Nowa afera lub „czasopisma” w Ministerstwie Zdrowia?
Zakończył się właśnie protest ratowników medycznych. Ministerstwo obiecało kilkaset złotych podwyżki i wprowadzenie „małej nowelizacji”. Związkowcy skutecznie zadziałali na rzecz LPR, chociaż większość z nich pracuje gdzie indziej… Ministerstwo Zdrowia obiecuje, jak w pierwotnej wersji „dużej nowelizacji”, nacjonalizację jednostek niepublicznych, ale chwilowo temat ten, jak również koncepcja likwidacji lekarzy w ratownictwie przedszpitalnym, nie są przedmiotem gorącej debaty.
Fałszywa troska
Władza zmienia przepisy podobno w trosce o pacjentów. A to właśnie pacjenci stracą najbardziej na projektowanych przez ministra zdrowia zmianach w ustawie o PRM. Szkolony po studiach kilka lat lekarz-specjalista medycyny ratunkowej ma zostać zastąpiony w karetce przez absolwenta policealnej szkoły z zakresu ratownictwa. Nie liczy się to, że w wielu przypadkach obecność lekarza jest niezbędna, by dać pacjentowi szansę na przeżycie. Zatłoczone SOR-y nie są w stanie przyjąć już większej liczby pacjentów, o pomocy nocnej i świątecznej lepiej nie myśleć! Widać, że projekt był pisany w trosce o interesy, ale nie o pacjentów. Wyrzuci się prywaciarzy i lekarzy, będzie lepiej. Nie będzie.
Drugą najbardziej poszkodowaną grupą będą ratownicy i dyspozytorzy medyczni. Ratownik i dyspozytor mają w projekcie ustawy szczegółowo opisane obowiązki, brak natomiast gwarancji godnego zarobku, o który dzisiaj biją się ratownicy. Ile może zarabiać ratownik, skoro lekarz stażysta dostaje 1425 zł na rękę, a rezydent około 2200-2570 netto? Ile zarobi ratownik „na państwowym” etacie? Bo kontrakty zostaną zakazane, zespoły „P” (wyjazdowe) będą trzyosobowe, a kodeks pracy nie pozwoli na pracę na kilku etatach równocześnie czy przekraczanie określonej liczby nadgodzin. I nagle okaże się, że brakuje ratowników medycznych. Jednak pieniądze wypłacane dotychczas lekarzom nie zasilą kieszeni ratowników – w uzasadnieniu do projektu wyraźnie mówi się o oszczędnościach. Nowe przepisy spowodują uzależnienie całego życia zawodowego ratowników i dyspozytorów medycznych od decyzji kilku osób. Chodzi o pieniądze za szkolenia – taki dożywotni fundusz emerytalny, ale tylko dla wybranych. Działania związkowców wskazują, że są sterowani wbrew własnym interesom. Zakulisowo tworzy się imperium ratownicze, a za wszystko i tak odpowie minister. Jego sytuacja jest trudna, bo stoi wobec dylematu: albo „robisz to, co chcemy, albo masz protest ogólnopolski”.
Kto jest ekspertem?
Według projektu zmian w ustawie za szkolenie dyspozytorów odpowiadać ma jednostka, która ma zerowe doświadczenie w przyjmowaniu wezwań od pacjentów – Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. LPR wydał już publiczne pieniądze na szkolenia szumnie zwane: „narodowy program szkolenia dyspozytorów”, które trzeba będzie powtórzyć. I znów miliony trafią do tych samych ludzi! Dla zamaskowania braku kwalifikacji twórcy projektu posługują się terminem „ekspert właściwy w zakresie ratownictwa medycznego”. Co to znaczy? Zgodnie z tą definicją nawet przysłowiowy Dyzma np. pedagog, tylko z policealnym wykształceniem z zakresu ratownictwa może podawać się za eksperta….
Nie ma żadnych potwierdzonych danych wskazujących na konieczność dodatkowych szkoleń realizowanych w ośrodku centralnym, co więcej nie ma takiego ośrodka. Kolejne miliony do zarobienia. Centralizacja szkoleń i certyfikacji spowoduje uzależnienie wojewodów odpowiedzialnych za ratownictwo od decyzji zatrudnionych w LPR osób – czy to zwiększy bezpieczeństwo systemu? Ministerstwo powinno stworzyć procedury dotyczące działalności dyspozytorów – tak jak w sprawie zdarzeń masowych, a nie pod hasłami walki z sektorem prywatnym kreować monopol dla garstki osób. Pacjent chce żyć, nie interesuje go, jakie pogotowie przyjedzie, ma być profesjonalne.
Dodatkowe uprawnienia, nawet takie, o które sami ratownicy nie występowali, spowodować mogą, że zabraknie im pensji na ubezpieczenie OC. Bo każde uprawnienie wiąże się z odpowiedzialnością. Gdyby nie sprzeciw środowiska, ratownicy otrzymaliby już prawo podawania leków usypiających i zwiotczających (jak słynny Pavulon) oraz prawo do stwierdzania zgonu. W wielu krajach zasób leków i czynności dozwolonych dla ratownika jest bardzo ograniczony. U nas są nadmuchane studia, pensja niestety nie. Tutaj gospodarki rynkowej nie ma, jest za to przedwczesne wypalenie zawodowe wynikające po części z permanentnego przemęczenia.
Kto jest autorem zmian?
Ciekawy, aby nie powiedzieć sensacyjny, był tryb pisania nowelizacji ustawy o ratownictwie, propozycji dającej pełną władzę nad systemem w określone ręce. Tajemniczy autorzy, brak konsultacji z towarzystwami lekarskimi, Związkiem Pracodawców Ratownictwa Medycznego, uczelniami medycznymi.
Po głosach krytyki wycofano się z części uprzednich zapisów. Jednak te istniejące są wciąż groźne. Autorzy nowelizacji przypisują zadania związane z administrowaniem i utrzymaniem przez następne lata tzw. Systemu Wspomagania Dowodzenia PRM jednostce rzekomo nadzorowanej przez ministra zdrowia – LPR, które ma być centrum szkoleniowym i operacyjnym ratownictwa medycznego, a przede wszystkim ma przygotować przetarg na sprzęt dla Systemu Wspomagania Dowodzenia PRM. Z tym nadzorem bywa różnie, skoro po ostatnich przetargach mamy niewyjaśnioną sprawę braku radarów w 4 nowych śmigłowcach czy też samoloty medyczne uziemione w niemieckich hangarach przez ponad pół roku, mimo że Ministerstwo Zdrowia płaci za ich gotowość. To są miliony złotych podatników wyrzuconych w błoto! Dziwne, że nikogo to nie interesuje.
Dla przypomnienia – udaną procedurę przetargową na 23 śmigłowce EC-135 przeprowadzono za czasów dyrektora LPR Bukowskiego pod nadzorem ministra Pinkasa i ministra Religi – aktualna dyrekcja spija śmietankę z tego sukcesu.
System Wspomagania Dowodzenia, od którego zależeć będzie bezpieczeństwo państwa, w sytuacjach kryzysowych ma być tworzony przez ludzi niemających w tym zakresie żadnego doświadczenia. System miał być gotowy do końca 2015 roku. Nie jest do dzisiaj. Województwa na własną rękę wprowadzają własne systemy cyfrowe z tabletami, niekoniecznie spójne z tym, nad czym pracuje ministerstwo. Pójdą do kosza? Tak, bo to publiczne pieniądze. Chodzi o budżet na tworzenie i utrzymywanie kolejnego systemu, bo to kasa na wieki przez duże K. W Polsce mamy już system EWUŚ, ZUS, REGON, NIP, PESEL, baza pojazdów itd. Żaden nie funkcjonuje prawidłowo i chyba o to chodzi.
Szkoda, że minister zdrowia nie dostrzega, pod jakimi propozycjami się podpisał i jakie forsuje, pod presją „fachowców” od ratownictwa, którym uległ. Wierzę, że ktoś się w końcu obudzi i powie „dość”. Stawką jest naprawdę życie i zdrowie każdego z nas.