Jakiś czas temu pisałem o obawach związanych z forsowaniem przez Ministerstwo Finansów koncepcji exit tax, czyli dotkliwej formy podatku od wyprowadzki za granicę. W minioną środę dokładną analizę proponowanych rozwiązań, wraz z listą zagrożeń, które za sobą niosą, przedstawił ekspert Instytutu Staszica dr Dawid Piekarz. Przy okazji wspomniano o swoistej pladze polskiej administracji i legislacji, czyli zjawisku, które w skrócie można określić mianem „Polski resortowej”.
Podczas debaty w warszawskim Domu Dziennikarza wszyscy byli zgodni: proponowana konstrukcja exit tax uderzy w osoby fizyczne i odstraszy od inwestowania w Polsce. Andrzej Sadowski, prezydent Centrum Adama Smitha, przyrównał sytuację do rozwiązań prawnych stosowanych w RPA w czasach apartheidu. Jak wspomniał, wówczas można było osiedlić się w tym kraju i prowadzić biznes, lecz jeżeli komuś przyszła do głowy wyprowadzka, to państwo praktycznie pozbawiało go majątku.
Sadowski wskazał również na dramatyczny rozdźwięk między bardzo promowaną Konstytucją Biznesu a procedowanymi przepisami podatkowymi. Wyraził opinię, że jest to wręcz urzędniczy sabotaż. Agnieszka Durlik-Khouri z Krajowej Izby Gospodarczej wyraziła opinię, że fakt, iż taki projekt w ogóle trafił do parlamentu, może wiązać się z jedną z większych bolączek polskiej legislacji – nieoglądaniem się na działania innych resortów i na inne ustawy. Niestety, na różnych szczeblach administracji kierownicy urzędów czują się jak królowie i zazdrośnie strzegą swojej suwerenności. To dlatego wielu marszałków województw śni o autostradach, chociaż wystarczyłyby nowoczesne drogi ekspresowe.
Niektórzy prezydenci miast, zwłaszcza ci, którzy sprawują swój urząd od kilku kadencji, w sytuacji jakiegokolwiek sporu kompetencyjnego z administracją państwową lamentują nad ograniczaniem samorządności. A w wielu przypadkach chodzi jedynie o precyzyjne określenie ich kompetencji, które nie są wszak nieograniczone. Nie można się dziwić, że takie postawy przenoszą się w górę – tam, gdzie powinna sprawnie działać jednolita urzędnicza machina.
Niestety, często to jedynie teoria, co widać już na etapie uzgodnień międzyresortowych w sprawie projektów ustaw. Każdy walczy w swojej sprawie, może i słusznej, ale zamiast dialogu mamy często walkę z polityką w tle. Znakomitym przykładem, jeszcze z czasów poprzednie koalicji rządowej, jest sprawa systemu poboru opłat od aut ciężarowych viaTOLL, konkretnie zaś – możliwości podłączenia się do tego systemu policji i innych służb. Takie rozwiązanie gorąco popierał operator systemu, Kapsch Telematic Services, i przekonało się do niego MSW.
Kiedy jednak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zwróciło się w tej sprawie do nadzorującego viaTOLL resortu infrastruktury, otrzymało odpowiedź mniej więcej w tym stylu: kochani koledzy, to nasz system, służy pobieraniu pieniędzy i zostawcie go w spokoju. Tu warto dodać, że w Europie bieżące korzystanie z monitoringu systemu przez służby jest normą. U nas – nie. Bo byłoby to naruszeniem autonomii królestwa… przepraszam – Ministerstwa Infrastruktury.
Możliwe, że z takiej właśnie prozaicznej przyczyny nikt się nie zastanowił, jaki cel ma uchwalanie przepisów przychylnych biznesowi, a zaraz potem rozwiązań zmierzających w przeciwnym kierunku. Tamte przygotowywał jeden zespół urzędników, a te – drugi. Niepomiernie dziwi jednak fakt, że złe pomysły nie zostały ukrócone na wstępnym etapie, lecz przeszły przez Radę Ministrów i wylądowały w Sejmie. Cała nadzieja w rozsądku posłów.