e-wydanie

5.3 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Sądy pracy niewolniczej

Sądy stały się obozami pracy gdzie na umowach śmieciowych pracuje się za grosze.

Prawników jak Chińczyków…

Aby zrozumieć, jak naprawdę wygląda sytuacja w sądach, należy tam przepracować trochę czasu – twierdzi Damian, nasz rozmówca. – Gdy idziesz do sądu i wchodzisz na rozprawę, nie dostrzegasz tego, co dzieje się za niektórymi drzwiami lub nawet na niektórych piętrach. Sądy to w istocie pracujące na pełnej parze fabryki. Setki zarządzeń, tysiące listów czy dokumentów w każdej chwili przechodzą od pokoju do pokoju – kontynuuje. Oczywiście tego wszystkiego nie robią sędziowie. Ilości pracy jest tak dużo, że najpewniej tydzień po zniknięciu pracowników sądów niebędących sędziami, wymiar sprawiedliwości stanąłby.

Sędziowie nie poruszają tego tematu. Ciężko jest im przyznać, że wymiar sprawiedliwości to coraz rzadziej oni, a coraz częściej setki prawników zatrudnionych do obsługi sądu. Realia sądów są podobne do tych panujących w wojsku. Sędziowie odgrywają rolę oficerów, a pozostali pracownicy to szeregowi rekruci. Oczywiście to zawsze oficerowi wolno więcej. Taki system wykształcał się przez wiele lat. W konsekwencji narastały patologiczne sytuacje, w których sędziowie poddawali mobbingowi szeregowych pracowników. Sytuacji asystentów czy koordynatorów prawnych nie poprawiała nadprodukcja prawników. Wskutek otwarcia zawodów prawniczych na rynku co roku pojawiało się kilka tysięcy absolwentów prawa, którzy poszukiwali zatrudnienia. Znajdowali je często w sądach, które nie narzekały na brak chętnych. Bywało, że na jedno miejsce pracy chętnych było kilkadziesiąt osób. Podobnie rzecz miała się z absolwentami administracji czy innych kierunków o profilach kancelaryjnych.

W pewnym momencie sami sędziowie zaczęli żartować, że prawników jak Chińczyków, ale nie każdy jest sędzią. I wykorzystywali to, kierownictwo sądów to przede wszystkim sędziowie. Nietrudno rozumieć, że jak zaczynają oszczędzać, to ich grupa zawodowa będzie ostatnia. I tak zatrudniono pracowników obsługi czy koordynatorów prawnych zamiast asystentów sędziów na umowach-zleceniach czy o dzieło. Warszawskie sądy zatrudniały osoby, które pracowały „na aktach”, pisały uzasadnienia wyroków i często przygotowywały ich projekty za 1600,00 złotych netto miesięcznie. Tak było zaledwie 2 lata temu. Była i nadal jest grupa osób, która w obawie przed utratą pracy i kontaktu z zawodem godziła się na taką pracę. Wieść gminna niosła, że za środki „oszczędzone” na koordynatorach czy pracownikach, kierownictwa poszczególnych sądów wypłacały sobie pokaźne premie za „skuteczne zarządzanie”. Sędziowie wyczuli, że w całym tym układzie to szeregowi pracownicy sądów są słabszą stroną. Sędziego nie tak łatwo zwolnić, pracownika sekretariatu i owszem – mówi Damian, były pracownik jednego z warszawskich sądów rejonowych. – System, który jest obecnie, budowano przez wiele lat. Sędziowie budowali swój prestiż na wyzyskiwaniu pracy pozostałych pracowników sądów, zlecając im zadania, które powinny być ich domeną. Asystenci sędziów anonimowo donosili, że to oni piszą projekty postanowień i wyroków, nie wspominając o ich uzasadnieniach. Z tą różnicą, że asystent zarabiał kilka razy mniej niż sędzia, za którego wyrabiał normę.

Lepiej na kasie niż w sądzie

Odbicie gospodarcze ostatnich dwóch lat i program „500 plus” sprawiły, że niemal w każdej z gałęzi gospodarki brakuje pracowników. Pracownicy sądów szybko przekonali się, że ich koledzy niekończący tak ciężkich studiów pracują w usługach i zarabiają znacznie więcej od nich. Mają dostęp do pakietów socjalnych i mogą przebierać w ofertach lub przejść do szarej strefy, płacąc minimalne podatki. To oraz zmiana rządów wymusiły na kierownictwie sądów podwyższenie płacy pracowników sądów. Oczywiście zrobiono to w ramach „systemu polskiego”, czyli w miejsce trzech miejsc pracy wprowadzono dwa, którym podniesiono pensję o kilkadziesiąt złotych netto. Taką reorganizację przyniosły też wyniki kontroli Najwyższej Izby Kontroli, która wykazała, że sądy warszawskiej apelacji straciły na zatrudnianiu pracowników za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej 3,5 miliona złotych. Organizacje zawodowe asystentów sędziów i innych pracowników sądu podkreślają, że w latach 20092015 ich pensje pozostały bez zmian. W tym czasie przeciętne średnie wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrosło o 30 procent.

Sytuacja stała się na tyle poważana, że część sędziów zauważyła problem. 29 maja 2015 roku Zgromadzenie Przedstawicieli Sędziów Okręgu Sądu Okręgowego w Szczecinie podjęło uchwałę, w której poruszyło problem wynagrodzenia asystentów sędziów. Sami sędziowie przyznali, że z roku na rok zwiększa się zakres obowiązków i ilość wykonywanej pracy pracowników sądów. Sędziowie stwierdzili nawet, że „wyczerpały się możliwości motywowania pracowników do pracy argumentami pozapłacowymi”. Według sędziów wykwalifikowani pracownicy często odchodzą z pracy, zaś ci nowo zatrudnieni nie wiążą z sądem swojej przyszłości zawodowej i odchodzą po znalezieniu lepiej płatnego zatrudnienia. Pracownicy sądów coraz częściej informują, że muszą szukać lepiej płatnej pracy, by móc zaspokoić podstawowe potrzeby bytowe swojej rodziny. Rotacja pracowników sprawia, że cały sąd zaczyna spowalniać. Sędziowie też zaczynają odczuwać brak możliwości wpływania na pracowników, bo jak ich dyscyplinować, skoro odpada szantaż ekonomiczny?

Tak sytuacja wygląda w mniejszych ośrodkach, a jak jest w Warszawie? O tym, jaka jest faktyczna sytuacja asystentów sędziów, wskazuje fakt, że na ponad 3 miliardy złotych przeznaczonych na wynagrodzenia asystentów w sądownictwie, jako państwo przeznaczamy około 150 milionów złotych. Nietrudno policzyć, że to niecałe 5 proc. budżetu przeznaczonego na wynagrodzenia.

Warszawskie obozy pracy

Obecnie warszawskie sądy są postrzegane przez młodych prawników gorzej niż tzw. korpo. Po pierwsze pracownicy sądów pracują, jak twierdzą, w systemie stachanowskim. Braki kadrowe są uzupełniane pracą jednego pracownika sądu z kilkoma sędziami, którzy wymagają coraz więcej od swoich podwładnych. Zabieranie pracy do domu, praca na stałych nadgodzinach czy zabieranie pracy do domu to tylko niektóre przypadki tego, jak pracownicy warszawskich sądów są traktowani. Nie jest tajemnicą, że asystenci z Sądu Rejonowego dla WarszawyMokotowa w Warszawie pracują w wynajmowanym budynku poza obszarem sądu. Nie byłoby w tym nic złego, że sędziowie pracują w klimatyzowanych pokojach w budynku sądu. Co więcej, asystenci są stłoczeni w małych pokojach, pracując nawet po osiem osób w jednym pokoju, nie mając swobody na biurku. Sytuacja nie wygląda lepiej także w przypadku Sądu Okręgowego w Warszawie. Stary gmach nie spełnia wymagań nowoczesnego sądownictwa i wymaga modernizacji, na którą wiecznie brakuje środków. Efektem tego jest podział większych pokoi na mniejsze działkami działowymi. Jest tajemnicą poliszynela, że jest ich tyle i mają taką masę, że zagrażają konstrukcji całego budynku, który osiada i pęka. Oczywiście nie widać tego za fasadą marmurowych ścian na froncie sądu, ale budynek Sądu Okręgowego w Warszawie do niedawna „siadał” pod własnym ciężarem. W związku z tym pracownicy sądów pracują w instytucji, która architektonicznie pozostaje w słusznie minionej epoce.

Jednak warunki techniczne nie są najgorszym aspektem pracy w sądzie. Asystenci czy pracownicy sekretariatu narzekają, że w zasadzie nie mają kiedy odebrać wolnego przysługującego im ustawowo. Sędziowie wymagają, abyśmy najlepiej nie brali wolnego lub dostosowywali swój urlop do nich. Nie ma znaczenia, kiedy wykupiłam wakacje lub kiedy urlop ma mój mąż. Gdy w pewnym roku wyłamałam się i wybrałam na urlop, który przecież przydzielił mi kierownik sekretariatu, usłyszałam od swojego sędziego, że „to bardzo niedobrze pani Kasiu” – opowiada jedna z naszych rozmówczyń.

Urlopy, nadgodziny czy oczekiwanie, że pracownicy sądów poświęcą swoje prywatne życie na ofiarę dla wymiaru sprawiedliwości, pokazują stosunek do szeregowych pracowników wymiaru sprawiedliwości. Szybko przekonują się oni, że nie warto traktować sądu jako docelowego miejsca pracy, gdy wypaleni zawodowo są zwalniani lub są wymieniani na nowszą kadrę. Podobnie rzeczy mają się w najgorszych korporacjach. Nic więc dziwnego, że sądy coraz częściej narzekają na brak chętnych do pracy. Prawdziwym hitem było ogłoszenie zamieszczone przez Sąd Rejonowy w Nowym Dworze Mazowieckim na jednej z warszawskich uczelni. Oferta dotyczyła darmowych praktyk. Oczywiście od kandydata wymagano rzetelności, oddania i sumienności. W zamian sąd oferował możliwość zdobycia doświadczenia. Tak więc wszystko wskazuje na to, że podobnie jak to jest w wypadku systemu opieki zdrowotnej, wkrótce zabraknie chętnych do pracy i w wymiarze sprawiedliwości. Będzie to konsekwencją nie tyle braku wykwalifikowanych pracowników, ile złych warunków pracy. Pytanie, czy i pracowników wymiaru sprawiedliwości zastąpimy imigrantami z Ukrainy lub Białorusi?

Najnowsze