Wszystkie nitki gordyjskiego węzła handlu kobietami i ich ekonomicznego wykorzystania schodzą się w Rosji.
Skala nielegalnego handlu ludźmi poraża. Proceder obejmuje od 2 mln do nawet 4 mln osób rocznie. Kryminalne dochody z niewolnictwa XXI w. są porównywalne do zarobków handlarzy narkotykami i bronią. Z chwilą rozpadu ZSRR państwa poradzieckie stały się ogromnym rezerwuarem żywego towaru sprzedawanego do Europy, USA i na Bliski Wschód. Szczególnie odrażającym rodzajem przestępczości stał się handel kobietami. To kolejna krzywda, z powodów cywilizacyjnych oraz mentalnościowych, poradziecka słabsza płeć i tak bowiem napotyka ogromne bariery dyskryminacyjne. Najważniejszym ogniwem łańcucha kobiecych nieszczęść pozostaje Rosja. Jest zarazem głównym odbiorcą, krajem tranzytowym i ludzkim eksporterem. To państwo, które nie może poszczycić się mianem emancypacyjnego raju.
Globalne niewolnictwo
Zakończenie zimnej wojny i upadek ostatniego z totalitaryzmów – bolszewickiego komunizmu wywołały lawinę oczekiwań. Wieszczono koniec historii konfliktów, początek ery światowego pokoju, i co najważniejsze powszechnego rozkwitu. I tego cywilizacyjnego, i ekonomicznego. Procesy globalizacji następowały przecież pod sztandarami wyrównania różnic socjalnych, postępu edukacyjnego oraz zdrowotnego, które miały się stać udziałem całej ludzkości. Niestety po ćwierćwieczu praktyki wyraźniej widać skutki negatywne niż zadeklarowane korzyści, ponieważ globalne ułomności urosły do takiego rozmiaru, że trudno je nazwać nieuniknionymi błędami czy marginalnymi skutkami. Nawet jeśli jest to ocena emocjonalna, a może nawet skrajna, to u jej podstaw leży los niewolników XXI w. Nie dość, że proceder handlu żywym towarem stał się masowy, to objął swoim zasięgiem obszary, których cywilizacyjną rekonstrukcję globalizacja ogłosiła swoim podstawowym celem. Można nawet powiedzieć, że dobrodziejstwo demokracji, czyli otwarcie granic i liberalizacja międzynarodowego ruchu osobowego, jeśli nie stworzyło współczesnego niewolnictwa, to nadało czarnemu rynkowi potężny impuls rozwojowy. W ocenie agend ONZ, które monitorują i usiłują przeciwdziałać kryminalnemu handlowi ludźmi, przez poniżające procedury niewolniczych rynków przechodzi rocznie od 2 mln do 4 mln osób. Spory procent nieszczęścia stanowią kobiety. Jak duży, to zależy od szacunków, a te są utrudnione ze względu na zmowę milczenia pomiędzy światem kryminalnym i skorumpowanymi biurokracjami. Ponadto handel kobietami jest sprawą wstydliwą z punktu widzenia prestiżu państwowego, dlatego rozciągnięto nad nim oficjalną zasłonę milczenia. A jednak mimo publicznego tabu amerykańskie badania uniwersyteckie dowodzą czarno na białym, że przestępcze obroty nakręcane sprzedażą kobiet oraz ich seksualnym najczęściej wykorzystaniem sięgają rocznie 7 – 12 mld dolarów. To stawia kryminalne zyski na trzecim miejscu po niezwykle dochodowym handlu narkotykami i bronią. A przecież nie chodzi tylko o przestępczość seksualną. Kobiety podobnie jak mężczyźni uczestniczą w nielegalnej migracji zarobkowej. W celu poprawy statusu materialnego są gotowe na wiele, w tym na straszliwe warunki transportu i pracy. Stają się zresztą największymi ofiarami grup przemytniczych, ściągających z chętnych ostatnie pieniądze. Po to tylko, aby zamienić się w niewolnice nowych pracodawców. O ich losie świat przypomina sobie na chwilę, zazwyczaj wtedy, gdy jest już za późno. To znaczy, gdy sutenerskie bandy dopuszczą się już wszelkich okrucieństw lub kobiety zginą z powodu nienormalnych warunków pracy i życia. Ogromny rozdział w czarnej księdze globalizacji zapisały kraje poradzieckie. Dlaczego? Z wielu powodów, na których czele stoi znikome ryzyko w porównaniu z bardziej niebezpiecznymi rodzajami przestępczości. Na drugim miejscu jednoznacznie plasuje się cynicznie rynkowe prawo popytu i podaży. Społeczeństwa zachodnie stały się nazbyt wygodne, a ponadto podlegają procesom starzenia. Z drugiej strony stoją kraje biedne, w których niedorozwój społeczny i gospodarczy, w połączeniu z wysokim tempem demograficznym, owocuje nadmiarem populacji. Po trzecie, państwa poradzieckie odziedziczyły po imperium specyficzny model gospodarowania. To znaczy taki, w którym znaczną część PKB wytwarzają szare i czarne strefy. Dlatego rosyjscy ekonomiści stawiają tezę, iż nielegalne syndykaty gospodarcze epoki ZSRR przekształciły się we współczesne mafie, które znalazły nieskomplikowane, a zarazem zyskowne metody funkcjonowania. Takim sektorem okazał się handel ludźmi, a szczególnie kobietami. I po czwarte wreszcie, ludzkiej tragedii sprzyja konserwatywna mentalność społeczna. Uświęcone tradycje, a w rzeczywistości obyczajowe bądź religijne stereotypy narzucające kobietom mizerne pole życiowe. Tworzą jednocześnie ogromny mur dyskryminacji zawodowej. Wszystkie nitki gordyjskiego węzła handlu kobietami i ich ekonomicznego wykorzystania schodzą się w Rosji. To była metropolia kolonialna, która ze względu na rozmiar gospodarki wchłania w siebie potoki migracyjne z Azji Środkowej, Kaukazu oraz Ukrainy i Białorusi. Jak szacują tamtejsi analitycy, w Rosji pracuje i żyje najczęściej nielegalnie, od 5 mln do 10 mln obywateli byłego ZSRR. Z tego samego powodu rosyjskie struktury przestępczości zorganizowanej są najpotężniejsze, dysponując największymi możliwościami działalności zagranicznej. Przesądza to o szczególnej roli tranzytowej tego kraju w eksporcie żywego towaru na rynki trzecie. Zarazem siła mafii sprawia, że Rosja jest sama jednym z największych niewolniczych rezerwuarów. A jak wymienione czynniki oddziałują na sytuację kobiet w praktyce?
Natasze
Zgodnie z aktualnymi informacjami portalu Womenation.org Europa Wschodnia, a więc poradziecka, jest drugim co do wielkości po Azji Południowo-Wschodniej, globalnym rynkiem niewolnictwa kobiet. Obejmuje około jednej trzeciej z 800 tys. kobiet rocznie, którymi handluje się na świecie. Z Rosji wychodzą trzy najważniejsze szlaki handlu żywym towarem. Najwięcej kobiet przerzucanych jest do Europy i USA. Drugie miejsce zajmuje szlak bliskowschodni, który dostarcza towar na docelowe rynki państw naftowych i Izraela. Trzeci korytarz wyprowadza kobiety do Chin, Japonii i Azji Południowo-Wschodniej. Przy tym, jeśli celem żywego handlu z państw Azji Środkowej jest zaspokojenie popytu na nielegalną siłę roboczą, o tyle europejska strefa WNP z Ukrainą, Białorusią, Mołdawią i samą Rosją zaspokaja potrzeby światowych rynków usług seksualnych. Sama Rosja także jest ogromnym rynkiem w tym zakresie. Z badań wynika, że tylko w Moskwie prostytucją zajmuje się od 80 tys. do 130 tys. kobiet. Z tego ok. 20–25 proc. to osoby niepełnoletnie, co daje liczbę od 30 do nawet 50 tys. małoletnich prostytutek. Wg analiz psychologicznych i socjologicznych łupem handlarzy żywym towarem padają szczególnie łatwo kobiety i nastolatki wywodzące się z rodzin dysfunkcyjnych (43 proc). Takie osoby są skłonne do emocjonalnej niestabilności oraz niedojrzałości. Z tego powodu sutenerom łatwo wprowadzić je w uzależnienie alkoholowe i narkotykowe, czemu sprzyja zazwyczaj niski poziom edukacji. Jak dowodzą badania, 59 proc. prostytutek ma wykształcenie podstawowe, 29 proc. średnie niepełne, a tylko 17 proc. – średnie, co w poradzieckim standardzie oświatowym oznacza ukończoną szkołę dziesięcioletnią. Najbardziej problematycznymi regionami z punktu widzenia handlu kobietami są: Dagestan, Astrachań, Iżewsk, Chabarowsk, Pietrozawodsk, Wołgograd i Ufa. Na ekonomicznej mapie Rosji są to jednoznacznie punkty depresyjne. Na Ukrainie sytuacja pozostaje jeszcze gorsza. Jak można wywnioskować z raportów tamtejszego MSW (sprzed 2014 r.), za granicę wywieziono ponad 400 tys. kobiet, a wg szacunków ONZ liczba jest o 100 tys. większa. Bez względu na narodowość, wszystkie Słowianki posługujące się lingua franca WNP, czyli językiem rosyjskim, nazwano za granicą Nataszami. Skąd taki przydomek? Na pewno nie od imienia bohaterki tołstojowskiej „Wojny i pokoju”. Trudno posądzić sutenerów o znajomość klasyki światowej literatury. W każdym razie Natasz jest sporo. Tylko policja holenderska szacuje, że 86 proc. tamtejszych prostytutek to kobiety rosyjskojęzyczne. Podobnie jest w Niemczech (80 proc.) oraz w Izraelu. Szczególnie ostatnie państwo stało się rynkiem zbytu Natasz, których liczba w miejscowym przemyśle seksualnym sięga 10 tys. Policja Tel Awiwu szacuje z kolei, że 70 proc. stołecznych prostytutek to obywatelki byłego ZSRR. Zasobnym rynkiem handlu kobietami z b. ZSRR są USA. Od lat 90. XX w. FBI oraz agencja antynarkotykowa rozbijają kolejne gangi przemytnicze, oraz grupy sutenerskie. Przestępcy dokonali pewnej specjalizacji procederu. O ile samym szmuglem zajmują się małe grupy łowców głów z Rosji, o tyle odbiorcą żywego towaru jest tzw. Rosyjska Bratwa, jak amerykańskie organy ścigania nazywają tamtejszą mafię poradziecką kontrolowaną przez rosyjskich ojców chrzestnych. Co więcej, gdy zorganizowana przestępczość zorientowała się w zyskowności przedsięwzięcia, rosyjska mafia dokonała zbrojnego zaboru tego rodzaju biznesu od mniejszych grup kryminalnych na terenie USA. Teraz rosyjskojęzyczna mafia nie tylko dysponuje własnymi kanałami przerzutowymi, lecz także siecią domów publicznych zamaskowanych jako lokale rozrywkowe. Dostarcza także kobiety do podobnych przybytków kontrolowanych przez inne narodowościowe kartele, wchodząc w kooperację z mafią włoską i kolumbijską. O skali przedsięwzięcia świadczy dochodzenie FBI wobec pochodzącego z Ukrainy Semena Mohylewicza. Temu ojcu chrzestnemu udowodniono legalizację rocznego zysku przestępczego w kwocie 10 mld dolarów. Ok. 30 proc. sumy stanowiły dochody z handlu kobietami. Policja izraelska szacuje natomiast, że jedna poradziecka emigrantka świadcząca usługi seksualne, przynosi sutenerowi roczny dochód w wysokości przewyższającej 100 tys. dolarów. Co prawda, Rosja przyjęła uchwaloną w 2000 r. Konwencję ONZ o przeciwdziałaniu ponadnarodowej przestępczości zorganizowanej, wraz z Protokołem o zapobieganiu handlu ludźmi, ale uczyniła to dopiero w 2003 r., a implementacja stoi pod znakiem zapytania. Oficjalnie kremlowskie organy ścigania raportują o sukcesach, takich jak rozbicie grup handlu żywym towarem. W czasie działania konwencji aresztowano również ok. 2000 osób zajmujących się przemytem ludzi. Ale to kryminalne płotki, bo rosyjskie służby specjalne i policja są w ogromnym stopniu skorumpowane, działając często wspólnie z mafią. Ponadto państwo nie wspiera pozarządowych organizacji udzielających pomocy ofiarom niewolnictwa XXI w. Federalne i regionalne władze administracyjne nie zapewniają finansowania NGO’som, te ostatnie napotykają otwarty bojkot lub nawet czynne próby przeciwdziałania ze strony państwa, o organizacji wzajemnego przypływu informacji nie wspominając. Tymczasem ze względu na skalę zjawiska potrzeby są ogromne. Gdy przy wsparciu Womenation.org w Petersburgu powstał punkt konsultacyjny dla kobiet, które wpadły w sidła sutenerów lub poczuły się zagrożone, aktywistki odebrały 1400 alarmowych zgłoszeń w okresie 6 miesięcy 2010 r. To zresztą nie tylko rosyjski, ale i poradziecki problem, który wynika z faktu korupcyjnego zainteresowania instytucji ścigania w czerpaniu zysków z potoków nielegalnej migracji. W takim rozwoju sytuacji jest również zainteresowana rosyjska przedsiębiorczość. Z powodu depresji demograficznej, wywołanej równoczesnym ujemnym przyrostem naturalnym i starzeniem się społeczeństwa, Rosja potrzebuje milionów rąk do pracy. Te z kolei są w Azji Środkowej, co otwiera kolejny rozdział czarnej księgi.
Kobieta dźwignią jest
Jak na łamach „Rosji w globalnej polityce” informuje prof. Siergiej Riazancew, członek – korespondent Rosyjskiej Akademii Nauk, zarobkowa migracja z Azji Środkowej ulega szybkiej feminizacji. Kierowane tradycyjnym wychowaniem islamskim kobiety ciągną wraz z dziećmi za mężami, narażając się na koszmarne warunki życia. Nie jest żadną tajemnicą, że większość takich rodzin przebywa w Rosji nielegalnie zdana na łaskę, a raczej niełaskę tamtejszych przedsiębiorców. Najczęstszym lokum jest więc piwnica, barakowóz na terenie budowy lub wprost hala fabryczna. Jednak każda możliwość zarobkowania jest nie do pogardzenia, w związku z czym kobiety uzbeckie, tadżyckie czy kirgiskie same stają się pracownikami. Aż 27 proc. kobiet znajduje zatrudnienie w tzw. przemyśle domowym, czyli zajmują się usługami w tym zakresie. Podobna liczba kobiet pracuje w handlu. Coraz częściej padają ofiarami oszustw ze strony pracodawców, warunkiem bowiem wstępnym zatrudnienia jest oddanie paszportu i całkowite ubezwłasnowolnienie cywilnoprawne. Nie dość więc, że kobiety podejmują się prac najcięższych oraz takich, których Rosjanie nie chcą wykonywać, to są opłacane śmiesznymi stawkami. Rosyjscy biznesmeni wiedzą, że mogą sobie pozwolić na wiele, bo zdecydowana większość środkowoazjatyckiej populacji żyje za 5 dolarów dziennie. Dlatego płaca w Rosji jest o 70 proc. niższa niż w przypadku rdzennych pracowników. Ponadto ze względu na nielegalny status pobytu, imigrantka jest pozbawiona wszelkich możliwości protestu i form pomocy. Na oporne czeka nasłana kontrola służb emigracyjnych, działających w jawnej zmowie z pracodawcą. Coraz częściej takie warunki zatrudnienia kończą się tragicznie. Jak na przykład w Moskwie, gdy podczas nocnego pożaru drukarni udusiło się dymem 18 Uzbeczek, w tym jedna brzemienna. Wszystkie były zamknięte na noc w czynnej hali fabrycznej. A o ilu takich przypadkach nie wiemy, ponieważ nie zostały upublicznione lub zostały korupcyjnie zatuszowane? Może więc sytuacja rosyjskich kobiet wyróżnia się na korzyść?
Z pozoru tak, jak twierdzi oficjalna rzecznik obyczajowego i biznesowego równouprawnienia Walentyna Matwijenko, niezmienna od lat przewodnicząca Senatu – izby wyższej rosyjskiego parlamentu. We wszelkich medialnych wypowiedziach chwali Putina i jego reżim, wyliczając górę aktów prawnych na rzecz kobiet. Matwijenko trudno się dziwić, od lat należy do kremlowskiego areopagu, odcinając odeń kolosalne dywidendy finansowe. Prawda jest nieco bardziej złożona, co przyznają inne przedstawicielki władz. Jak na przykład wicepremier rządu federalnego Olga Gołodiec. Dane statystyczne są przekonujące, rosyjskie kobiety są lepiej wykształcone niż mężczyźni. 37 proc. z nich może się pochwalić wyższym wykształceniem, podczas gdy tylko 29 proc. mężczyzn legitymuje się dyplomem wyższej uczelni. Jednak statystyczna płaca kobiety jest niższa od męskiej o ponad 30 proc. Nawet wykonując obowiązki pokojowego lub pielęgniarza Rosjanin dostaje pensję o 10 proc. wyższą niż jego koleżanka. Przyczyna tkwi w gender – dyskryminacji, różnice płacowe nie zależą bowiem od preferencji i zdolności zawodowych, a od płci pracownika, przy czym funkcje kierownicze są zarezerwowane dla mężczyzn. Można to prześledzić, porównując stawki, jakie dostają kobiety i mężczyźni na tych samych stanowiskach. Realny poziom kobiecej płacy jest niższy o 38 proc. Oczywiście pracodawcy sięgają po wszelkie możliwe sztuczki prawne, z mniejszą wydajnością pracy na czele. Ogromne znaczenie ma także fakt osłony socjalnej kobiet w ciąży i podczas urlopu macierzyńskiego, a także konieczność zapewnienia miejsca pracy po porodzie. Nie szkodzi, że faktyczne koszty ponosi państwo. Pracodawca i tak jest przekonany o wyższości mężczyzn nad kobietami. Ponadto te nie negocjują wysokości zarobków, godząc się na niższe stawki, co motywują kryzysowymi realiami rynku pracy. Na palcach można policzyć przypadki decyzji o wejściu w spór z pracodawcą na podstawie zasady równouprawnienia zawartej w kodeksie pracy. Tymczasem ten sam kodeks wymienia zawody niedostępne dla kobiet, co pozostaje sprawą do dyskusji. Szokuje jednak ilość 500 zabronionych stanowisk. Problem został nagłośniony publicznie, gdy w spór z kompanią okrętową weszła pracownica, która nie mogła uzyskać certyfikatu mechanika – motorzysty. Czym w odmowie kierował się sąd? Może zdrowiem kobiety? Nic podobnego, bo jedynym uzasadnieniem okazał się wpływ zawodu na zdolność do prokreacji. Z drugiej strony, międzypłciowe napięcie narasta wprost proporcjonalnie do wzrostu kobiecych aspiracji zawodowych.
Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi na zlecenie organizacji małej i średniej przedsiębiorczości Opora Rossii, rośnie indeks kobiecej aktywności biznesowej (WBI). W 2015 r. wynosił 55,9 punktów, podczas gdy rok później 57. Ponadto badania wykazały, że 13 proc. ankietowanych zatrudnionych u innego pracodawcy rozwija równolegle swój biznes. Także 13 proc. kobiet nosi się z twardym zamiarem uruchomienia własnej działalności gospodarczej, a 37 proc. wyraża przekonanie, że mogą taką działalność rozpocząć, ale jeszcze nie są gotowe do podjęcia takiego kroku. Jakie są cele? To przede wszystkim chęć poprawy sytuacji materialnej, co deklaruje 56 proc. badanych. 42 proc. kobiet chce po prostu zrealizować swój pomysł na życie, a 22 proc. widzi przyczynę w braku odpowiedniej oferty dla specjalisty na rynku najemnego zatrudnienia. I w tym miejscu zaczynają się przysłowie schody, ponieważ kobiety, a raczej bizneswoman napotykają liczne bariery. Na przykład niechęć banków do udzielania startowego kredytu, co jest faktem kluczowym. Aż 42 proc. ankietowanych oświadczyło, że brak środków na uruchomienie firmy jest podstawową przeszkodą. Tymczasem państwo robi na kobietach niezły interes. To nie do wiary, ale młode Rosjanki utrzymują na powierzchni krajowy sektor budownictwa. Już wyjaśniam. 10 lat temu obecny premier Dmitrij Miedwiediew wymyślił metodę powstrzymania klęski demograficznej. A ponieważ był to okres surowcowej hossy, państwo obiecało szczodry fundusz macierzyński wypłacany na życzenie każdej Rosjanki, która urodzi drugie lub czwarte dziecko. Jak twierdzi obecnie wicepremier Gołodiec, 85 proc. z 5 mln młodych matek, skapitalizowało fundusz macierzyński, zaciągając hipotekę mieszkaniową. Decyzje o poprawie sytuacji mieszkaniowej wywołały boom na rynku budowlanym oraz w odpowiednim sektorze handlowym. Dziś, gdy Rosję trapi kryzys, kapitał macierzyński utrzymuje rosyjskie budownictwo na powierzchni. Jednak ciemną stroną pomysłu jest wciąż narastające zadłużenie młodych Rosjanek. Wysokość finansowego wkładu państwa pozostaje niezmienna, koszty obsługi hipoteki rosną, a rodzinne zasoby, czyli płace maleją. Jak twierdzą ekonomiści z Instytutu Jegora Gajdara, w ten sposób Rosjanki przyczyniają się do powiększenia czarnej dziury kredytowej, bo narastające odsetki zjadają dosłownie dochody młodego pokolenia. Tylko w ubiegłym roku gospodarstwa domowe przeznaczyły na ten cel 1,6 biliona rubli. Grozi to zapaścią finansową, bo przed młodymi małżeństwami z dwójką dzieci, czyli najbardziej kreatywną i produktywną częścią społeczeństwa stoi widmo obsunięcia się z obecnego ubóstwa w biedę. W związku z tym coraz więcej Rosjanek podejmuje decyzję o zainwestowaniu kapitału macierzyńskiego w dobrą edukację dzieci. Na taki krok zdecydowało się jak dotąd ok. pół miliona matek, ale ich liczba zwiększyła się w ubiegłym roku o kolejne 110 tys. A to znak, że niedoinwestowanie oświaty, na której rząd oszczędza już trzeci rok, osiągnęło stan krytyczny. Szkoły różnego szczebla przestają wypełniać funkcje edukacyjne, gdy tymczasem reforma oświaty wprowadziła zaporowy próg egzaminacyjny dla chętnych, którzy marzą o studiach. Dlatego kapitał macierzyński zamienia się w fundusz korepetycyjny, mający przepchać pociechy przez państwowe sito egzaminacyjne.
Jak widać, los kobiet w byłym ZSRR nie jest ani jasny, ani radosny, jakim chciałyby go widzieć niedemokratyczne reżimy na czele z kremlowskim. Propaganda i deklaratywne prawo a rzeczywistość nie tylko są różne, ale i coraz bardziej oddalają się od siebie. Na kobiety czeka wiele niebezpieczeństw i barier w każdym aspekcie samorozwoju, niezależnie od miejsca, jakie zajmują w społeczeństwie.