16.8 C
Warszawa
czwartek, 28 marca 2024

Podatek na banksterów

Koniecznie przeczytaj

Pomimo zapowiedzi PiS, że tak nie będzie, znowu zapłaciliśmy kilkaset milionów złotych za przedłużenie Elastycznej Linii Kredytowej w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie dla tej decyzji.

Miesiąc temu, gdy opinia publiczna w Polsce koncentrowała swoją uwagę wokół sejmowego protestu opozycji i skandali politycznych, jakie były z nim związane, Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) wydał oficjalny komunikat o przyznaniu Polsce dostępu do tzw. Elastycznej Linii Kredytowej (Flexible Credit Line) na kolejne dwa lata. Jak podano w lakonicznej informacji MFW, Rada Wykonawcza Funduszu zatwierdziła umowę z Polską o dostęp do wspomnianej linii kredytowej na kolejne lata, co daje nam możliwość zaciągnięcia kredytu ze środków, jakie zostały udostępnione w ramach tej linii. Nie wiemy do końca, jak wysokie są to środki. Wiadomo jedynie, że są one przez MFW określane w Special Drawing Rights (SDR), czyli specjalnej międzynarodowej jednostce rozrachunkowej, mającej charakter pieniądza bezgotówkowego i mogą zostać przeliczone na inną walutę (dolar, euro). Decyzja MFW była skutkiem tego, że miesiąc wcześniej, a dokładnie 19 grudnia 2016 r. prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński złożył wniosek o odnowienie dostępu do Elastycznej Linii Kredytowej na kolejne dwa lata (do stycznia 2017 r.). W komunikacie MFW nie podano również ani słowa określającego koszty, jakie ponosi nasz kraj w związku z przyznaniem Polsce Elastycznej Linii Kredytowej. A są one naprawdę niemałe. Bazując na podawanych przez stronę polską kwotach, można śmiało przyjąć, że wynosi on tym razem od 200 do 250 mln złotych. Problem w tym, że wspomniane koszty ponosimy niezależnie od tego, czy skorzystamy z Elastycznej Linii Kredytowej, czy też z niej nie skorzystamy. Krótko mówiąc: płacimy Funduszowi za samą możliwość skorzystania z takiej linii.

Komunikat MFW długo nie był w Polsce zauważony. Potem, gdy informacja ta stała się już znana opinii publicznej, można się było się zastanawiać, po co tak naprawdę polskie władze wystąpiły z wnioskiem do MFW. Pytanie to było tym bardziej zasadne, że wielu polityków partii Jarosława Kaczyńskiego już w czasie ostatniej kampanii wyborczej deklarowało, że po przejęciu władzy przez PiS, Polska na pewno zerwie umowę z MFW na linię kredytową, bo nie jest nam ona do niczego potrzebna. Tymczasem stało się zupełnie inaczej, i po raz piąty w swojej historii zawnioskowaliśmy o jej przyznanie. Trudno nie odnieść wrażenia, że deklaracje polityków PiS to jedno, a ich późniejsze działania to drugie. Jeszcze gorsze jednak jest to, że polski rząd nie wspomniał wcześniej ani jednym słowem, że z takim właśnie wnioskiem zwróciliśmy się do MFW. Nikt też ze strony rządu oficjalnie nie poinformował, że taka linia została nam właśnie przyznana. Być może składając taki wniosek, z góry założono całkowite milczenie w tej sprawie. Jest to jednak zbyt poważna kwestia, aby pozwolić sobie na milczenie i nie zapytać o faktyczne motywy decyzji rządu, który wszedł w buty swoich poprzedników i po raz kolejny podjął identyczną, jak oni, decyzję. Trudno nie dostrzec w tym politycznej obłudy, która ma szansę zniechęcić część wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego.

Polska stałym odbiorcą ofert MFW

Po raz pierwszy MFW zwrócił się do Polski z ofertą Elastycznej Linii Kredytowej jesienią 2008 r. Propozycja ta została formalnie skierowana do Narodowego Banku Polskiego, który przez MFW zawsze jest traktowany jako agent finansowy polskiego rządu. Ówczesny prezes NBP Sławomir Skrzypek nie miał w zasadzie zbyt wielkiego wyboru, ponieważ zanim MFW oficjalnie skierował pod adresem Polski taką ofertę, o taką właśnie możliwość kredytową mocno zabiegał jego poprzednik w NBP, prof. Leszek Balcerowicz. Skrzypek nie widząc wówczas dobrego wyjścia z tej sytuacji, zgodził się na to, aby Polska otrzymała taką linię na lata 2009–2010. Mogliśmy wówczas zaciągnąć kredyt na kwotę równoważną prawie 21 mld dolarów. Możliwość uruchomienia dla nas Elastycznej Linii Kredytowej kosztowała wówczas Polskę prawie 182 mln zł. Jednak gdy wiosną 2010 r. wpłynęło do NBP pismo MFW z prośbą o przygotowanie nowego wniosku na kontynuowanie Elastycznej Linii Kredytowej dla naszego kraju na kolejne dwa lata (2011–2012), Skrzypek zaczął się już mocno zastanawiać, czy rzeczywiście taka linia kredytowa jest Polsce potrzebna. Było to dla niego o tyle zasadne pytanie, że z jej przyznaniem wiązały się niemałe koszta, jakie Polska musiała ponieść. Prezes NBP uznał ostatecznie, że sytuacja polskiej gospodarki i naszego systemu finansowego jest na tyle dobra, że nie potrzebujemy już wsparcia ze strony MFW w postaci Elastycznej Linii Kredytowej. W aktywach rezerw walutowych NBP na koniec lutego 2010 r. znajdowały się bowiem środki równe 62,6 mld euro. Polska miała wtedy zatem dość wysoki poziom rezerw walutowych, które zapewniały nam względne bezpieczeństwo. Jednak odmiennego zdania byli wówczas w tej sprawie zarówno premier Donald Tusk, jak i minister finansów Jan Vincent-Rostowski. Mało tego, stanowisko szefa NBP poddane zostało ostrej krytyce ze strony wielu znanych ekonomistów, którzy zaczęli mu zarzucać niekompetencję i szkodzenie Polsce na arenie międzynarodowej. Stanowisko prezesa NBP wsparł jednak ówczesny prezydent Lech Kaczyński. 10 kwietnia 2010 r. zarówno Lech Kaczyński, jak i Sławomir Skrzypek znaleźli się wśród ofiar katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku. Obowiązki prezesa NBP przejął wówczas zastępca Skrzypka, Piotr Wesołek, który podtrzymał jego stanowisko w sprawie Elastycznej Linii Kredytowej. Jednak kwestią czasu był wybór nowego prezesa NBP. Został nim były premier prof. Marek Belka, który w czerwcu 2010 r. rozpoczął swoje urzędowanie w NBP. Jedną z pierwszych decyzji Belki było wysłanie do MFW wniosku o przedłużenie dostępu do Elastycznej Linii Kredytowej, na kolejny okres, czyli na lata 2011–2013. Wysokość środków, jakie w ramach wspomnianej linii kredytowej MFW udzielił wówczas Polsce, wzrosła jednak z 21 do 29 mld dol. Urosły też koszta utrzymania Elastycznej Linii Kredytowej ze 182 mln zł do 340 mln zł. W czerwcu 2013 r. zanim jeszcze upłynął dwuletni okres jej obowiązywania minister finansów w rządzie Donalda Tuska – Jan Vincent-Rostowski podczas posiedzenia Klubu Bilderberg w USA, w którym brał udział, uzgodnił nieformalnie z przedstawicielami MFW, że Polska wystąpi z kolejnym wnioskiem o przedłużenie Elastycznej Linii Kredytowej dla Polski. Formalnie jednak wniosek taki został złożony przez Belkę dopiero w grudniu 2013 r. I jak zawsze decyzja MFW była pozytywna. Otrzymaliśmy wówczas od MFW możliwość zaciągnięcia kredytu (lata 2014–2015) na kwotę równoważną prawie 31 mld dolarów, za co zapłaciliśmy 350 mln zł. Gdy w grudniu 2014 r. kończył się kolejny dwuletni okres obowiązywania Elastycznej Linii Kredytowej, Polska zawnioskowała wówczas o następny taki okres, który miał obowiązywać od stycznia 2015 do stycznia 2017 r. Jak się szacuje, zapłaciliśmy za to około 240 mln zł.

Jeszcze kilka miesięcy temu mogło wydawać się, że jak będzie upływał tym razem dwuletni okres obowiązywania Elastycznej Linii Kredytowej, to nie będziemy już występowali o jego przedłużenie na kolejne dwa lata. Można tak było sądzić zarówno na postawie deklaracji, jakie padały z ust polityków PiS w kampanii wyborczej, jak i deklaracji wicepremiera Mateusza Morawieckiego i innych polityków rządu Beaty Szydło. Tak się jednak nie stało. W grudniu obecny prezes NBP prof. Adam Glapiński postanowił po raz kolejny złożyć wniosek o odnowienie Elastycznej Linii Kredytowej i jak zawsze wniosek ten został przez MFW pozytywnie rozpatrzony. Od 17 stycznia br. znowu możemy zadłużyć się w MFW, tyle że tego w ogóle nie planujemy. Reasumując: od 2009 r. do 2017 r. z tytułu Elastycznej Linii Kredytowej zapłaciliśmy łącznie MFW jakieś 1,3 mld złotych, tylko z tytułu możliwości samego do niej dostępu. To nie są małe pieniądze, zwłaszcza w kontekście wielu pilnych wydatków, na które w budżecie brak jest pieniędzy.

————————

Całość w najnowszej “Gazecie Finansowej”.

Najnowsze