Ponad 100 mln zł przeszło Legii koło nosa. Nadchodzą chude czasy dla „Wojskowych”.
We wtorek (31 lipca) Legia Warszawa pogrzebała swoje nadzieje na grę w fazie grupowej prestiżowej Ligi Mistrzów. Mistrza Polski wyeliminowała o wiele słabsza drużyna ze Słowacji, Spartak Trnava. Co prawda Wojskowi zwyciężyli przy Łazienkowskiej 1:0, jednak w Trnavie dali sobie wbić dwa gole, nie strzelając ani jednego. Efekt? Pomijając to, że Legia po raz kolejny skompromitowała się na arenie międzynarodowej (w zeszłym sezonie została wyeliminowana przez kazachską FK Astanę), to w dodatku straciła szansę na zainkasowanie ponad 100 mln zł, czyli kwoty, na którą w polskiej ekstraklasie musi harować przez cały sezon.
O tym, jakie dobrodziejstwa kryją się za awansem do Ligi Mistrzów, Wojskowi przekonali się w sezonie 2016/17, kiedy po raz pierwszy od 20 lat polska drużyna zakwalifikowała się do europejskich rozgrywek na najwyższym poziomie (w sezonie 1996/97 Widzew Łódź wystąpił w fazie grupowej Ligi Mistrzów). Na konto Legii wpłynęło wówczas ponad 100 mln zł, czyli blisko jedna trzecia całego budżetu klubu z tamtego sezonu. Wtedy na zarobku Legii skorzystała pośrednio cała ekstraklasa, kilka milionów złotych Wojskowi wpompowali bowiem w polski rynek transferowy. Odkładając międzyklubowe waśnie na bok, nie da się ukryć, że na awansie Legii do Ligii Mistrzów powinno zależeć całej ekstraklasie.
W tym sezonie stracą jednak wszyscy. Sponsorzy Legii, bo ich loga nie pojawią się podczas transmisji na wielkiej imprezie. Zawodnicy, bo stracili szansę na pokazanie się z dobrej strony przed wielkimi klubami. Najwięcej straciła jednak Legia Warszawa jako instytucja biznesowa, która w warstwie werbalnej (za sprawą jej prezesa, Dariusza Mioduskiego) aspiruje do poziomu, chociażby klubów z Beneluksu, w rzeczywistości zaś przegrywa z pół-amatorskimi zespołami pokroju Spartaka Trnavy. Włodarze Legii swoje ambitne plany będą musieli odłożyć na najbliższe lata. W tym sezonie szykuje się kolejny „chudy” rok przy Łazienkowskiej.
Stówa przeszła koło nosa
Ile dokładnie mogła zarobić Legia na awansie do Ligii Mistrzów? To zależy od kilku czynników. Pokonanie słowackiego Spartaka Trnavy dawałoby Wojskowym blisko pół miliona euro (ok. 2,1 mln zł). Za wyeliminowanie rywala w następnej (trzeciej) fazie eliminacji UEFA płaci kolejne 5 mln euro (ok. 21 mln zł). Natomiast przebrnięcie przez ostatnią fazę oznacza dodatkowe 15,25 mln euro na klubowym koncie (ok. 65 mln zł). Zainkasowanie następnych milionów zależy od wyników w fazie grupowej. Za każdy zdobyty punkt na tym etapie rozgrywek hojna UEFA płaci 900 tys. euro. Za awans do fazy finałowej (1/16 finału) federacja nagradza „czekiem” na kwotę 6 mln euro. Jest więc o co się bić.
W minionym sezonie łączna pula nagród dla wszystkich drużyn uczestniczących w Lidze Mistrzów wynosiła 1,4 mld euro (ponad 5,5 mld zł). W wypadku Legii (nie wspominając już o żadnym innym klubie znad Wisły) są to wizje zbyt abstrakcyjne, aby kontynuować ich snucie. Załóżmy jednak optymistycznie, że legioniści wygrali jeden mecz grupowy, jedno spotkanie zremisowali, natomiast pozostałe przegrali. Taki scenariusz zrealizował się zresztą w sezonie 2016/2017, kiedy Wojskowi pokonali 1:0 Sporting Lizbonę oraz zremisowali 3:3 z Realem Madryt w pamiętnym meczu przy pustych trybunach na Łazienkowskiej. W sumie Legia zdobyła wówczas 4 punkty. Oznacza to, że wygrywając oraz remisując po jednym meczu w grupie, można zarobić blisko 4 mln euro. Łącznie, uwzględniając wspomniane wcześniej wypłaty za fazę eliminacji, Legia mogła zgarnąć grupo ponad 90 mln zł od UEFY.
To jednak nie koniec finansowej rozpusty. Dodatkowe miliony Wojskowi otrzymaliby z tytułu praw marketingowych. W tym wypadku Federacja dzieli kasę, uwzględniając nie tylko aspekty czysto sportowe, ale również siłę rynku telewizyjnego kraju, z którego pochodzi dany klub. Ostrożnie można założyć, że z tego tytułu na konto Legii powędrowałoby kilka milionów euro. W sezonie 2016/17 w kategorii „Market pool” Wojskowi otrzymali aż 10 mln euro (ponad 40 mln euro). W sumie podopieczni Jacka Magiery wycisnęli z Ligii Mistrzów ok. 27 mln euro, co przy obecnym kursie (kurs NBP z dn. 7 sierpnia: 4,2554 EUR/PLN) daje 115 mln euro.
Gdzie się podziała kasa?
W sezonie, w którym Legia awansowała do Ligii Mistrzów, klub mógł pochwalić się rocznym przychodem na poziomie blisko 300 mln euro, z czego ponad 1/3 stanowiła kasa za występy w europejskich rozgrywkach. Wówczas pod względem finansowym Wojskowi zdominowali resztę ekstraklasowej stawki. Dość powiedzieć, że drugi pod względem przychodów Lech Poznań zarobił w całym 2017 roku cztery razy mniej od Legii (75,1 mln zł wg raportu firmy EY „Ekstraklasa Piłkarskiego Biznesu 2017”). Ze wspomnianych 300 mln Wojskowym zostało „na czysto” ponad 70 mln zysku netto. To o ponad 60 mln więcej od drugiego w zestawieniu Kolejorza. Finansowa kroplówka z UEFY pozwoliła Legii na zakontraktowanie Artura Jędrzejczyka za 900 tys. euro oraz Węgra Dominika Nagy’ego za 1 mln euro.
Radość z wypchanych kieszeni nie trwała jednak zbyt długo. Już kilka miesięcy po zakończeniu przygody w Lidze Mistrzów klubowa kasa świeciła pustkami. Jak do tego doszło? Budżet Legii został zaprojektowany w ten sposób, że tylko ewentualne wpływy za grę w europejskich pucharach pozwolą klubowi utrzymać się „na plusie”. Wojskowi wciąż mogą powalczyć o występy w mniej prestiżowej Lidze Europy. Na tych rozgrywkach można jednak co najwyżej delikatnie podreperować budżet (UEFA płaci mniejsze pieniądze za awans i występy w LE).
W sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Legia, awans do Ligi Europy wydaje się jedynym sposobem na uniknięcie deficytu. Z 300 mln zł, zarobionych w sezonie 2016/17 nie została ani jedna złotówka. Przyznał to zresztą właściciel klubu, Dariusz Mioduski, ujawniając przeszło rok temu, że Legia zaczyna „od poziomu zero”. Gdzie zatem podziały się pieniądze z Ligi Mistrzów? Prawie całość została wydana na spłatę zobowiązań wobec wierzycieli, z czego ok. 20 mln zł zostało przelane na konto koncernu ITI, który w przeszłości był właścicielem Legii. Poza tym klub zainwestował ok. 40 mln zł w nowoczesny ośrodek szkoleniowy pod Grodziskiem Mazowieckim.
Znów deficyt
Kasa z UEFY sprawiła, że tzw. kapitały własne Mistrza Polski po raz pierwszy od kilku lat przekroczyły wartość długu (o ok. 30 mln zł). Przed przygodą w Lidze Mistrzów ten sam wskaźnik był na minusie ok. 20 mln zł. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku sytuacja budżetowa Legii wróci do „normy”, a więc zadłużenie klubu przewyższy wartość jego majątku. Sprawę dodatkowo komplikują wysokie jak na standardy ekstraklasy, wynagrodzenia dla piłkarzy i sztabu szkoleniowego. W połowie 2017 roku w klubie zatrudnionych było ok. 87 pracowników, wliczając w to piłkarzy oraz kadrę trenerską. Ich średnia miesięczna pensja wynosiła przeszło 100 tys. zł brutto. W sezonie 2016/17 łączne koszty wynagrodzeń wyniosły ok. 60 mln zł, co stanowiło ponad 30 proc. wszystkich kosztów operacyjnych. Utrzymanie takiej rozpusty, przy jednoczesnym braku dopływu gotówki z UEFY, może w dłuższym okresie okazać się zabójcze dla klubowego budżetu.
Jakiś czas temu w mediach pojawiły się informacje, jakoby Dariusz Mioduski zamierzał obniżyć pensje niektórym zawodnikom. Byłby to bardzo ryzykowny ruch. Historia futbolu zna przypadki, gdy piłkarze, w podobnych sytuacjach, buntowali się i lawinowo poszukiwali zamożniejszych klubów. Ratunkiem dla klubowego budżetu byłoby niewątpliwie ulokowanie przy Łazienkowskiej poważnego inwestora. W przeszłości Mioduski nie wykluczał takiej możliwości. Jest on nawet gotów sprzedać mniejszościowy pakiet akcji w klubowej spółce, w zamian za długotrwały kontrakt sponsorski. Wydaje się, że brak awansu do Ligi Mistrzów przybliża realizację takiego scenariusza.
We wtorek (31 lipca) Legia
Warszawa pogrzebała
swoje nadzieje na
grę w fazie grupowej
prestiżowej Ligi Mistrzów. Mistrza
Polski wyeliminowała o wiele słabsza
drużyna ze Słowacji, Spartak Trnava.
Co prawda Wojskowi zwyciężyli przy
Łazienkowskiej 1:0, jednak w Trnavie
dali sobie wbić dwa gole, nie strzelając
ani jednego. Efekt? Pomijając to,
że Legia po raz kolejny skompromitowała
się na arenie międzynarodowej
(w zeszłym sezonie została wyeliminowana
przez kazachską FK Astanę),
to w dodatku straciła szansę na zainkasowanie
ponad 100 mln zł, czyli
kwoty, na którą w polskiej ekstraklasie
musi harować przez cały sezon.
O tym, jakie dobrodziejstwa kryją
się za awansem do Ligi Mistrzów,
Wojskowi przekonali się w sezonie
2016/17, kiedy po raz pierwszy od
20 lat polska drużyna zakwalifikowała
się do europejskich rozgrywek
na najwyższym poziomie (w sezonie
1996/97 Widzew Łódź wystąpił
w fazie grupowej Ligi Mistrzów). Na
konto Legii wpłynęło wówczas ponad
100 mln zł, czyli blisko jedna trzecia
całego budżetu klubu z tamtego sezonu.
Wtedy na zarobku Legii skorzystała
pośrednio cała ekstraklasa,
kilka milionów złotych Wojskowi
wpompowali bowiem w polski rynek
transferowy.
Odkładając międzyklubowe waśnie
na bok, nie da się ukryć, że na awansie
Legii do Ligii Mistrzów powinno
zależeć całej ekstraklasie. W tym sezonie
stracą jednak wszyscy. Sponsorzy
Legii, bo ich loga nie pojawią się
podczas transmisji na wielkiej imprezie.
Zawodnicy, bo stracili szansę na
pokazanie się z dobrej strony przed
wielkimi klubami. Najwięcej straciła
jednak Legia Warszawa jako instytucja
biznesowa, która w warstwie
werbalnej (za sprawą jej prezesa, Dariusza
Mioduskiego) aspiruje do
poziomu, chociażby klubów z Beneluksu,
w rzeczywistości zaś przegrywa
z pół-amatorskimi zespołami pokroju
Spartaka Trnavy. Włodarze Legii
swoje ambitne plany będą musieli
odłożyć na najbliższe lata. W tym sezonie
szykuje się kolejny „chudy” rok
przy Łazienkowskiej.
Stówa przeszła koło nosa
Ile dokładnie mogła zarobić Legia na
awansie do Ligii Mistrzów? To zależy
od kilku czynników. Pokonanie słowackiego
Spartaka Trnavy dawałoby
Wojskowym blisko pół miliona euro
(ok. 2,1 mln zł). Za wyeliminowanie
rywala w następnej (trzeciej) fazie eliminacji
UEFA płaci kolejne 5 mln
euro (ok. 21 mln zł). Natomiast przebrnięcie
przez ostatnią fazę oznacza
dodatkowe 15,25 mln euro na klubowym
koncie (ok. 65 mln zł). Zainkasowanie
następnych milionów
zależy od wyników w fazie grupowej.
Za każdy zdobyty punkt na tym etapie
rozgrywek hojna UEFA płaci 900
tys. euro.
Za awans do fazy finałowej (1/16 finału) federacja nagradza „czekiem” na
kwotę 6 mln euro. Jest więc o co się
bić. W minionym sezonie łączna pula
nagród dla wszystkich drużyn uczestniczących
w Lidze Mistrzów wynosiła
1,4 mld euro (ponad 5,5 mld zł).
W wypadku Legii (nie wspominając
już o żadnym innym klubie znad Wisły)
są to wizje zbyt abstrakcyjne, aby
kontynuować ich snucie.
Załóżmy jednak optymistycznie, że
legioniści wygrali jeden mecz grupowy,
jedno spotkanie zremisowali,
natomiast pozostałe przegrali.
Taki scenariusz zrealizował się zresztą
w sezonie 2016/2017, kiedy Wojskowi
pokonali 1:0 Sporting Lizbonę
oraz zremisowali 3:3 z Realem Madryt
w pamiętnym meczu przy pustych
trybunach na Łazienkowskiej.
W sumie Legia zdobyła wówczas
4 punkty. Oznacza to, że wygrywając
oraz remisując po jednym meczu
w grupie, można zarobić blisko 4 mln
euro. Łącznie, uwzględniając wspomniane
wcześniej wypłaty za fazę eliminacji,
Legia mogła zgarnąć grupo
ponad 90 mln zł od UEFY.
To jednak nie koniec finansowej rozpusty.
Dodatkowe miliony Wojskowi
otrzymaliby z tytułu praw marketingowych.
W tym wypadku Federacja
dzieli kasę, uwzględniając nie tylko
aspekty czysto sportowe, ale również
siłę rynku telewizyjnego kraju, z którego
pochodzi dany klub. Ostrożnie
można założyć, że z tego tytułu
na konto Legii powędrowałoby kilka
milionów euro. W sezonie 2016/17
w kategorii „Market pool” Wojskowi
otrzymali aż 10 mln euro (ponad
40 mln euro). W sumie podopieczni
Jacka Magiery wycisnęli z Ligii Mistrzów
ok. 27 mln euro, co przy
obecnym kursie (kurs NBP z dn.
7 sierpnia: 4,2554 EUR/PLN) daje
115 mln euro.
Gdzie się podziała kasa?
W sezonie, w którym Legia awansowała
do Ligii Mistrzów, klub mógł
pochwalić się rocznym przychodem
na poziomie blisko 300 mln euro,
z czego ponad 1/3 stanowiła kasa za
występy w europejskich rozgrywkach.
Wówczas pod względem finansowym
Wojskowi zdominowali resztę ekstraklasowej
stawki. Dość powiedzieć,
że drugi pod względem przychodów
Lech Poznań zarobił w całym
2017 roku cztery razy mniej od Legii
(75,1 mln zł wg raportu firmy EY
„Ekstraklasa Piłkarskiego Biznesu
2017”). Ze wspomnianych 300 mln
Wojskowym zostało „na czysto” ponad
70 mln zysku netto. To o ponad
60 mln więcej od drugiego w zestawieniu
Kolejorza. Finansowa kroplówka
z UEFY pozwoliła Legii na
zakontraktowanie Artura Jędrzejczyka
za 900 tys. euro oraz Węgra
Dominika Nagy’ego za 1 mln euro.
Radość z wypchanych kieszeni nie
trwała jednak zbyt długo. Już kilka
miesięcy po zakończeniu przygody
w Lidze Mistrzów klubowa kasa świeciła
pustkami. Jak do tego doszło?
Budżet Legii został zaprojektowany
w ten sposób, że tylko ewentualne
wpływy za grę w europejskich pucharach
pozwolą klubowi utrzymać
się „na plusie”. Wojskowi wciąż
mogą powalczyć o występy w mniej
prestiżowej Lidze Europy. Na tych
rozgrywkach można jednak co najwyżej
delikatnie podreperować budżet
(UEFA płaci mniejsze pieniądze
za awans i występy w LE). W sytuacji,
w jakiej obecnie znajduje się Legia,
awans do Ligi Europy wydaje się
jedynym sposobem na uniknięcie
deficytu. Z 300 mln zł, zarobionych
w sezonie 2016/17 nie została ani
jedna złotówka. Przyznał to zresztą
właściciel klubu, Dariusz Mioduski,
ujawniając przeszło rok temu, że Legia
zaczyna „od poziomu zero”. Gdzie
zatem podziały się pieniądze z Ligi
Mistrzów? Prawie całość została wydana
na spłatę zobowiązań wobec
wierzycieli, z czego ok. 20 mln zł zostało
przelane na konto koncernu
ITI, który w przeszłości był właścicielem
Legii. Poza tym klub zainwestował
ok. 40 mln zł w nowoczesny
ośrodek szkoleniowy pod Grodziskiem
Mazowieckim.
Znów deficyt
Kasa z UEFY sprawiła, że tzw. kapitały
własne Mistrza Polski po raz
pierwszy od kilku lat przekroczyły
wartość długu (o ok. 30 mln zł).
Przed przygodą w Lidze Mistrzów
ten sam wskaźnik był na minusie
ok. 20 mln zł. Wszystko wskazuje
na to, że w tym roku sytuacja budżetowa
Legii wróci do „normy”,
a więc zadłużenie klubu przewyższy
wartość jego majątku. Sprawę dodatkowo
komplikują wysokie jak
na standardy ekstraklasy, wynagrodzenia
dla piłkarzy i sztabu szkoleniowego.
W połowie 2017 roku
w klubie zatrudnionych było ok. 87
pracowników, wliczając w to piłkarzy
oraz kadrę trenerską. Ich średnia
miesięczna pensja wynosiła przeszło
100 tys. zł brutto. W sezonie 2016/17
łączne koszty wynagrodzeń wyniosły
ok. 60 mln zł, co stanowiło ponad
30 proc. wszystkich kosztów operacyjnych.
Utrzymanie takiej rozpusty,
przy jednoczesnym braku dopływu
gotówki z UEFY, może w dłuższym
okresie okazać się zabójcze dla klubowego
budżetu. Jakiś czas temu
w mediach pojawiły się informacje,
jakoby Dariusz Mioduski zamierzał
obniżyć pensje niektórym zawodnikom.
Byłby to bardzo ryzykowny
ruch. Historia futbolu zna przypadki,
gdy piłkarze, w podobnych
sytuacjach, buntowali się i lawinowo
poszukiwali zamożniejszych klubów.
Ratunkiem dla klubowego budżetu
byłoby niewątpliwie ulokowanie
przy Łazienkowskiej poważnego
inwestora. W przeszłości Mioduski
nie wykluczał takiej możliwości.
Jest on nawet gotów sprzedać mniejszościowy
pakiet akcji w klubowej
spółce, w zamian za długotrwały kontrakt
sponsorski. Wydaje się, że brak
awansu do Ligi Mistrzów przybliża
realizację takiego scenariusza.