8.3 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Wrobieni w GetBack

Jak nieświadomych zagrożenia namawiano do inwestowania oszczędności w GetBack. Kto zarobił na aferze?

Nabywcom obligacji GetBack sugerowano, że odkładają swoje oszczędności na zwykłą lokatę, a nie inwestują w obligacje korporacyjne firmy – ujawniła przedstawicielka Rzecznika Finansowego. W ten osób wprowadzane w błąd były m.in. osoby starsze. Przedstawiciele firmy mieli nawet przyjeżdżać do domów nieświadomych zagrożenia, by namawiać ich na wpłaty, a same przelewy były dokonywane jeszcze przed podpisaniem formularza zapisu. Jednak to tylko początek szokujących informacji związanych z aferą GetBack. Do prokuratury trafiło bowiem kolejne zawiadomienie z Komisji Nadzoru Finansowego. Sprawa dotyczy spółki MIA, która prowadziła działalność jako agent firmy inwestycyjnej bez odpowiedniego zezwolenia. To właśnie ona miała brać udział w transferze danych klientów (którym oferowano obligacje Get- Backu) pomiędzy Idea Bankiem a Polskim Domem Maklerskim. Śledczym udało się namierzyć już co najmniej kilka firm, które zarobiły na aferze. Służby z kolei badają wątek międzynarodowy.

Urabianie klientów

– Wiele osób, zgłaszających się do nas, dopiero po usłyszeniu w mediach o tej sprawie, sprawdziło dokumenty i dowiedziało się, w co tak naprawdę zainwestowali. Zachodzi podejrzenie, że wśród posiadaczy tych obligacji mogą być np. osoby starsze, które wciąż mogą nie wiedzieć, że zainwestowały w obligacje korporacyjne, a nie ulokowały środki na lokacie. […] Części osób sugerowano, że mają do czynienia z lokatą, co więcej zapewniano, że jest to lokata gwarantowana, bezpieczniejsza niż lokaty bankowe.

Były przypadki, że przedstawiciele podmiotu oferującego przyjeżdżali do klientów do firmy albo nawet do domu, by nakłonić do tej inwestycji. […] Mamy nawet sygnały, że klient najpierw dokonywał wpłaty, a dopiero potem podpisywał formularz zapisu, więc de facto nie wiedział, na co dokonuje wpłaty. […] Bywały także sytuacje, gdy klient dostawał jakieś dokumenty elektronicznie, nie podpisując nic. Dokonywał przelewu, choć banki wymagały dokonania przelewu nie elektronicznie, tylko na miejscu w placówce. Tam klient musiał złożyć własnoręczny podpis. Pod formularzem zapisu na obligację nie ma więc podpisu klienta, ale pod przelewem jest. Bank może więc przekonywać, że klient jednak złożył oświadczenie woli. […] Otrzymujemy również informacje, że część osób była zachęcana do tego, by likwidować inne produkty, czy to bankowe, czy to ubezpieczeniowe i inwestować w obligacje. Myślę, że dopiero za jakiś czas może być znana liczba osób, które wciąż nie mają świadomości tego, w jaki instrument finansowy zainwestowały – ujawniła dyrektor Wydziału Klienta Rynku Bankowo-Kapitałowego urzędu Rzecznika Finansowego Agnieszka Wachnicka.

To właśnie Rzecznik Finansowy ma zwracać się do podmiotów, które uczestniczyły w oferowaniu obligacji GetBack, by poinformowały, jak wyglądała ich dystrybucja oraz jaki jest ich stosunek do roszczeń klientów. Wachnicka w rozmowie z Polską Agencją Prasową podzieliła obligatariuszy GetBack na dwie grupy: nabywców obligacji za pośrednictwem banków, domów maklerskich czy firm inwestycyjnych oraz tych, którzy obligacje nabyli bezpośrednio od windykatora. O ile pierwszej grupie Rzecznik Finansowy zobowiązał się pomóc, to w stosunku do drugiej rozkłada ręce.

– Tu nasze kompetencje nie sięgają, bo GetBack S.A. nie jest podmiotem rynku finansowego w rozumieniu ustawy o Rzeczniku Finansowym – wyjaśniła dyrektor Wachnicka. Dyrektor stwierdziła również, że „zdecydowana większość” dystrybucji obligacji Get- Backodbywała się za pośrednictwem Idea Banku, Lion’s Banku i Polskiego Domu Maklerskiego. Pozostałymi oferującymi obligacje GetBack miały być m.in. PKO BP, Citibank czy Alior Bank. Jak dodała przedstawicielka Rzecznika Finansowego, obligacje Get- Back oferowano bardzo aktywnie na początku bieżącego roku (ale również częściowo w ubiegłym), a w przypadku nabywców obligacji krótkoterminowych mogą oni już zwracać się o wykup wraz z odsetkami.

Dyrektor zwróciła również uwagę, że w oferowanie obligacji GetBack była zaangażowana ta sama grupa, która stosowała misseling (czyli świadome wprowadzenie klienta w błąd co do produktu) przy okazji tzw. polisolokat. Przedstawicielka Rzecznika Finansowego skrytykowała natomiast KNF, która jej zdaniem powinna być w sprawie GetBack bardziej aktywna.

– Wydaje się, że KNF powinna większą wagę przykładać do dwóch celów, które ma zapisane w ustawie – po pierwsze ochrony interesów uczestników rynku, a po drugie zaufania do rynku finansowego. To są dwa cele nadzoru nad rynkiem finansowym, do których wypełniania również została powołana KNF i które nie powinny ustępować miejsca takim celom, jak zapewnienie stabilności rynku. […] Gdyby podmioty, które dokonywały w przeszłości misselingu, stwierdzonego przecież decyzjami prezesa UOKiK, były pod szczególnym nadzorem KNF, gdyby ich praktyki dystrybucyjne były bardziej kontrolowane, może do tego by nie doszło – wyznała dyrektor w rozmowie z PAP.

– GetBack de facto obszedł ustawę o ofercie publicznej – dokonywał prywatnych emisji obligacji do 149 osób (ustawowy limit jednorazowej emisji). Tyle że okazywało się, że tych emisji było 200–300 w ciągu roku, co oznaczało, że niemal codziennie była nowa emisja. To wszystko więc powinno się odbywać, dodaje dyr. Wachnicka, w trybie emisji publicznej.

– Tymczasem emisje publiczne, na które GetBack uzyskał pozwolenia, były tylko „przykrywką” wobec emisji prywatnych – wyjaśnił red. Piotr Śmiłowicz z portalu Bankier.pl. Na reakcję na słowa dyrektor Wachnickiej nie trzeba było długo czekać. W poniedziałek 25 czerwca rada nadzorcza Idea Banku odwołała członka zarządu Dariusza Makosza (dawniej pracownika Getin Noble banku Leszka Czarneckiego) z powodu „utraty zaufania”. Z kolei Aneta Skrodzka-Książek zrezygnowała z funkcji członka zarządu tego banku.

KNF szuka winnych

W poniedziałek 18 czerwca na listę ostrzeżeń KNF trafi ła spółka MIA. Podstawą było zawiadomienie urzędu do Prokuratury Regionalnej w Warszawie o wykonywaniu przez nią działalności bez wpisu do rejestru firm inwestycyjnych. MIA to jedna z wielu firm, które miały zarobić na współpracy z Get- Back. Jak się okazało, już pod koniec maja doszło w jej siedzibie do przeszukań i przesłuchań przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego na wniosek prokuratury. Co ciekawe – siedziba MIA znajduje się w tym samym budynku co GetBack. Według doniesień „Parkietu” drugą spółką, w której CBA dokonało czynności na wniosek Prokuratury Regionalnej w Warszawie była Solvus. Solvus – tak jak ww. MIA – współpracowała z GetBack, a jej siedziba mieściła się w tym samym budynku, w którym znajdowało się drugie warszawskie biuro GetBack. Jak ustalił dziennik, obie firmy prawdopodobnie były powiązane z byłym prezesem windykatora – Konradem K. (odwołanym w kwietniu).

Wątek międzynarodowy

Nie mniej ciekawe mają jednak okazać się wątki międzynarodowe afery. Jak ujawniła „Gazeta Prawna”, polskie służby sprawdzać mają m.in. izraelskie powiązania zatrzymanego w aferze Piotra B. Miał on (Prokuratura zarzuca mu osiągnięcie korzyści majątkowej dla siebie, swojej firmy oraz działanie wspólnie z Konradem K.) przedstawiać się jako współpracownik izraelskiego resortu obrony. K. i B. mieli prowadzić w Izraelu interesy. Co więcej – K. dwukrotnie (27 marca i 10 kwietnia) kontaktował się z Polskim Funduszem Rozwoju w sprawie projektów inwestycyjnych w tym kraju, ale do żadnej współpracy nie doszło.

Z kolei B. zasiadał w zarządzie Fundacji Dziedzictwa Kulturowego i Przemysłowego, która zorganizowała w 2016 roku wyjazd do Izraela dla lubelskich samorządowców i przedsiębiorców. Jak informowała „Gazeta Prawna” – sprawą zajęło się CBA, którego zdaniem jego koszt był dwukrotnie przepłacony. Firma B. miała podpisaną umowę na świadczenie usług bezpieczeństwa w biznesie – przekonuje informator „Gazety Prawnej”. Nowy zarząd Get- Back zerwał współpracę z firmą B. Co ciekawe – miał on być podpisany pod protokołem zniszczenia sześciu laptopów, które miał zlecić przed odwołaniem były prezes Konrad K. Umowę między Boson Arms Piotra B., a GetBack podpisano w grudniu 2017 roku. Jej „fikcyjne usługi” miały kosztować windykatora ponad 7 mln złotych.

Najnowsze