Co począć z ludźmi obżerającymi się bez nadzoru cukrem w swoich domach? A bimberek? Ten to dopiero ma w sobie cukru! Nie ma siły – trzeba po prostu opodatkować cukier jako taki, by wszystkim się odechciało tego niekontrolowanego rozpasania.
Wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski ogłosił plan wprowadzenia podatku od cukru zawartego w produktach spożywczych. W rozmowie z „Super Expressem” stwierdził, że nowa opłata miałaby charakter zbliżony do akcyzy na papierosy i „należy iść w tym kierunku” (tzn. podnoszenia cen), by walczyć z otyłością wśród Polaków. Podobne rozwiązania wprowadziło już szereg krajów na świecie, całkiem niedawno zaś Wielka Brytania, gdzie opodatkowano cukier w napojach (tzw. sugar tax – 24 pensy od litra napoju, w którym zawartość cukru przekracza 80 g). Brytyjczycy zdążyli już odtrąbić sukces, producenci, wiedząc, o planowanych zmianach zdążyli zawczasu przemodelować receptury, tak by zejść poniżej opodatkowanej dawki.
Bardzo pięknie, ale powstaje tutaj kilka pytań i wątpliwości. Przede wszystkim – dlaczego tylko cukier w napojach? Opodatkujmy wszystko, co zawiera tę „białą truciznę” – poczynając od słodyczy, poprzez żywność, a kończąc na przyprawach. Jednak to nie koniec – co bowiem począć z ludźmi obżerającymi się bez nadzoru cukrem w swoich domach? Pomyślmy tylko – te domowe wypieki, te konfitury, soki, wina i słodkie nalewki wytwarzane w prywatnych kuchniach jak kraj długi i szeroki… Istne horrendum. A co ze słodzoną herbatą i kawą? A bimberek? Ten to dopiero ma w sobie cukru! Nie ma siły – trzeba po prostu opodatkować cukier jako taki, by wszystkim się odechciało tego niekontrolowanego rozpasania.
Cukier cukrowi nierówny. Przykładowo, miejska legenda głosi, że do domowych przetworów nie należy kupować cukru z „Biedronki”, bo rzekomo jest… za mało słodki i w związku z tym trzeba go sypać więcej. Czy w takim razie Ministerstwo Zdrowia nie powinno powołać specjalnej agendy badającej zawartość cukru w cukrze? Wszak, gdyby się okazało, że faktycznie występują różnice, to i stawka podatku powinna być inna dla cukru, w którym jest 100 proc. cukru w cukrze i dla cukru, w którym jest jedynie 80 proc. cukru w cukrze. Może się tym samym okazać, że Stanisław Bareja był prorokiem. Jednak ludzie bywają niereformowalni i mogą zacząć sypać hurtowo do dżemów również ten „zdrowszy” cukier z mniejszą zawartością cukru w cukrze.
Cóż wtedy począć? Pozostaje rozwiązanie ostateczne – wprowadzić reglamentację. Tym oto sposobem wrócimy do starej, sprawdzonej metody – cukru na kartki. A któż zaprzeczy, że za Gierka ludzie byli zdrowsi i szczuplejsi? Chętnie zaświadczą o tym ludzie pamiętający tamte czasy – choćby dlatego, że mieli wówczas po dwadzieścia lat, a nie 60+, jak obecnie. Zresztą albo to tylko cukier truje? A co z solą? Kartki na sól – oto nowatorskie, prozdrowotne rozwiązanie! Uprzywilejowani byliby wówczas mieszkańcy Wybrzeża, bo mogliby we własnym zakresie warzyć sól z morskiej wody, ale tu należałoby uszczelnić system poprzez ogłoszenie, że morska woda jest kopaliną taką samą jak węgiel czy rudy metali i wprowadzić drakońskie kary za jej samowolne odsalanie.
Idźmy dalej – przecież jeszcze mamy do wyeliminowania tłuszcz! Ten to dopiero truje i pasie ludność do monstrualnych rozmiarów! Należy zatem opodatkować wszelkie mięsiwa – ze szczególnym uwzględnieniem słoniny, by nikomu nie strzeliło do łba zrobić sobie domowego smalczyku ze skwarkami. Kiedy cena kilograma słoniny przekroczy poziom steku z rekina, będziemy już wszyscy szczupli, „fit” i „vege” – no bo, czy widział ktoś grubego północnego Koreańczyka? Zaznaczam – dynastia Kimów się nie liczy.
Poważniejąc, nikt nie kwestionuje, że otyłość i związane z nią choroby należą do plag obecnej epoki powszechnego przesytu. Ponieważ ludzie przez tysiąclecia cierpieli raczej na niedobór cukru (i zasadniczo – pożywienia), niż na jego nadmiar, to natura nie wmontowała nam odpowiednich „bezpieczników” – ba, cukier zaburzając łaknienie i pracę ośrodka sytości wręcz „premiuje” nas uczuciem zadowolenia przy jego spożywaniu (podobnie jak sól – następny deficytowy na przestrzeni dziejów obiekt pożądania, którego dziś mamy w nadmiarze). Efektem jest rozprzestrzenianie się chorób cywilizacyjnych, w tym również wśród dzieci. Zatem kolejne rządy postanawiają „coś z tym zrobić” – dla naszego dobra, oczywiście – a uderzenie po kieszeni jawi im się jako najprostszy sposób na wykazanie, że dniem i nocą myślą o naszym metabolizmie (i kosztach leczenia, co przyznają już nieco ciszej).
Tyle że rad bym przeczytać dane z krajów przodujących w walce z cukrem świadczące o spadku otyłości w tamtejszych społeczeństwach wskutek nowych podatków. Być może się nie doczekam, bo jakoś cicho o opodatkowaniu zamienników, z syropem glukozowo-fruktozowym na czele, stanowiącym identyczne (a przy tym tańsze) źródło pustych kalorii. Węszę tu lobbying producentów tego paskudztwa – lecz idę o zakład, że urzędniczy paraliż umysłowy okaże się nieprzemakalny na racjonalne argumenty i wkrótce zostaniemy przymusowo uszczęśliwieni, rządowi zaś pozostanie ogłaszać kolejne sukcesy w walce z nowym rodzajem działalności przestępczej – nielegalnymi plantacjami buraków cukrowych.