorów. W grę wchodzą więc ograniczenia areału, system licencyjny lub lokalizacja produkcji przy współudziale ukraińskiego podmiotu gospodarczego.
Oczywiście, ze względu na nieprzewidywalność społeczno-ekonomiczną Ukrainy trzeba liczyć się ze stagnacyjnym obrotem wydarzeń, czyli przedłużeniem moratorium o wyraźnym podtekście politycznym. Dlatego jakkolwiek reforma najprawdopodobniej wejdzie w życie dopiero po wyborach prezydenckich i parlamentarnych, a więc nie wcześniej niż w latach 2019–2020. Jednak przedłużanie obecnego status quo, w warunkach światowej koniunktury zbożowej może doprowadzić do krytycznych skutków. Wzmocnieniu ulegną obecne trendy, z monopolizacją produkcji roślinnej i ostatecznym upadkiem hodowli. Jedno nie ulega natomiast wątpliwości. Nawet najbardziej liberalna ustawa ziemska nie przyniesie zakładanych skutków, jeśli równocześnie Ukraina nie przystąpi do skutecznej walki z korupcją i szarą strefą gospodarki. A przede wszystkim nie ucywilizuje i nie zreformuje wymiaru sprawiedliwości, o uporządkowaniu katastru posiadanych areałów uprawnych nie wspominając.