3.9 C
Warszawa
niedziela, 22 grudnia 2024

Kto uzbroi naszą armię

Polskie firmy zbrojeniowe mają być głównymi beneficjentami zakupów nowego sprzętu i uzbrojenia dla polskiej armii. Na razie jednak tak nie jest.

 W dniach od 4 do 7 września br. w Kielcach odbędzie się kolejna edycja Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego (MSPO), najważniejszej wystawy przemysłu zbrojeniowego. Tym razem impreza będzie odbywała się w jubileuszowym roku 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości i chyba dlatego honorowy patronat nad targami objął prezydent Andrzej Duda. Kielecki MSPO organizowany jest od 1993 r., ale dopiero w ostatnich latach stał się jedną z najważniejszych imprez branży zbrojeniowej w Europie (po targach zbrojeniowych w Paryżu i Londynie). Odwiedzany jest przez rzeszę specjalistów nie tylko z kręgu sił zbrojnych, lecz także policji i służb specjalnych. W czasie kieleckiej imprezy można spotkać przedstawicieli naszego rządu, na czele z premierem i szefem MON, liczne reprezentacje państw członkowskich NATO, wreszcie delegacje państw spoza Europy. W tym roku swój sprzęt ma prezentować prawie 400 wystawców, w tym ponad 150 z zagranicy.

Najważniejsze jednak będą rozmowy i spotkania przedstawicieli naszego MON z tymi, którzy mogą zaoferować nam nowoczesny sprzęt i uzbrojenie. Podczas ubiegłorocznego MSPO nasi wojskowi podpisali kontrakt z Polską Grupą Zbrojeniową (PGZ) oraz Fabryką Broni „Łucznik” w Radomiu na dostawę ponad 53 tysięcy karabinków „Grot” C-16 FB-M1 kal. 5,56 mm z rodziny tzw. Modułowego Systemu Broni Strzeleckiej (MSBS) dla naszej armii. Wartość tego kontraktu opiewała na prawie 0,5 mld złotych i ma być on zrealizowany do końca 2022 roku. Dzięki podpisaniu tego kontraktu zakończyła się w naszej armii era słynnego rosyjskiego kałasznikowa (AK-47), który przez 70 lat był na wyposażeniu polskich żołnierzy. Ilekroć mowa jest o zakupach nowoczesnego sprzętu i uzbrojenia dla polskiej armii, to zawsze możemy usłyszeć, że skorzystają na tym polskie wytwórnie. Czy rzeczywiście tak jest? To pytanie, na które odpowiedź nadal nie wydaje się taka oczywista.

Okręty dla marynarki

Najbardziej zaniedbanym rodzajem sił zbrojnych jest Marynarka Wojenna. Dzisiaj ten rodzaj sił zbrojnych potrzebuje dosłownie wszystkiego: nowoczesnych fregat i kutrów rakietowych, okrętów podwodnych, śmigłowców morskich oraz nowoczesnej infrastruktury. O potrzebie odbudowy floty mówił w czerwcu zarówno Andrzej Duda, jak i szef MON, Mariusz Błaszczak. Związane z tym plany ulegają jednak ciągłym zmianom, co nie wróży dobrze całemu procesowi. Na przykład wiele razy mogliśmy usłyszeć, że trwają intensywne rozmowy w sprawie zakupu trzech australijskich fregat rakietowych typu Adelaide. Ten temat był przedmiotem rozmów prezydenta Dudy z premierem Australii Malcolmem Turnbullem.

Jeszcze przed wizytą w Australii mogliśmy usłyszeć, że planowane jest podpisanie stosownego listu intencyjnego. Zaraz potem w polskich mediach pojawiły się informacje, że transakcja nie dojdzie do skutku, ponieważ jest jej przeciwny premier Morawiecki. Wielu ekspertów już wcześniej podnosiło, że zakup australijskich fregat jest złym pomysłem, ponieważ są to jednostki przestarzałe, które nie tylko nie spełniają wszystkich wymogów technicznych, ale ich używanie wymagałoby modernizacji, co wiązałoby się ze sporymi kosztami. Kilka miesięcy temu równie głośno było o zakupie nowych okrętów podwodnych. Było to po tym, jak w sierpniu 2017 r. poprzednik obecnego szefa resortu obrony narodowej Mariusza Błaszczaka, minister Antoni Macierewicz odbył wizytę we Francji, gdzie rozmawiał z francuską minister do spraw sił zbrojnych Florence Parly.

Jednym z tematów spotkania miała być sprawa zakupu francuskich okrętów podwodnych, które zamierzaliśmy nabyć w ramach programu „Orka”. Spekulowano wówczas, czy transakcja ta nie jest tak naprawdę próbą załagodzenia kryzysu w stosunkach dwustronnych, do którego doszło po zerwaniu negocjacji off setowych finalizujących zakup śmigłowców wielozadaniowych produkowanych przez francusko- niemieckiego Airbusa. Później okazało się, że o nowych okrętach podwodnych dla polskiej marynarki rozmawiamy również ze Szwedami oraz konsorcjum niemiecko-norweskim. Do tej pory nie sfinalizowaliśmy jednak zakupu okrętów podwodnych i nie wiadomo, kiedy to się stanie. Nasza marynarka potrzebuje również śmigłowców, zwłaszcza tych przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych. Tymczasem ich zakup wiąże się z realizacją całościowego kontraktu na zakup nowych śmigłowców dla polskiej armii.

Nasze boje o śmigłowce

O sprawie tej pisaliśmy już wielokrotnie. Przypomnijmy jednak najważniejsze fakty związane z tą sprawą. Do przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy dla polskiej armii przystąpiły w 2013 r. trzy podmioty: należący do amerykańskiego koncernu Sikorsky Aircraft Corporation PZL Mielec, będące własnością włosko-brytyjskiego koncernu Agusta Westland PZL Świdnik oraz francusko-niemiecki Airbus Helicopters. Każdy z nich oferował swój produkt: Mielec – amerykański helikopter S-70i Black Hawk, Świdnik swój AW 149 a Francuzi swój H225M. Pierwotnie przetarg miał dotyczyć zakupu jedynie 26 maszyn. Potem jednak zwiększono ich ilość do 70. Śmigłowce miały być przeznaczone m.in. do zadań transportowych, do prowadzenia misji morskich i zwalczania okrętów podwodnych. Ostatecznie wielkość zapotrzebowania określona została na 50 maszyn. Zmieniały się również postulowane przez MON wymagania techniczne oraz harmonogram samego przetargu.

To wszystko budziło poważne podejrzenia. Decyzję o rozstrzygnięciu przetargu MON podało 21 kwietnia 2015 r., informując, że zwycięzcą został Airbus Helicopters i jego sztandarowy produkt – H225 M Caracal. Jednak od razu pojawiły się zastrzeżenia. Mieli je w szczególności konkurenci francuskiego Airbusa, czyli wytwórnie w Mielcu i Świdniku, których przedstawiciele podkreślali, że wymogi techniczne zostały w MON „ustawione” pod ofertę Airbusa. Harmonogram przetargu szedł już swoim torem i we wrześniu 2015 r. rozpoczęły się negocjacje off setowe z Francuzami. Ci nie zamierzali jednak zaoferować nam niczego konkretnego, poza dostarczeniem samych maszyn. Trudno przecież uznać utworzenie przez Airbusa spółki joint venture z Wojskowymi Zakładami Lotniczymi w Łodzi, za wymierny offset, z którego skorzystają polskie firmy zbrojeniowe. Nie mogło zatem zdziwić, że strona polska zdecydowała się zerwać negocjacje z Francuzami, co formalnie nastąpiło na początku października 2016 r. Od tamtej pory pojawiały się różne pomysły na zakup nowego śmigłowca dla polskiej armii. Żaden z nich nie mógł nas jednak satysfakcjonować. Głównie dlatego, że w przypadku każdego z tych projektów beneficjentami nie były nasze wytwórnie. A przecież gdy zrywaliśmy negocjacje off setowe z Francuzami (Airbus), jednym z najczęściej przytaczanych argumentów było to, że na zakupie nowych śmigłowców dla polskiej armii muszą przede wszystkim skorzystać polskie fabryki.

Nowoczesne systemy rakietowe

Wyposażenie naszej armii w nowoczesne systemy rakietowe to zdecydowanie największe wyzwanie, jakie wiąże się z zakupami sprzętowymi dla wojska. W tym przypadku chodzi w szczególności o realizację trzech programów zbrojeniowych, nazwanych przez MON programami „Wisła” „Narew” i „Homar”. To właśnie one będą miały kluczowe znaczenie dla zdolności operacyjnych naszych sił zbrojnych w przyszłości. „Wisła” to program obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej średniego zasięgu. Pod koniec marca br. szef MON podpisał z Amerykanami umowę, na mocy której mamy otrzymać dwie baterie systemu rakietowego Patriot firmy Raytheon, wyposażone w system dowodzenia IBCS i pociski PAC-3 MSE, które są produktem amerykańskiego koncernu Lockheed Martin.

To pierwsza z planowanych dwóch faz realizacji programu „Wisła”. W kolejnej Polska chce kupić sześć kolejnych baterii systemu rakietowego Patriot, ale w nieco zmienionej konfiguracji – z radarami dookolnymi i nieco tańszymi pociskami typu SkyCeptor. „Wisła” to najbardziej kosztowny z programów zbrojeniowych przeznaczonych dla naszej armii, bo docelowo ma kosztować prawie 30 mld złotych. Nie jest jednak jedynym programem rakietowym, który będzie realizowany w najbliższych latach. W planach MON jest także zbudowanie system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu, który otrzymał kryptonim „Narew”. W jego ramach zamierzamy pozyskać 11 baterii przeciwlotniczych zestawów rakietowych krótkiego zasięgu. Zestawy rakietowe Narew mają być produktami nowej generacji, zdolnymi do rażenia celów powietrznych na odległość do 25–40 kilometrów. Głównym dostawcą ma być polski przemysł zbrojeniowy. Chodzi przede wszystkim o Zakłady PiT Radwar oraz Zakłady Mesko w Skarżysku-Kamiennej, które wchodzą w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ). MON szacuje, że całkowity koszt przygotowania programu „Narew” sięgnie co najmniej 30–40 miliardów złotych.

Trzecim równie ważnym programem ma być „Homar”, w ramach którego nasza armia ma otrzymać nowoczesny system artylerii rakietowej. Ma on umożliwić rażenie celów pociskami taktycznymi na odległość do prawie 300 kilometrów, a także pozwolić na precyzyjne zwalczanie obiektów na odległościach rzędu kilkudziesięciu kilometrów specjalnymi pociskami, wystrzeliwanymi z wyrzutni wieloprowadnicowych. Program „Homar” ma być realizowany przez konsorcjum polskich firm zbrojeniowych, którego liderem ma być Huta Stalowa Wola (HSW). W opracowaniu systemu „Homar” mamy oprzeć się na rozwiązaniach zastosowanych w systemie HIMARS (High Mobility Artillery Rocket System) amerykańskiego koncernu Lockheed Martin. Docelowo polska armia chce mieć 160 zestawów artylerii rakietowej tego typu.

Kupować będziemy dużo i przez wiele lat

Okręty, śmigłowce oraz systemy rakietowe różnego zasięgu to jedynie część z tego, w co planujemy wyposażyć polską armię w przyszłości. Zajmie to wiele lat, ale najważniejsze, że proces ten już trwa i systematycznie zwiększamy wydatki finansowe. Jesteśmy w gronie tych państw NATO, które przeznaczają na obronę zalecane 2 proc. swojego PKB. Naszym celem jest jednak zwiększenie wydatków na obronę do poziomu 2,5 proc PKB do roku 2030. Martwić może jedynie to, że z tych 2 proc. PKB, jakie przeznaczamy na cele obronne, nadal zbyt wiele wydajemy na cele niezwiązane z wydatkami majątkowymi, które są kluczowe z perspektywy zakupów zbrojeniowych. W naszym budżecie obronnym wydatki niemajątkowe (m.in. uposażenia, renty, emerytury, usługi, wydatki bieżące) rosły w ostatnich latach przeciętnie dwa razy szybciej niż wydatki majątkowe. W tym roku wydatki majątkowe wzrosną jedynie o 6 proc. a niemajątkowe aż o 13 proc. Niepokoi również to, że system zakupów sprzętu i uzbrojenia dla naszej armii pozostawia nadal wiele do życzenia. Dalej jest on mało przejrzysty, nieefektywny i obarczony zbyt wieloma wadami organizacyjnymi, które w rezultacie generują nadmierne koszta jego funkcjonowania.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news