Rusza ofensywa repolonizacyjna mediów w Polsce!
Zapowiedzi rządu w sprawie dekoncentracji mediów mogą spowodować huraganową jesień, zakończoną burzliwym okresem wyprzedaży świątecznych w mediach, jakiej do tej pory nie widzieliśmy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że media będące zależne od obcego kapitału (głównie niemieckiego), są najzacieklejszym wrogiem obecnego rządu. Co więcej, branża medialna funkcjonuje tak, jak każda inna dziedzina gospodarki, w której pozwoliliśmy przez lata transformacji rosnąć zagranicznym koncernom, zamiast wypromować własne marki. Dlatego na dekoncentracje mediów można patrzeć zarówno przez pryzmat doraźnej walki politycznej, jak też i walki o repolonizację całej gospodarki.
Jeszcze na początku bieżącego roku Jarosław Kaczyński podczas spotkania z łódzkimi działaczami PiS zapowiedział akcję repolonizacji, którą zostaną objęte nasze media. Według lidera rządzącej prawicy niedopuszczalna jest sytuacja, w której regionalne dzienniki i tygodniki są głównie własnością niemieckich koncernów. Obecnie jesteśmy u progu ziszczenia tych zapowiedzi.
Kilkanaście dni temu zaczęły pojawiać się informacje, że zespół pracujący w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego przygotował projekt odpowiedniej ustawy. Pierwsze prace miały się zacząć jeszcze na początku bieżącego roku. W składzie grupy roboczej znaleźli się eksperci wskazani przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Z przecieków, które przedostają się do mediów, wynika, że polska ustawa dekoncentracyjna ma być podobna do rozwiązań francuskich.
Medialny Kodeks Napoleona
Jeżeli potwierdzą się opinie poszczególnych polityków, w tym premier Beaty Szydło, będzie to powrót do czasów, kiedy to przyjmując poszczególne rozwiązania prawne, wzorowaliśmy się na francuskiej myśli legislacyjnej.
Dlaczego akurat Francja? Po pierwsze model francuski słynie z tego, że na lata zabetonował branżę medialną tego kraju. Po drugie, francuskie rozwiązania prawne powstały na fali oporu przeciwko germanizacji mediów nad Sekwaną. Nie można zapominać, że największymi germanofobami w Europie pod względem gospodarczym są właśnie Francuzi.
Francuski model dekoncentracji mediów polega na bardzo dokładnym badaniu powiązań kapitałowych spółek i osób będących właścicielami poszczególnych tytułów prasowych. Większość regionalnych dzienników należy do wydawnictw, w których decydujący głos ma kapitał francuski. We Francji udział zagranicznego kapitału w spółkach posiadających naziemną koncesję radiową lub telewizyjną nie może wynosić więcej niż 20 proc.
Obecnie obowiązujące we Francji prawo medialne pochodzi z lat 80. i 90. Model francuski zakłada ścisłe określenie, jaki procent akcji danej gazety może mieć jeden podmiot. Limit dla podmiotów spoza UE to 20 proc. W przypadku telewizji, próg ten zależy od oglądalności danego medium. Jeśli zaś chodzi o prasę, to jeden podmiot nie może mieć więcej niż 30 proc. rynku krajowego. Transakcje na rynku mediów przekraczające wartość 150 milionów euro są przedmiotem zainteresowania urzędu ochrony konkurencji, który może zwrócić się z wnioskiem o objęcie transakcji kontrolą do ministerstwa kultury.
Jeszcze jako minister gospodarki Emmanuel Macron chciał reformować i liberalizować przepisy prawa dotyczące koncentracji mediów, dlatego przysporzył sobie przyjaciół wśród wielkich magnatów medialnych.
Według najnowszych informacji rząd chce, aby w Polsce próg wynosił 15 proc. rynku krajowego, a więc przyjęte rozwiązania byłyby jeszcze bardziej restrykcyjne niż francuskie. Tyle że wiceminister kultury, Paweł Lewandowski, stwierdził, że nie istnieje żaden projekt ustawy, który by uzależniał dekoncentrację od jakiegokolwiek kryterium procentowego. Zdementował też pogłoski o planowanym zakazie koncentracji krzyżowej. Polega ona na skupianiu w rękach jednego właściciela telewizji, prasy i innych rodzajów mediów.
Kompetencje kontrolne miałby zostać nadanie Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Prezes tej instytucji otrzymałby uprawnienia pozwalające badać czy przekształcenie, łączenie, a nawet powstawanie poszczególnych spółek medialnych nie narusza zasad konkurencji na rynku. Bez zgody prezesa UOKiK nie mogłoby dochodzić do zmiany osoby właściciela czy wykupu określonych tytułów, dlatego rząd nie mówi o repolonizacji, tylko dekoncentracji. Po pierwsze, jest to świadomy zabieg polityczny. Po drugie, repolonizacja jest celem, do którego będzie prowadzić dekoncentracja.
Ile wart jest tort?
Szacuje się, że w naszym kraju wydawcy zagraniczni są właścicielami około 140 czasopism. Polskie firmy kontrolują zaledwie 50 tytułów. Jeszcze gorzej wypadamy pod względem udziału w rynku. Na ponad 550 milionów egzemplarzy sprzedanych przez wydawnictwa należące do zagranicznych koncernów, przypada zaledwie 180 milionów sprzedanych przez „polską” prasę. Zagranica kontroluje aż 78 proc. polskiego rynku medialnego.
Największym wydawcą jest wydawnictwo Bauer – Heinrich Bauer Verlag Kommanditgesellschaft. Posiada ono ponad 33 procent udziału w rynku. W sumie sprzedało około 250 milionów egzemplarzy swoich tytułów. Na drugim miejscu plasuje się szwajcarsko-niemiecki Ringier Axel Springer. To także koncern skupiający się na rynku mediów ogólnokrajowych. Niebywałą rolę odgrywa także niemiecka grupa Polska Press – Verlagsgruppe Passau, która kontroluje prasę lokalną w aż 15 województwach. Tylko na rynku prasy lokalnej spółka osiągnęła sprzedaż sięgającą ponad 110 milionów egzemplarzy.
Nie jest tajemnicą, że zmiany na rynku prasy lokalnej są pierwszym celem, do którego zmierza rząd. Potwierdzają to wypowiedzi polityków obozu Zjednoczonej Prawicy. Jeszcze na początku roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zapowiadało, że przygotowywane zmiany nie obejmą radia ani telewizji. Teraz nie jest to już takie pewne. Chociaż rynek radiowy i telewizyjny jest pośrednio kontrolowany przez państwo, to nie ma pewności, czy zmiany i tam się nie pojawią.
Nieujawnione ryzyko?
Hasło „dekoncentracja” może sugerować, że zostanie nakazany podział już istniejących kolosów i faktycznych monopoli. Możliwe jest przyjęcie rozwiązania, zgodnie z którym będzie obowiązywał zakaz koncentracji na rynku prasy i jednocześnie podział istniejących już struktur. Do tego dochodzi wcześniej poruszana ewentualność wyrażenia zgody na sprzedaż tytułu. To może doprowadzić do sytuacji, w której na rynku pojawią się tytuły czy wręcz całe redakcje, których nikt nie będzie mógł kupić. Te podmioty, które będą dysponowały odpowiednimi środkami, zwyczajnie mogą nie otrzymać na to zgody. Rozwiązaniem może być powołanie specjalnej instytucji, która zajmowałaby się przejmowaniem tytułów, które podlegałyby dekoncentracji. Następnie byłyby one sprzedawane w drodze przetargów zainteresowanym podmiotom krajowym. Będzie to faza druga i zarazem zwieńczenie planu dekoncentracji.
Aby ustawa dekoncentracyjna była zgodna z prawem, powinna obejmować tytuły kontrolowane przez podmioty polskie oraz zagraniczne. Oznaczać to będzie olbrzymie zamieszanie na rynku medialnym i wywróci do góry nogami całą koncepcję repolonizacji, przyjętą zwłaszcza przez blis-
kie obecnemu rządowi media. W rzeczywistości to bogate media ze wsparciem zagranicznym będzie stać na znalezienie i obronę rozwiązań prawnych, które pozwolą im obejść przepisy o zakazie koncentracji.