Wiele wskazuje na to, że unijne sankcje wobec Rosji będą stopniowo ograniczane. Interesy gospodarcze Niemiec i innych członków Unii Europejskiej coraz bardziej biorą górę nad euroatlantycką jednością.
W ubiegłym tygodniu szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel (SPD), po raz kolejny podważył sens dalszego utrzymywania unijnych sankcji wobec Rosji, nałożonych w 2014 r. w związku z bezprawną aneksją Krymu i destabilizacją Ukrainy. Niemiecki polityk opowiedział się już jawnie za stopniowym znoszeniem istniejących obostrzeń, nawet z pominięciem warunku zrealizowania przez Rosję porozumień z Mińska, zakładającego zaprowadzenie pokoju na wschodniej Ukrainie.
Wypowiedź Gabriela wywołała irytację nawet w niemieckich mediach. Opiniotwórczy „Die Welt” zamieścił z tego tytułu nader kąśliwy komentarz, autorstwa Richarda Herzingera, gdzie nazwano Gabriela „bezkrytyczną tubą” Władimira Putina, dążącego nadal do „zdestabilizowania i rozczłonkowania Ukrainy”. W ocenie Herzingera, Gabriel chce w ten sposób nagrodzić „zatrutą propozycję” prezydenta Rosji, zorganizowania misji ONZ na wschodniej Ukrainie. Rzekoma gotowość Rosji do pomocy w jej zorganizowaniu – pisze „Die Welt” – w sytuacji, gdy okupuje ona nadal obce terytorium, ma według Gabriela wystarczyć, by przywrócić normalizację w unijnych relacjach z Rosją. Jak podkreślił na koniec swojego komentarza Herzinger, szef niemieckiego MSZ sprawia wrażenie, jakby już chciał przejść na stronę rosyjskiego agresora.
To nie jest pierwsza wypowiedź Gabriela na temat unijnych sankcji gospodarczych wobec Rosji, która wywołała tak mocne komentarze. Niemiecki minister już kilkakrotnie kwestionował zasadność sankcji wobec Rosji. Szczególnie krytyczne słowa mogliśmy usłyszeć ze strony Gabriela w końcu lipca br., gdy amerykański Senat zatwierdził nowe sankcje wobec Rosji, a potem raz jeszcze, gdy zatwierdziła je Izba Reprezentantów. Gabriel uznał wówczas amerykańskie działania za „absolutnie nie do zaakceptowania”, ponieważ – jego zdaniem – zagrożone zostaną firmy zachodnioeuropejskie, zwłaszcza te z sektora energetycznego, które kooperują z rosyjskimi przedsiębiorstwami. Dotyczyć to ma zwłaszcza projektu drugiej nitki Gazociągu Nord Stream 2, w który zaangażowane są m.in. niemieckie koncerny BASF, Wintershall i Uniper. Za nie do zaakceptowania Gabriel uznał sytuację, w której Amerykanie chcą zablokować tak wielką inwestycję. Jego zdaniem interesy USA i Unii Europejskiej są tutaj „diametralnie odmienne”. Już wtedy sugerował, że przyjdzie taka chwila, kiedy europejskie sankcje wobec Rosji „zostaną krok po kroku zniesione”.
Gabriel nie jest osamotniony
Szef berlińskiej dyplomacji nie jest wcale osamotniony w swojej wizji stopniowego znoszenia unijnych sankcji wobec Rosji. Takie sygnały wysyłają również inni niemieccy politycy, którzy bardzo chłodno przyjęli ogłoszenie nowych amerykańskich sankcji wobec Rosji. Bardzo ostro skrytykowała je m.in. niemiecka minister gospodarki Brygitte Zypries (SPD), która uznała je za niezgodne z prawem międzynarodowym. Zypries zwróciła również uwagę na to, że amerykańskie obostrzenia mogą poważnie uderzyć w niemieckie i europejskie firmy współpracujące z Rosją, zwłaszcza w sektorze energetycznym. Jej zdaniem Amerykanie nie mogą karać niemieckich przedsiębiorstw tylko za to, że są one aktywne gospodarczo w innych krajach. Szefowa resortu gospodarki uznała również, że niemiecki rząd wielokrotnie zabiegał o to, aby Amerykanie nie wyłamywali się ze „wspólnego frontu” w sprawie sankcji wobec Rosji, ale jak zaznaczyła, właśnie teraz tak się stało.
Krytyczną ocenę nowych amerykańskich działań wyraziła również sama Angela Merkel. Niemiecka kanclerz zwróciła uwagę, że amerykańskie sankcje mogą poważnie ugodzić w europejską gospodarkę i że w żaden sposób „nie można na to pozwolić”. W przeciwieństwie do Gabriela i Zypries, kanclerz Niemiec była jednak bardzo ostrożna z dalszymi deklaracjami. Czekają ją wszak jeszcze nowe wybory, które chce wygrać. Tu jednak będzie musiała stoczyć bój z Martinem Schulzem (SPD), który w poglądach na temat unijnych sankcji wobec Rosji nie odbiega zanadto od Sigmara Gabriela i Brygitte Zypries. W wyborczej walce, jaka czeka Merkel, nie wyglądałoby to najlepiej, gdyby nie różniła się ona od Schultza w poglądach i to w tak ważnej dla niemieckiej gospodarki sprawie.
Zniesienia ograniczeń wobec Rosji najbardziej domaga się potężne lobby niemieckich przemysłowców. Nie bez powodu szef Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej Martin Wansleben uznał, że nowe amerykańskie sankcje wobec Rosji są rozwiązaniem bardzo złym. Z kolei przedstawiciele Stowarzyszenia Niemieckiego Przemysłu Inżynieryjnego (VDMA), uznali ostatnie posuniecie Amerykanów, za sprzeczne z prawem międzynarodowym i zagrażające interesom niemieckich firm, które zaangażowane są w rozbudowę, modernizację i utrzymanie rosyjskich rurociągów. Ulrich Ackermann, ekspert tego stowarzyszenia, wzywał nawet rząd w Berlinie do podjęcia jak najszybszych kroków, aby zapobiec ziszczeniu się takiego właśnie scenariusza.
Jak się okazuje, potencjalnych szkód dla niemieckiej gospodarki z powodu obowiązujących sankcji, obawiają się również zwykli obywatele. Według ostatniego sondażu, jaki w tej sprawie przeprowadził niemiecki instytut badania opinii publicznej YouGov aż 55 proc. Niemców uważa, że są one „niewłaściwe”, a ich kraj powinien podjąć odpowiednie kroki, aby przeciwstawić się w tej sprawie polityce Amerykanów.
Gra o Nord Stream 2
Jedną z politycznych gier, jakie toczyć się będą wokół sankcji wobec Rosji, na pewno będzie sprawa budowy drugiej nitki Gazociągu Nord Stream 2, którym rosyjski gaz ma być transportowany do Europy Zachodniej, z pominięciem Polski i Ukrainy. Dla Rosji budowa gazociągu to kolejny krok w kierunku dalszego uzależnienia Europy od dostaw rosyjskiego surowca. Również Niemcy są bardzo zainteresowani tym, aby Nord Stream 2 powstał według zaplanowanego harmonogramu, czyli do 2019 roku. To bowiem nie tylko sprawa samego udziału niemieckich koncernów przy jego budowie i zyskach, jakie mogą one mieć z realizacji tego projektu. Równie istotne jest dla Niemiec to, że na funkcjonowaniu Nord Stream 2 będą dalej zarabiały niemieckie firmy, partycypując w utrzymaniu gazociągu w należytej sprawności. Niemcy będą także mogły zarabiać odsprzedając rosyjski gaz. Być może nawet będą to także odbiorcy z Polski i Ukrainy, którym bardziej będzie opłacało się kupić rosyjski surowiec od Niemców, niż bezpośrednio do Rosjan. Działo się tak już w przeszłości, jednak w 2019 r., z chwilą uruchomienia Nord Stream 2 taka możliwość pojawiłaby się na znacznie większą skalę.
Udziały w budowie Nord Stream 2 mają także firmy francuskie i austriackie, które już liczą na ogromne zyski zarówno z uczestnictwa przy jego konstrukcji, jak i z późniejszego udziału w utrzymaniu jego zdolności do eksploatacji. Nie dziwi zatem, że kanclerz Austrii, Christian Kern, w sprawie sankcji wobec Rosji staje w jednym szeregu z szefem niemieckiego MSZ, Sigmarem Gabrielem.
O co grają Amerykanie
Dla Amerykanów kluczowym jest powstrzymanie budowy Nord Stream 2, do czego ma prowadzić właśnie dalsze zaostrzenie sankcji gospodarczych wobec Rosji. Realizacja budowy nowego gazociągu zwiększy bowiem stopień energetycznego uzależnienia Europy Zachodniej od Rosji. Nie chcą się na to zgodzić Amerykanie, bo będzie to stwarzało zagrożenie dla ich interesów w Europie. Tak naprawdę Waszyngton dobrze wie, że zaostrzając sankcje gospodarcze wobec Rosji, stawia unijną Europe przed kluczowym wyborem politycznym: czy woli ona euroatlantyckie bezpieczeństwo, czy też chce postawić na znacznie bardziej wymierne zyski, jaki mogą płynąć z kooperacji z Rosją. Na pewno więc sprawa Nord Stream 2 to bardzo ważne pole konfrontacji rosyjsko-amerykańskiej, jaka toczy się na terenie Europy. I obie strony wydają się mieć pełną tego świadomość.
USA nie tylko chcą powstrzymać budowę Nord Stream 2, ale także zablokować rosyjskie projekty dotyczące produkcji gazu skroplonego LNG, który w przyszłości Kreml chce dostarczać Europie. Ostatnie zaostrzenie amerykańskich sankcji wobec Rosji ma również zapobiec ewentualnej współpracy Europejczyków z Rosjanami przy realizacji wielkich projektów infrastrukturalnych w sektorze LNG. Takimi inwestycjami mają być m.in. Jamał LNG, który przewiduje budowę skraplarni o łącznej mocy produkcyjnej 16,5 mln ton (około 22,6 mld m3). Innym tego typu przedsięwzięciem będzie Bałtycki LNG, zakładające zbudowanie zakładów skraplania LNG na Morzu Bałtyckim. Trzecim tego typu rosyjskim projektem ma być Władywostok LNG, który dotyczył będzie zakładów skarplania gazu, jak i wybudowania całego kompleksu petrochemicznego na rosyjskim Dalekim Wschodzie.
Amerykanie liczą, że ich sankcje, o ile nie wycofa się z nich Bruksela, ostatecznie sprawią, że Rosjanie wskutek braku możliwości pozyskania kapitału do realizacji tych ambitnych inwestycji, być może się z nich wycofają. Jednak i tak nie daje to stuprocentowej pewności, bo w odwodzie Kremla są jeszcze Chińczycy.
To, kto będzie dostarczał do Europy LNG, jest kolejnym polem rywalizacji rosyjsko-amerykańskiej. Z tych powodów USA wiele uwagi poświęcają polskiemu terminalowi LNG w Świnoujściu, który od listopada 2015 r. zaczął przyjmować dostawy skroplonego gazu. Amerykanie są zainteresowani nie tylko dostarczaniem LNG do Gazoportu w Świnoujściu, ale i zwiększeniem dostaw. Zarabiać na tym mogą zarówno Amerykanie, jak i Polska, odsprzedając gaz innym europejskim odbiorcom. Jednak to, kto w Europie będzie sprzedawał LNG, zależeć będzie od tego, czy Europa utrzyma sankcje gospodarcze wobec Rosji, czy też zacznie je stopniowo znosić, co właśnie postuluje szef niemieckiego MSZ.
Zachodnie sankcje wobec Rosji
W lipcu 2014 roku Unia Europejska i Stany Zjednoczone wprowadziły wobec Rosji tzw. sankcje sektorowe. Ograniczają one możliwość finansowania wybranych podmiotów rosyjskiego sektora bankowego, energetycznego i wojskowego, a także zabraniają współpracy technologicznej. Sankcje znacznie utrudniają także dostęp do rynków kapitałowych Unii Europejskiej pięciu największym rosyjskim bankom kontrolowanym przez państwo (Sbierbank, Wniesztorgbank, Gazprombank, Rossielchozbank i Wnieszekonombank), trzem największym rosyjskim koncernom zbrojeniowym (Uralwagonzawod, Oboronprom i Zjednoczona Kompania Lotnicza) oraz rosyjskim gigantom energetycznym (Rosnieft, Transnieft i Gazpromnieft). W praktyce oznacza to, że wspomniane rosyjskie firmy nie mogą pozyskiwać na terenie Unii Europejskiej pożyczek, których termin zapadalności wynosi powyżej 30 dni.
Podobne sankcje amerykańskie objęły państwowy Bank Moskwy i banki kontrolowane przez oligarchów bliskich Kremlowi (jak np. Bank Rossija i Bank SMP), a także rosyjskie koncerny Rostechnologie, Gazpromnieft i Transnieft. Dodatkowo USA zablokowały aktywa wszystkich państwowych rosyjskich firm zbrojeniowych.
Zarówno w przypadku unijnych, jak i amerykańskich sankcji, zakazane jest dostarczanie do Rosji sprzętu, technologii i usług związanych z badaniami i eksploatacją głębokowodnych, arktycznych i łupkowych złóż ropy. W obu przypadkach obowiązuje również zakaz importu i eksportu do Rosji broni i sprzętu wojskowego, a także dostarczania towarów i technologii tzw. podwójnego zastosowania (takich, które mogłyby zostać wykorzystane także do celów wojskowych).
Spośród wymienionych sankcji największy wpływ na rosyjską gospodarkę miały do tej pory ograniczenia finansowe. Głownie dlatego, że ich skutki oddziaływały znacznie szybciej na rosyjską gospodarkę niż sankcje technologiczne. Te ostatnie mają charakter długofalowy i można je oszacować jedynie w długiej perspektywie czasowej.
Perspektywy sankcji
Najbliższe miesiące pokażą, jak rzeczywiście będzie wyglądała przyszłość gospodarczych sankcji wobec Rosji. Wiele jednak wskazuje na to, że Unia Europejska zacznie z nich stopniowo rezygnować. Sygnały o możliwości stopniowego wycofywania się z sankcji wobec Rosji można też coraz częściej usłyszeć w samej Brukseli. Nie tak dawno przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean Claude Juncker, zagroził nawet, że jeżeli nowe amerykańskie sankcje zaszkodzą europejskim firmom, Unia Europejska odpowiednio na to zareaguje.
Ostatnia wypowiedź Sigmara Gabriela może być zatem zapowiedzią faktycznego wycofywania się przez Brukselę z gospodarczych sankcji wobec Rosji. Ale jeśli to się stanie, będzie to wielki krok do złamania transatlantyckiej jedności, przed czym już kilka miesięcy temu przestrzegał na łamach brytyjskiego dziennika „Financial Times” były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen.