Poważne problemy irlandzkich linii lotniczych Ryanair stawiają pod znakiem zapytania przyszłość taniego latania.
Ryanair od kilku lat pozostaje niekwestionowanym liderem wśród linii lotniczych na polskim rynku. W poprzednim roku przewiózł ponad 9,3 mln pasażerów, choć jeszcze dwa lata temu miał ich jedynie 7 mln. Oferując ponad 100 połączeń, linie z siedzibą w Dublinie stały się głównym środkiem komunikacji dla polskiej emigracji, szczególnie tej żyjącej na Wyspach Brytyjskich oraz w Skandynawii. Nazwa Ryanair stała się w ostatnich latach niemal synonimem taniego latania w Polsce, a otwierane kolejne połączenia sugerowały, że irlandzka firma jest w zasadzie skazana na sukces.
Kłopot goni kłopot
Nieoczekiwanie jednak w połowie września linie odwołały aż 2 tys. swoich lotów, tłumacząc się błędnie zaplanowanymi urlopami oraz koniecznością poprawy punktualności swojego rozkładu. Jako przyczynę podawano też m.in. strajki we Francji oraz złą pogodę. Prawdziwym powodem tak wielu skasowanych kursów było jednak coś zupełnie innego: w ostatnich miesiącach norweskim liniom Norwegian.no udało się podkupić aż 140 pilotów pracujących do tej pory dla Irlandczyków. Fakt ten mówi na temat kondycji przewoźnika więcej niż jakiekolwiek dane finansowe. Tak wieki eksodus do konkurencji oznacza, że w Ryanair sytuacja jest naprawdę poważna.
Wielka liczba odwołanych lotów we wrześniu i październiku nie wyczerpuje listy problemów Irlandczyków. Władze spółki zdążyły już nawet ogłosić, że ich klienci muszą się liczyć z kolejnymi anulowanymi połączeniami – w okresie od listopada do marca przyszłego roku ma być ich aż 8 tys. Na dodatek belgijskie ministerstwo do spraw konsumentów orzekło, że Ryanair złamał prawo handlowe, nie zapewniając należytej informacji o odwołanych kursach klientom francuskojęzycznym (komunikaty były w języku angielskim). Przewoźnikowi grożą teraz poważne kary finansowe.
W wyniku zamieszania związanego z ostatnimi wydarzeniami ze stanowiska dyrektora operacyjnego zrezygnował Michael Hickey, który był z firmą od samego początku. Pokazuje to, że odnosząca kolejne sukcesy spółka znalazła się w dość poważnym kryzysie, który może mieć istotne skutki także dla całej branży.
Pierwsze z nich są już zresztą widoczne. Średnie ceny biletów lotniczych kupowanych w ostatniej chwili (last-minute) wzrosły w całej Europie w październiku o ponad 25 proc. Oficjalnie największą w Europie tanią linię lotniczą anulowanie 2 tys. lotów będzie kosztowało przynajmniej 100 mln euro. Kwota ta jest jednak mocno zaniżona, ponieważ Irlandczycy wciąż nie wiedzą, jakie sumy przyjdzie im zapłacić z tytułu dodatkowych wydatków poniesionych przez klientów w wyniku masowych odwołań. Kilkukrotnie większe koszty spodziewane są także przy okazji odwołania lotów zaplanowanych do marca 2018 roku.
Wielkie straty finansowe mogą silnie zachwiać kondycją całej spółki, która straciwszy wielu pilotów, będzie miała spore kłopoty, aby zrównoważyć swój budżet. Co prawda, po niedawnym upadku konkurencyjnych brytyjskich tanich linii lotniczych Monarch, ceny akcji Ryanair na giełdach wyraźnie wzrosły, lecz podobnie stało się w przypadku pozostałych linii.
Zła seria tanich linii
W ostatnim czasie upadło kilka znanych linii lotniczych. Wspomniane już linie Monarch działały na rynku od początku lat 60., lecz nie wytrzymały konkurencji ze strony innych przewoźników i zmuszone były ogłosić zakończenie działalności. Podobny los spotkał wcześniej także włoskiego przewoźnika Alitalia oraz niemieckie AirBerlin.
Wszyscy piloci i obsługa statków ze zlikwidowanych tanich linii mogą, oczywiście, liczyć na zatrudnienie m.in. w Ryanairze czy innych tanich liniach, lecz coraz więcej wskazuje na to, że niskokosztowy model prowadzenia działalności znajduje coraz mniej entuzjastów wśród pracowników branży lotniczej. Irlandzki przewoźnik słynie z tego, że oszczędza na czym się da, w tym na liczbie etatów oraz pakietach socjalnych dla swoich pracowników. Potwierdzeniem tych słów było właśnie masowe odejście pilotów do konkurencji, które przełożyło się na wielomilionowe straty. „Biedronka wśród linii lotniczych” daje wprawdzie stabilne i dość dobrze płatne zatrudnienie, lecz jednocześnie wymaga od swych pracowników bardzo wielu wyrzeczeń.
Prowadzenie tanich linii lotniczych może przynieść fortunę, lecz jest także bardzo hazardownym zajęciem. Aby zapewnić klientom bardzo niskie ceny, właściciele muszą podjąć duże ryzyko, m.in. ograniczając personel lub też skupiając się na kilku wybranych kierunkach podróży. Gdy jednak piloci nieoczekiwanie przechodzą do konkurencji, a dany kraj przestaje być czasowo atrakcyjny, np. ze względu na zamachy terrorystyczne, kondycja przewoźnika może ulec poważnemu zachwianiu.
Obecnie mówienie o upadku Ryanair jest – oczywiście – mocno przesadzone i przedwczesne, jednakże najbliższe miesiące będą stanowiły dla tej linii niewątpliwie trudny okres. Kilka milionów niezadowolonych klientów, pozwy sądowe, konieczność wypłacenia sporych odszkodowań i co być może najgorsze: kłopoty z kadrą. Prezes Ryanair, Michael O’Leary, ogłosił wprawdzie, że każdy z pilotów, którzy odeszli do konkurencji i zechce powrócić, może liczyć na premię w wysokości 10 tys. euro, na razie jednak sytuacja nie uległa zmianie.
Ostatnie wydarzenia w największej taniej linii lotniczej Europy mogą jednak sprawić, że wzrostowi ulegną ceny biletów. Do tej pory głównym czynnikiem wpływającym na niską cenę była zmasowana konkurencja. Po upadku trzech sporych rozmiarów tanich przewodników w ciągu zaledwie kilku miesięcy wielka bitwa o klienta zdecydowanie ucichnie. Przy rosnącej stale podaży klientów może to oznaczać wyższe stawki. Co prawda, zlikwidowane linie nie latały do Polski, lecz zmiany na rynku lotniczym mogą wpłynąć także na ceny połączeń z naszym krajem.
Wielką niewiadomą pozostają także skutki Brexitu dla losów taniego latania na całym kontynencie. Jako członek strefy Schengen Wielka Brytania korzystała z możliwości swobodnego ruchu pasażerskiego z wieloma krajami europejskimi, co pozwalało tanim liniom ograniczać koszty. Po zakończeniu referendum ws. Brexitu szef Ryanaira, Michael O’Leary, ogłosił nawet koniec taniego latania w Europie. Jego opinia była mocno na wyrost i stanowiła bardziej element politycznej gry niż biznesowej kalkulacji, lecz niewątpliwie ruch lotniczy między Unią Europejską a Wyspami Brytyjskimi stanie się nieco bardziej skomplikowany pod względem ilości przepisów.
Ogromnym wyzwaniem stojącym przed całą branżą będzie także rosnący problem związany z młodymi pilotami. Prowadząc zaciekłą walkę o klienta oraz tnąc wszelkie możliwe koszty, tanie linie coraz częściej rezygnują z opłacania chętnym do sterowania samolotami bardzo drogich kursów uprawniających do wykonywania zawodu. Cena takiego kursu wynosi nawet 100 tys. funtów, co dla wielu młodych ludzi stanowi ogromną barierę. Tanie linie zatrudniają więc pilotów już wyszkolonych, lecz tych jest coraz mniej, gdyż wolą oni znaleźć zatrudnienie w tradycyjnych liniach, w których mogą liczyć na o wiele lepsze warunki i mniejszą liczbę godzin do wylatania. Amerykański producent samolotów Boeing opublikował niedawno raport, z którego wynika, że w samej Europie brakuje aż 94 tys. pilotów. Największe linie lotnicze od lat szkolą dla siebie pilotów i mogą być spokojne o swoja przyszłość, lecz tanie linie mogą mieć coraz większe problemy z obsługą swoich lotów. Chyba że przestaną być tanimi liniami.