4.2 C
Warszawa
czwartek, 26 grudnia 2024

Chore limity

Ustalone niedawno przez unijne organy limity emisji dwutlenku węgla mogą okazać się zabójcze dla polskiego sektora energetycznego, który, jeśli nic się nie zmieni, poniesie straty rzędu nawet 90 mld zł.

Zwiększona świadomość ekologiczna społeczeństwa stanowi nie tylko efekt naturalnych tendencji, lecz także wynika z długotrwałego urabiania opinii publicznej. Ekologia przyczynia się bowiem do powstawania ogromnego rynku w postaci wielomiliardowych funduszy publicznych przeznaczanych na nowe, zielone technologie. W samych tylko Stanach Zjednoczonych na walkę z rzekomym globalnym ociepleniem planuje się wydać w ciągu najbliższych lat nawet 100 mld dolarów. Co prawda w 2009 roku wybuchła afera „Climategate”, która całkowicie skompromitowała głównych naukowców i zwolenników tezy o stałym wzroście temperatur, lecz ogromne pieniądze wydawane przez koncerny zarabiające na całym zamieszaniu sprawiają, że opinia publiczna nadal wierzy w konieczność zdecydowanej walki o klimat.

Afera „Climategate” nie powstrzymała niestety także polityków w Unii Europejskiej, którzy konsekwentnie promują walkę o zahamowanie emisji gazów cieplarnianych. Walka ta przynosi prowadzącym ją podwójne korzyści: po pierwsze, do wydania są ogromne sumy pieniędzy (szacuje się, że koszt wdrożenia globalnego pakietu klimatycznego wyniesie nawet 1,5 proc. światowego PKB); po drugie, wprowadzanie wyśrubowanych standardów oraz limitów zdecydowanie sprzyja krajom bogatym i rozwiniętym, a szkodzi rozwijającym się, takim jak choćby Polska.

Ambitnym planem w Polskę

Nazywany „ambitnym” plan ograniczający emisję gazów cieplarnianych przez kraje członkowskie Unii Europejskiej uległ niedawno znacznemu przyspieszeniu. Wedle najnowszych ustaleń do 2030 roku emisja ta ma ulec ograniczeniu aż o 40 proc. Począwszy od 2021 roku liczba specjalnie przyznawanych uprawnień do emisji będzie spadała rocznie o 2,2 proc. Niektóre kraje dążyły do ustalenia jeszcze szybszego tempa redukcji, lecz na szczęście udało się je powstrzymać. Niestety jednak uchwalony ostatecznie harmonogram wciąż jest skrajnie niekorzystny dla Polski.

Odpowiednia uchwała została przegłosowana najpierw w Parlamencie Europejskim, a następnie poddano ją dyskusji na Radzie ds. Środowiska. Wprawdzie formalnie na mocy traktatu nicejskiego Polska i osiem innych państw posiadały większość wystarczającą do zablokowania proponowanych zmian, lecz prezydencja maltańska przeforsowała niekorzystne zmiany. Po raz kolejny okazało się, że unijne procedury i traktaty są uchylane, kiedy tylko sprzyja to interesowi silniejszych państw.

W tym przypadku ważniejsze okazały się oczywiście interesy Niemiec i pozostałych państw, które od lat inwestują wielkie środki odnawialne oraz alternatywne źródła energii. Komisja Europejska ograniczyła liczbę specjalnych certyfikatów, które poszczególne państwa mogą kupować na specjalnych aukcjach, aby uzyskać prawo emisji dwutlenku węgla. Modyfikacji uległo także kilka innych szczegółowych przepisów, co ostatecznie zdaniem ekspertów z Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej może doprowadzić do wygenerowania dodatkowych kosztów nawet rzędu 90 mld zł (a być może nawet 130 mld zł).

Co ciekawe, nagła zmiana i radykalizacja kursu przez Brukselę nastąpiła wbrew wcześniejszym zapowiedziom, co można odczytywać jako element walki z polskim rządem. Przy okazji niedawnej batalii o wybór Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej prezydent Francji Francois Hollande miał zagrozić Polsce odebraniem lub ograniczeniem funduszy unijnych. Realizacja tej zapowiedzi wydaje się obecnie mało prawdopodobna, lecz bardziej dotkliwe może się okazać dokręcenie „ekologicznej śruby”.

Formalnie zmiany w limitach emisji gazów cieplarnianych mogą jeszcze zostać zablokowane, ale wymagałoby to brawurowej akcji Polski na jednym z najbliższych szczytów państw UE. Warunki na pewno nie są sprzyjające, gdyż niedawno rząd Beaty Szydło poniósł dyplomatyczną klęskę, która odizolowała go względem innych państw. W grę wchodzą jednak olbrzymie jak na polskie warunki pieniądze, które mogą odbić się negatywnie na całej gospodarce.

Cyniczny pakiet

Cyniczność przyjętego przez Unię Europejską w 2008 roku pakietu energetycznego-klimatycznego polega przede wszystkim na tym, że pod fałszywym pozorem troski o środowisko i zagrożoną globalnym ociepleniem Ziemię zachodnie państwa prowadzą faktyczną wojnę z modernizującą się wciąż Europą Środkowo-Wschodnią. W Polsce aż 95 proc. energii pochodzi z elektrowni opalanych węglem, co z gruntu skazuje ją na płacenie miliardowych kwot, podobnie jak w innych krajach regionu. Korzystanie z węgla kamiennego i brunatnego jest jednak dla Polski konieczne, jeśli kiedykolwiek chce dogonić kraje „starej Unii”, gdyż wiąże się z o wiele mniejszymi kosztami niż alternatywne źródła energii.

Przyjęte zmiany trudno więc odczytywać inaczej niż jako próbę zaszkodzenia nowym członkom Unii i narzucenie im reguł, których przestrzeganie będzie się wiązało z ogromnymi kosztami. Gdy rząd Ewy Kopacz biernie zaakceptował postanowienia szczytu klimatycznego w 2014 roku, Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło publicznie, że w razie dojścia do władzy doprowadzi do renegocjacji pakietu oraz wywalczenia opcji całkowitego wycofania się. Po 30 miesiącach sprawowania rządów wiadomo już jednak, że do niczego takiego nie doszło, a wręcz przeciwnie, polscy negocjatorzy okazali się, póki co, równie ulegli jak Ewa Kopacz.

Co ciekawe, Niemcy spalają ponad połowę węgla, jaki spala się w całej Unii Europejskiej, a jednocześnie stale zwiększają zużycie tego surowca do celów energetycznych (w tej chwili odpowiada on nawet za 45 proc. całej produkcji). Gdyby faktycznie węgiel tak bardzo szkodził atmosferze, Niemcy powinny jako pierwsze ograniczyć korzystanie z tego surowca. Umiejętnie sterowana propaganda sprawia jednak, że zdaniem opinii publicznej największymi trucicielami są postkomunistyczne kraje takie jak Polska. Jak bardzo udana jest to propaganda, pokazuje chociażby fakt, że rząd Beaty Szydło kontynuuje program zamykania polskich kopalń, który wcześniej obecna premier poddawała tak wielkiej krytyce. Na dodatek środki na ten cel w wysokości 8 mld zł pozyskane zostały ze środków unijnych.

Przed rządem stoi więc wielkie wyzwanie. Jeszcze trzy lata temu Zbigniew Ziobro żądał postawienia Ewy Kopacz przed Trybunałem Stanu. Jeśli ekipa Beaty Szydło nie doprowadzi do uchylenia skrajnie niekorzystnych warunków dla polskiej energetyki, Trybunał Stanu należałby się również obecnej premier i jej współpracownikom.

Neokolonializm

Funkcjonowanie oraz zmiany dokonywane w pakiecie energetyczno-klimatycznym pokazują dobitnie, że celem istnienia Unii Europejskiej nie jest wcale integracja ekonomiczna kontynentu, lecz przede wszystkim chęć podporządkowania słabszych państw interesom najsilniejszych. Gdyby celem nadrzędnym polityki unijnej było stworzenie warunków sprzyjających nadgonieniu przez nowe kraje zaległości wynikających z przynależności do obozu komunistycznego, poszczególne przepisy powinny by stymulować przede wszystkim szybki rozwój w Europie Środkowo-Wschodniej. W rzeczywistości zaś unijne przepisy ustalają skrajnie niekorzystne warunki, które pod pozorem współpracy stanowią tak naprawdę zawoalowaną formę neokolonializmu.

Niemcy osiągnęły swój obecny poziom rozwoju gospodarczego m.in. dzięki temu, że przez długie dziesięciolecia opierały swoją gospodarkę na wydobyciu węgla. Alternatywne źródła energii zaczęły wykorzystywać dopiero w momencie, gdy stały się bardzo zamożne i stać je było na dopłacanie do nowatorskich rozwiązań. Według eurokratów Polska ma w cudowny sposób wejść na poziom, który inni osiągnęli przy pomocy najbardziej przyziemnych metod.

W rezultacie dochodzi do sytuacji absolutnie kuriozalnej: rząd Beaty Szydło za unijne pieniądze zamyka w Polsce kopalnie po to, aby następnie kupować od tejże Unii prawo do emisji dwutlenku węgla. Jak widać wyraźnie, komuś bardzo zależy na tym, aby Polska za wszelką cenę nie produkowała energii.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news