Brytyjczycy już zadecydowali, Francja może wkrótce podążyć ich śladami w razie zwycięstwa Frontu Narodowego. Skoro zachodnie potęgi traktują opuszczenie wspólnoty jako poważne rozwiązanie, dlaczego nie miałoby się ono sprawdzić w przypadku Polski?
Polska przystępowała do zachodnich struktur wojskowych (NATO w 1999 roku) oraz gospodarczych (UE w 2004 roku) przede wszystkim powodowana chęcią wyrwania się spod dominacji Moskwy. Radzieckie wojska stacjonowały w Polsce jeszcze do 1993 roku, a polska gospodarka była jeszcze mocno uzależniona od wymian handlowych ze Wschodem. Pragnąc postawić kropkę nad i oraz trwale wyrwać polskie państwo z orbity wpływów Federacji Rosyjskiej, polska klasa polityczna wyraziła w większości aprobatę dla włączenia Polski w struktury tworzonego mozolnie od lat 50. europejskiego superpaństwa. Swoje poparcie dla tej idei wyraziła także zdecydowana większość głosujących – głos na „tak” w referendum oddało aż 77 proc. głosujących.
Zagrożenie ze strony wschodniego sąsiada wciąż nie zniknęło, jednakże na zachodzie od czasu polskiej akcesji (minęło już niemal 13 lat) zmieniło się dużo, by nie powiedzieć bardzo dużo, co już dawno powinno skłonić wszystkich do otwartej debaty na temat zasadności uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej. Tym bardziej, że sama Unia Europejska nie jest już tą samą Unią, którą była jeszcze 10 czy 20 lat temu.
Entuzjaści obecności Polski w Unii Europejskiej na poparcie swoich argumentów przedstawiają niezmiennie te same argumenty. Ponad dwukrotny wzrost produktu krajowego brutto, ponad 80 mld euro unijnych dotacji, wzrost wynagrodzeń o średnio 75 proc. czy też dostęp do rozległego unijnego rynku. Po 2004 roku Polsce faktycznie udało się także przemodelować strukturę kontaktów handlowych i sprawić, że większe obroty handlowe mamy obecnie m.in. z Włochami niż z Rosją, co w latach dziewięćdziesiątych było jeszcze nie do pomyślenia. Ponadto, po 2004 roku udało się także bardzo dynamicznie zwiększyć wolumen wymiany handlowej. Obecnie wartość polskiego eksportu jest niemal czterokrotnie większa niż jeszcze w 2003 roku, a Polska po raz pierwszy od 1990 roku odnotowuje nadwyżkę w bilansie handlowym.
Za tymi liczbami kryją się jednak także inne, mniej chwalebne statystyki. Polski eksport faktycznie wzrósł, lecz napędzały go przede wszystkim firmy korzystające z taniej i nisko wykwalifikowanej siły roboczej. Firmy te umiejętnie skorzystały z unijnej strefy wolnego handlu, lecz jednocześnie otwarcie granic spowodowało ucieczkę ponad 2 milionów osób za granicę. Dynamika wzrostu płac pozostaje wciąż zbyt słaba, aby nadgonić zaległości wobec państw „starej” Unii, przez co Polska znalazła się w ślepej uliczce. Gdyby nie masowy dopływ gastarbeiterów z ogarniętej wojną Ukrainy, polska gospodarka już od dłuższego czasu byłaby w recesji.
Państwa „starej” Unii już dawno przestały się dynamicznie rozwijać, w praktyce wegetując od lat na zbliżonym poziomie (odnotowując średni roczny wzrost PKB 1-2 proc. w skali roku). Unia Europejska przeżywa ponadto ostry kryzys demograficzny, skrywany nieco przez fakt, że obywatele „nowej” Unii emigrują do państw „starej”, imigranci zaś z Bliskiego Wschodu oraz Afryki są często obywatelami jedynie teoretycznie, gdyż nie integrują się w żaden sposób z miejscową ludnością. Wszystko to sprawia, że Unia Europejska nie jest już tym samym związkiem państw, którym była jeszcze niedawno, co wymaga z kolei spojrzenia na nią z zupełnie innej perspektywy.
Brytyjczycy przecierają szlak
Gdy brytyjski premier David Cameron spełnił wyborczą obietnicę i zorganizował referendum w sprawie opuszczenia przez jego kraj struktur Unii Europejskiej, przeciwnicy takiego rozwiązania straszyli Brytyjczyków gospodarczym i politycznym kataklizmem. Od czasu głosowania, które zorganizowano w czerwcu ubiegłego roku żadna katastrofa jednak nie nastąpiła, a wręcz przeciwnie, z Wysp Brytyjskich dochodzą kolejne sygnały świadczące o tym, że opuszczenie Unii może się okazać niezwykle korzystne. Jak przyznał niedawno główny ekonomista Banku Anglii, Andrew Haldane, negatywne prognozy wygłaszane przez przedstawicieli jego instytucji okazały się chybione, gdyż gospodarka nie odczuła żadnych negatywnych zmian. Jednocześnie brytyjskie władze wskazały, że opuszczając unijny wspólny rynek, rozważają kilka alternatywnych planów dla swojej gospodarki. Jednym z nich mogłoby być uczynienie z Wielkiej Brytanii swego rodzaju raju podatkowego. Brytyjski minister finansów Philip Hammond ogłosił, że dobrym bodźcem zachęcającym firmy z całego świata do inwestycji w jego kraju byłoby znaczące obniżenie podatku korporacyjnego (CIT). Zapowiedź ta zdążyła nawet wywołać oburzenie niemieckich polityków. Wolfgang Schäuble zagroził Brytyjczykom, że „reszta świata na to nie pozwoli”.
Wielka Brytania nie ma już takiej samej pozycji politycznej i gospodarczej jak w XIX wieku, lecz w dalszym ciągu stanowi ona jedno z mocarstw, które może zdecydowanie bardziej odważnie wyrażać swoją wolę niż Polska. Bazując na sile Londynu jako najważniejszego centrum finansowego Starego Kontynentu oraz rozległych kontaktach handlowych zbudowanych jeszcze w czasach istnienia kolonialnego imperium, państwo rządzone przez Theresę May może spokojnie spoglądać w przyszłość i nie obawiać się utraty rynków zbytu. Czy to samo można powiedzieć o Polsce?
W przypadku Polski sytuacja wydaje się o wiele bardziej skomplikowana. Polska gospodarka jest uzależniona w sporej mierze od ogromnego rynku wewnętrznego Niemiec. Występując ze zdominowanej przez Berlin Unii Europejskiej oraz opuszczając wspólny rynek, polscy przedsiębiorcy straciliby ułatwiony dostęp do obszaru, który pochłania aż jedną czwartą całego polskiego eksportu. Ewentualne wystąpienie z „niemieckiej” Unii powinno być zatem poprzedzone stosownymi rozmowami m.in. właśnie z Wielką Brytanią, która w najbliższym czasie będzie zapewne szukała nowych sojuszników na kontynencie. Wobec spięć na linii Berlin-Londyn porozumienie to mogłoby się okazać absolutnie kluczowe.
Oprócz Wielkiej Brytanii wielką szansę na zmianę dotychczasowego układu zależności gospodarczych stanowi Nowy Jedwabny Szlak. Zaangażowanie w chiński projekt wymagałoby jednocześnie zmiany relacji wobec Stanów Zjednoczonych, traktowanych przez wszystkie rządy III RP jako naturalny wybór polskiej polityki zagranicznej. Jak do tej pory, pomimo prowadzonych rozmów z Chińczykami, PiS wyraźnie stawia na współpracę z USA, choć wybór ten nie został dokonany raz na zawsze.
Skutki finansowe
Wystąpienie ze struktur Unii Europejskiej przyniosłoby niewątpliwie bardzo korzystny skutek w postaci zatrzymania procesu depopulacji Polski. Stałoby się tak oczywiście jedynie pod warunkiem, że polskie władze w następstwie secesji starałyby się stworzyć choćby częściowy „raj podatkowy”, tak jak to zamierzają Brytyjczycy. Przez ostatnie 13 lat Polacy masowo emigrowali bowiem nie tylko dlatego, że otwarto przed nimi unijne granice, lecz także dlatego, że oferowane w kraju płace były dla nich niezadowalające oraz nie widzieli dla siebie szansy na zrobienie kariery zawodowej.
Rezygnacja z unijnego modelu polityki gospodarczej ograniczyłaby także bardzo kosztowny program dotacji i dopłat, który przynosi więcej strat niż korzyści. Jak zauważył publicysta Tomasz Cukiernik, autor książki „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa”, unijne dotacje posiadają wiele kosztów ukrytych, które starannie pomija się we wszelkiego rodzaju zestawieniach i wyliczeniach. Po pierwsze, wielkie koszty generuje system uiszczania składek oraz biurokracji zajmującej się obsługą wniosków, wypłat itd. Ogromne koszty wiążą się także z przygotowaniem wszelkiego rodzaju wniosków, przy wypełnianiu których pomagają setki firm. Według wyliczeń Cukiernika wszystkie te czynniki sprawiły, że przez dziesięć lat członkostwa Polska straciła aż 385 mld zł.
Nie wolno także zapominać o tym, iż od 2016 roku Polska jest już oficjalnie płatnikiem netto i sytuacja już raczej się nie zmieni. Tym bardziej, iż trzymająca Berlin w politycznym szachu Turcja nie rezygnuje z planów przystąpienia do wspólnoty i stania się głównym beneficjentem systemu dotacji. Na dobrą sprawę więc ewentualne korzyści płynące z absorpcji unijnych środków (jeżeli takowe do tej pory faktycznie były) należą już do przeszłości, gdyż odtąd to Polska będzie oficjalnie dopłacała do uboższych od siebie krajów.
Opuszczenie Unii Europejskiej przyniosłoby Polsce uwolnienie od tysięcy krępujących przepisów oraz regulacji, w ustanawianiu których specjalizuje się Bruksela. Każdego roku władze unijne wydają nawet do 200 dyrektyw, z których wiele ma absurdalny charakter i nadrzędny status wobec polskiego prawa, nie wspominając o tysiącach drobiazgowych przepisów, które m.in. uznają ślimaka za rybę czy też wymagają od producentów drabin dołączania do nich instrukcji obsługi. Co najważniejsze jednak, obecność w Unii nakłada na Polskę szereg ograniczeń w zakresie stawek podatkowych, np. podstawowa składka VAT nie może być niższa niż 15 proc., a jakakolwiek próba obniżki podatku CIT poniżej średnią unijną spotyka się zawsze z ostrym atakiem Berlina i Paryża, czego doświadczyli niedawno Brytyjczycy.
——————
Całość w najnowszej “Gazecie Finansowej”