Szefowa YouTube Susan Wojcicki szuka sprzymierzeńców do walki z europejską dyrektywą o ochronie praw autorskich.
Google ostrzega zarabiających na swojej platformie wideo – YouTube, że wprowadzenie w życie europejskiej dyrektywy o ochronie praw autorskich zmusi korporację do zablokowania małych twórców i wyłączenia filmów, które już znajdują się w serwisie. Tym samym Google chce zmotywować swoich użytkowników do sprzeciwu wobec zmian w unijnym prawie. Czy jednak twórcom opłaca się pomagać Google? Czym tak naprawdę jest tzw. ACTA 2 i jak może wyglądać praca w sieci po wejściu nowego prawa w życie?
Awantura o dyrektywę
Spór wokół dyrektywy o prawie autorskim trwa od dwóch miesięcy, kiedy to odpowiedni projekt poparł Parlament Europejski (438 za, 226 przeciw, 39 wstrzymało się od głosu). W nowej wersji dokumentu (poprzednia przepadła w lipcu) znalazły się poprawki zapewniające małym platformom wyłączenie z zakresu stosowania dyrektywy. Tym samym stało się jasne, że na celownik Unii Europejskiej trafili giganci jak Facebook czy Google, którzy po wejściu w życie nowych przepisów będą musieli płacić oryginalnym autorom dzieł, jeżeli korzystają z nich twórcy na ich platformach.
– Jestem bardzo zadowolony, że mimo intensywnego lobbowania przez internetowych gigantów mamy w PE większość popierającą zasadę uczciwej zapłaty dla europejskich twórców – komentował wyniki głosowania niemiecki europoseł Axel Voss, który był zaangażowany w prace nad treścią dyrektywy. Największe emocje gigantów wzbudzają dwa jej punkty – art. 11, dotyczący tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych oraz art. 13, który wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem praw autorskich.
– Stanowisko europarlamentu zaostrza proponowane przez Komisję Europejską rozwiązania w sprawie odpowiedzialności platform internetowych i agregatorów za naruszenia praw autorskich. Dotyczyć ma to również fragmentów, gdzie wyświetlana jest tylko niewielka część tekstu wydawcy wiadomości. […] Europosłowie opowiedzieli się też za wzmocnieniem pozycji autorów i wykonawców, umożliwiając im żądanie dodatkowego wynagrodzenia od strony wykorzystującej ich prawa, jeśli początkowo uzgodnione wynagrodzenie stało się „nieproporcjonalnie” niskie w stosunku do generowanych wpływów – wyjaśniał red. Krzysztof Strzępka z PAP. Chodzi tu o np. Google News, które wyświetla „zajawki” teksów wraz z odnośnikiem. Jak jednak zapewniono w wydanym na tę okazję komunikacie PE: „zwykłe dzielenie się hiperłączami do artykułów, wraz z pojedynczymi słowami do ich opisania, będzie wolne od ograniczeń praw autorskich”. Z odpowiedzialności wyłączono też np. niekomercyjne encyklopedie jak Wikipedia.
Wściekłość Google
Poparcie projektu dyrektywy oczywiście nie spodobało się największym graczom. Pod koniec października szefowa YouTube Susan Wojcicki opublikowała swoje obszerne stanowisko, a zarazem apel do twórców, który wzbudził burzę wśród polskich użytkowników platformy Google.
– Artykuł 13 w obecnej treści grozi uniemożliwieniem milionom ludzi – w tym twórcom wideo takim jak Wy, a także użytkownikom – przesyłania treści na platformy takie jak YouTube. Ponadto grozi też uniemożliwieniem użytkownikom w Unii Europejskiej oglądania treści już dostępnych na kanałach twórców wszędzie indziej. […] Ta regulacja stanowi zagrożenie zarówno dla Waszej możliwości utrzymywania się, jak i możliwości dzielenia się swoim głosem ze światem. Jeśli zostanie wprowadzony w życie w obecnie zaproponowanej formie, Artykuł 13 zagraża setkom tysięcy miejsc pracy, Europejskim twórcom, firmom, artystom i wszystkim, których zatrudniają. Ta propozycja może zmusić platformy takie jak YouTube, by dopuszczać treści pochodzące tylko od małej liczby dużych przedsiębiorstw. Byłoby zbyt ryzykowne dla platform hostować treści od małych, oryginalnych twórców, ponieważ platformy byłyby bezpośrednio odpowiedzialne prawnie za te treści – przekonywała szefowa YouTube.
Wojcicki zaapelowała też do użytkowników: „Brzmienie tych przepisów może zostać sfinalizowane przed końcem tego roku, więc to ważne, by zabierać głos właśnie teraz”. Słowa prezes YouTube odebrane zostały jako groźba – jeżeli prawo zacznie obowiązywać, to platforma Google zablokuje możliwość działania na niej małych twórców z Europy. Pytanie o to, kim dla Google jest mały, niezależny twórca, pozostało bez odpowiedzi.
Strach ma wielkie oczy
Mimo że wielu polskich twórców dało się ponieść emocjom, a część polityków wpadła na pomysł zbicia na tym kapitału, to pojawiły się też głosy uspokajające debatę. Wśród nich była redakcja Gry-OnLine – jednego z najstarszych polskich portali poświęconych cyfrowej rozrywce. Dziennikarze zwrócili uwagę, że już dzisiaj Google wspiera głównie dużych twórców, za którymi często stoją wielkie koncerny, lub sprawne agencje. Z kolei działające na portalu algorytmy wyłapują treści, w których pojawia się możliwość naruszenia praw autorskich. A tym samym uderza to w całą rzeszę np. recenzentów, którzy opowiadając o filmie czy grze, pokazują ujęcia lub fragmenty rozgrywki.
– Na pewnych filmach i dziś nie da się już zarobić. Wszystko, co w jakiś sposób korzysta z czyjejś twórczości, podlega już skomplikowanym zasadom prawa cytatu, które w wielu wypadkach nie jest jednoznaczne. […] Według analiz prawnych każdy screenshot (zrzut ekranu – przyp. red.) i każdy gameplay (pokaz rozgrywki – przyp. red.) z gry nadal należy prawnie do wydawcy producenta – wyjaśniał red. Grzegorz Bobrek. Bobrek podkreślił też, że straszenie upadkiem YouTube w Polsce czy Europie „zalatuje farmazonem”, a w praktyce zmusi twórców do pracy pod agencjami, sieciami partnerskimi, które przejmą na siebie odpowiedzialność prawną za podopiecznych. również politykę firmy prezes Wojcicki, której wypomniał stosowanie kreatywnej księgowości.
– Google kreuje się na obrońców wolności, gdy wolność w tym rozumieniu oznacza np. płacenie w Europie minimalnych podatków przy bardzo dużych obrotach – stwierdził Bobrek, wytykając Google, że twórcom w Polsce nie da się utrzymać na samozatrudnieniu z samych udziałów z pieniędzy z reklam, mimo że zapewniają reklamodawcom duże dotarcie do potencjalnych konsumentów.
Dziennikarze sami sobie winni
Najostrzej o zamieszaniu wokół „ACTA 2” wypowiedział się redaktor naczelny Bezprawnika – Jakub Kralka. – Uważam Google za jedno z największych zagrożeń dla współczesnych mediów, szczególnie za sprawą dominacji rynkowej, jego systemu AdSense czy wymuszanego formatu AMP, który każe projektować strony reklamowo-technicznie tak, jak życzy sobie tego Google (pod pretekstem służenia internetowi, ale takie kwiatki mogliby chyba tylko kupić dziennikarze obracający ww. sloganami i drukujący puste okładki). Jednakże, choć uważam Google za zagrożenie, od konstrukcji prawnych oczekuję pewnego związku przyczynowo-skutkowego. Pewnego logicznego uzasadnienia, albo chociaż braku hipokryzji. ACTA 2, w szczególności poprzez artykuł 11, powinno nosić nazwę „ Google, jesteś takie duże, że musisz nam odpalić trochę kasy, albo skrzykniemy się w 500 mln obywateli i cię do tego zmusimy”. Socjalizm korporacyjny – napisał na swoim blogu Kralka. Kralka nie szczędził też gorzkich słów pod adresem inicjatorów „ACTA 2”.
– Skalę hipokryzji ilustruje wielokrotnie przeze mnie przywoływany przykład niemieckich wydawców prasy, którzy na 80-milionowym rynku niemieckim zrobili sobie artykuł 11 w wersji mini. Google powiedziało, że jak im się nie podoba, to wyrzucą ich z wyników wyszukiwania. Wyrzucili, a wydawcy w trymiga wrócili na kolanach z bezpłatnymi licencjami, bo tak im zmalał ruch na stronie. Teraz niemieckie koncerny zlobbowały podobny zabieg na półmiliardowym rynku medialnym, licząc zapewne na efekt skali – zauważył prawnik, podkreślając jednocześnie, że media same popsuły rynek reklamowy, wchodząc we współpracę z Google i emitując tanie, nachalne kontekstowe banery za pośrednictwem „wtyczki” Google AdSense.
Z kolei Grzegorz Bobrek zauważył, że jeżeli wojna Unii z Google zmusi tego drugiego do blokowania mniejszych niezależnych twórców i zmienienia się w platformę wielkich korporacji, to warto pamiętać, że Internet radził sobie bez Google, a dla małych będzie to po prostu oznaczać powrót do dedykowanych portali, poza YouTube. A wówczas przetrwają tylko najlepsi.