Gdybym miał podsumować mijający rok – ale nie od strony fetyszyzowanego PKB, które dla przeciętnego zjadacza chleba ma wyłącznie walor abstrakcyjnych cyferek, lecz patrząc przez pryzmat życiowych realiów – to powiedziałbym, że rok 2016 przejdzie do annałów jako czas, w którym bodaj po raz pierwszy w historii III RP nastąpił przełom w zwalczaniu ubóstwa. Właśnie o tym mówi opublikowany 8 grudnia raport „Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy” sporządzony przez Polski Komitet Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu EAPN Polska pod kierunkiem prof. Ryszarda Szarfenberga. Znajdujemy w nim szereg nader interesujących danych i symulacji. Spójrzmy na co ciekawsze z nich.
„Ubóstwo energetyczne” (czyli rodzaj ubóstwa, w którym gospodarstwo domowe nie może sobie pozwolić na energię w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb takich jak ogrzewanie, gotowanie, oświetlenie) szacunkowo zmniejszy się z 17,1 do 14,4 proc. – czyli o 16 proc. (dane Instytutu Badań Strukturalnych). Ubóstwo skrajne zostanie zredukowane z 7,5 do 3,9 proc. (dane Banku Światowego, dalej – BŚ), co oznacza spadek o 48 proc. Ubóstwo skrajne dzieci – z 11,9 do 0,7 proc., czyli aż o 94 proc. (BŚ). Ubóstwo relatywne ogółem – spadek z 18,7 do 13,9 proc., czyli o 26 proc. (BŚ). Ubóstwo relatywne dzieci – z 28,1 do 10,2 proc., co daje spadek o 64 proc. (BŚ). Z kolei dwa ostatnie punkty (ubóstwo relatywne ogółem i ubóstwo relatywne dzieci) wg danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS) wyglądają odpowiednio: spadek z 17,3 do 13,4 proc. (o 23 proc.) i z 23,2 do 10.5 (o 55 proc.).
Na tym nie koniec. Przeprowadzone symulacje pokazują, że gdyby „500+” wprowadzono w 2014 r., liczba skrajnie ubogich dzieci zmniejszyłaby się – i to wedle umiarkowanego scenariusza – z 718 tys. do 188 tys. To samo dla 2015 r. pokazuje spadek ubóstwa z 623 tys. do 187 tys. Podobna symulacja dla ubóstwa względnego wśród dzieci rysuje scenariusz spadku odpowiednio (2014 r.) z 1 mln 519 tys. do 711 tys. i z 1 mln 426 tys. do 706 tys. (gdyby „500+” wprowadzono w 2015 r.).
Program „500+” jest również czynnikiem znacząco ograniczającym rozwarstwienie społeczne. Jego przełożenie na mierzący ten aspekt rzeczywistości społeczno-ekonomicznej współczynnik Giniego pokazuje zmniejszenie nierówności z 0,364 do 0,318. Dalej mamy z kolei obalenie mitu o wpływie „500+” na dezaktywizację zawodową, zwłaszcza kobiet, nad czym pospołu biadały feministki oraz rodzimi „Janusze biznesu” zgrupowani w różnych Lewiatanach. Nawet abstrahując od kwestii, jak urągające warunki płacowe musieli do tej pory oferować, by przestraszyć się owego „pińćset”, to okazuje się, że ewentualny spadek aktywności zawodowej wśród rodziców wyniesie ok. 235 tys. osób, czyli 1,4 proc. wszystkich zatrudnionych w III kwartale 2016 r.
Powyższe pokazuje nam trzy rzeczy. Po pierwsze, upodlający rewers polskiej „transformacji”, którą jakoby podziwia cały świat. Jeżeli po ponad ćwierćwieczu przemian blisko 12 proc. dzieci żyło w skrajnej nędzy, a 28 proc. wegetowało na niewiele wyższym poziomie, to należy zapytać, czy społeczne koszta nie były zbyt wysokie. Po drugie – jak to się stało, że państwo przez te wszystkie lata ignorowało te kompromitujące obszary nędzy bądź jedynie symulowało walkę z biedą i dlaczego dotychczasowe wydatki socjalne były tak nieefektywne, bądź po prostu za niskie – i to pomimo galopującego w ostatnich latach zadłużenia naszego kraju. Po trzecie wreszcie – widać, że program 500+ był zwyczajnie niezbędny, by poprawić elementarną jakość życia bardzo szerokich warstw społecznych. Jak to możliwe, że przyznanie comiesięcznej stosunkowo niewielkiej kwoty mogło wydźwignąć z upokarzającej biedy tylu ludzi? Na jakim poziomie musieli egzystować do tej pory?
Pamiętam, jak podczas kampanii prezydenckiej 2005 r. Lech Kaczyński mówił o największej hańbie III RP, jaką są głodne dzieci i ile przy tej okazji wylano na niego pomyj – że populizm, że podważa polski „historyczny sukces”… O późniejszych enuncjacjach posła Niesiołowskiego na temat szczawiu i mirabelek aż nie chce się wspominać. Warto również przypomnieć niedawne wrzaski różnych celebrytów o „patologii”, która wyda wszystko na wódkę. Na dobrą sprawę, należałoby ich teraz, trawestując poetę, „za karki trzymać” i podtykać pod nos omawiany tu dokument, podobnie jak pracodawców przyzwyczajonych do rywalizacji niskimi kosztami pracy, co skutkowało trwałą i często dziedziczoną pauperyzacją owych współczesnych niewolników na umowach śmieciowych, łatających z miesiąca na miesiąc domowe budżety „chwilówkami”.
Podsumowując, mamy wreszcie szansę na względną normalność – również w tym sensie, że zapisana w Konstytucji „społeczna gospodarka rynkowa” przestaje być w końcu pustym sloganem. Kto wie, może z czasem i koncepcja dochodu gwarantowanego przestanie być uznawana za wariactwo, bo w końcu „500+” to nic innego, jak dochód gwarantowany, tyle że zastosowany jedynie wobec części społeczeństwa.