Politycy, wojskowi i eksperci zastanawiają się dzisiaj nad tym, jak będzie wyglądała nowa światowa wojna, bo że do niej dojdzie, nikt nie ma już wątpliwości.
“Dopóki na świecie będzie istniał człowiek, dopóty będą wojny” – powiedział przed kilkudziesięciu laty Albert Einstein (1879–1955) – jeden z największych fizyków-teoretyków w historii. Einstein uważnie śledził sytuację na świecie i potrafił przewidywać skutki działań, podejmowanych przez tych, którzy mają nadmierne polityczne ambicje. Tak było, gdy władzę w Niemczech przejął Adolf Hitler, który pragnął, aby niemiecka III Rzesza zapanowała nad całym światem. Tak było również i wtedy, gdy III Rzesza była blisko wynalezienia bomby atomowej. Jeśli zatem tak wybitny umysł twierdził, że wojny zawsze będą, dopóki istniał będzie rodzaj ludzki, to możemy mu chyba zaufać.
Od czasów upadku komunizmu i Związku Sowieckiego mogło się wydawać, że widmo kolejnej światowej wojny należy już do przeszłości. Rywalizujące ze sobą przez prawie pół wieku atomowe mocarstwa – Związek Sowiecki i Stany Zjednoczone zdecydowały się zahamować prowadzony wyścig zbrojeń i zawarły porozumienia o redukcji posiadanych głowic nuklearnych. Do tej pory obie potęgi, pomimo różnić interesów, starały się przestrzegać tych uzgodnień. Jednak sytuacja na świecie w ostatnich latach zaczęła się wyraźnie zmieniać. Toczą się lokalne konflikty zbrojne, takie jak w Syrii czy na wschodniej Ukrainie, wszyscy rozbudowują i unowocześniają swoje armie, a wojskowi i politycy coraz częściej mówią o prawdopodobieństwie nowej wojny światowej. W ubiegłym tygodniu prezydent USA Donald Trump zapowiedział, że wycofa swój kraj z Traktatu INF (Intermediate-Range Nuclear Forces Treaty), który zobowiązuje USA i Rosję do kontroli posiadanych głowic nuklearnych. Jeśli tak się stanie, świat może znowu stanąć na krawędzi globalnego konfliktu. Zniknie bowiem ważna przeszkoda do ziszczenia się takiego scenariusza.
O co chodzi Trumpowi?
Traktat INF (Treaty on Intermediate- range Nuclear Forces) to układ o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych średniego zasięgu. Został on zawarty pomiędzy USA a Związkiem Sowieckim 8 grudnia 1987 r. w Waszyngtonie, i wszedł w życie 1 czerwca 1988 r. Zobowiązał on oba atomowe mocarstwa do całkowitej likwidacji arsenałów pocisków balistycznych pośredniego (IRBM) oraz średniego zasięgu (MRBM), a także zobowiązał je do zaprzestania ich produkcji, przechowywania i używania. USA i Związek Radziecki zgodziły się także na dokonywanie wzajemnych inspekcji kontrolnych w tym zakresie. Traktat INF stanowił jeden z najważniejszych kroków, jakie doprowadziły do zakończenia zimnej wojny. Przez trzydzieści lat traktat był także gwarantem strategicznej równowagi pomiędzy obydwoma mocarstwami. Miał też zasadnicze znaczenie dla jakości światowego bezpieczeństwa.
W ostatnich latach pojawiały się liczne głosy, że Rosja narusza postanowienia Traktatu INF. Miała to m.in. zrobić, rozmieszczając na terenach zachodniej Rosji (m.in. na terenie Obwodu Kaliningradzkiego) pociski manewrujące Iskander. Taką możliwość sugerowali zarówno wojskowi w USA, jak i Wielkiej Brytanii. Sprawa była częstym tematem dyskusji w gronie członków NATO. Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg wielokrotnie krytykował Rosję za rozmieszczanie tego rodzaju pocisków manewrujących. Kreml zawsze zdecydowanie zaprzeczał tym oskarżeniom. Sprawa wydaje się o tyle istotna, że Traktat INF wygasa w 2021 r. i należałoby pomyśleć o jego przedłużeniu.
Dlatego właśnie prezydent Trump postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Do Moskwy ma niebawem udać się John Bolton, doradca amerykańskiego prezydenta ds. bezpieczeństwa, który oficjalnie ma poinformować Kreml o realizacji planu opuszczenia traktatu przez USA. Oficjalnie powodem tej decyzji ma być konieczność przeciwdziałania militaryzacji strefy Pacyfiku dokonywanej przez Chińczyków. Zdaniem Waszyngtonu nie da się zrobić, pozostając sygnatariuszem Traktatu INF. Zapowiedź wycofania się USA z traktatu nie może jednak dziwić, bo już wcześniej taki krok sugerowali prezydentowi jego najbliżsi doradcy. Byli wśród nich m.in. sekretarz obrony James Mattis oraz wspomniany John Bolton. O takim posunięciu pisał również amerykański „New York Times” oraz brytyjski „Guardian”.
Co na to Rosja?
Rosja wielokrotnie wysyłała sygnały, że może wypowiedzieć obowiązywanie Traktatu INF. Tak było m.in. w lutym 2007 r. gdy realną stała się perspektywa rozmieszczenia elementów amerykańskiej tarczy rakietowej w Polsce i Czechach. Szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji gen. Jurij Bałujewski oświadczył wówczas, że Rosja może jednostronnie wypowiedzieć Traktat INF. Rosyjska presja spowodowała, że Barack Obama postanowił zrezygnować z realizacji całego projektu. Amerykański prezydent uwierzył, że dzięki temu możliwe będzie dokonanie resetu w stosunkach z Rosją i ułożenie z nią współpracy na zupełnie nowych zasadach. Tymczasem Rosja sama postanowiła wzmocnić swój strategiczny potencjał rakietowy, nie bacząc na ograniczenia, jakie nakłada Traktat INF. W obwodzie kaliningradzkim już w 2010 r. zaczęła instalować rakiety balistyczne typu Iskander (najpierw typu 9M723 M, a potem typu 9M728 K), które w każdej chwili mogły zostać przezbrojone w głowice nuklearne. Oficjalnie deklarowała, że to pociski, których zasięg nie przekracza dozwolonych 500 kilometrów, jak zapisano to w Traktacie INF. W rzeczywistości jednak zasięg nowszej wersji Iskanderów (typ 9M728 K) może być nawet czterokrotnie większy.
Zbroją się dzisiaj wszyscy
Jednak nie tylko perspektywa porzucenia ograniczającego posiadanie głowic nuklearnych Traktatu INF może być sygnałem, że świat coraz bardziej zmierza ku nowej wojnie. Jest nim również to, że główni światowi gracze systematycznie rozbudowują i unowocześniają swoje armie. Robią to przede wszystkim Stany Zjednoczone i Rosja. USA od lat są niekwestionowanym liderem nieformalnego rankingu wydatków wojskowych. W 2016 r. USA wydały na swoje cele obronne 664 mld dolarów. Stanowiło to wówczas 3,61 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Środki te stanowiły ponad dwie trzecie sumy (918 mld dolarów), którą w 2016 r. wszystkie kraje NATO przeznaczyły na cele obronne. Donald Trump z tego właśnie powodu zaczął domagać się od europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych wzrostu wydatków na obronę. Sam zresztą postanowił zwiększyć nakłady na amerykańską armię. W 2017 USA przeznaczyły na zbrojenia prawie 700 mld dolarów. To suma o 150 mld większa, niż zakłada amerykańska ustawa o kontroli budżetu (tzw. Budget Control Act).
Również Rosja zalicza się od lat do grona tych państw, które wydają najwięcej na cele wojskowe. W 2015 r. miała przeznaczyć na ten cel 66,4 mld USD, co stanowiło wówczas 13,7 proc. jej PKB. Natomiast w 2016 r. było to 69,2 mld dolarów, co równało się prawie jednej trzeciej wszystkich wydatków na ten cel ze strony europejskich państw NATO. Z kolei w 2017 r. Rosja wydała na cele zbrojeniowe 71,2 mld USD. W bieżącym roku wydatki Rosji na cele obronne mają wynieść prawie 2,8 mln rubli, czyli mniej więcej 46 mld dolarów. Warto jednak zaznaczyć, że do tego, co zostało wpisane do rosyjskiego budżetu, należy podchodzić ostrożnie. Zawsze znajduje się w nim tajny załącznik, który dotyczy tzw. transferów budżetowych. W praktyce oznacza to, że pieniądze, jakie mają być przeznaczone na rosyjską „gospodarkę narodową”, mogą równie dobrze zostać przeznaczone na „obronę narodową”. Dlatego nikt do końca nie wie, ile faktycznie Rosjanie wydają dzisiaj na swoją armię.
Od lat zbroją swoją armię także Chińczycy. Wydatki zbrojeniowe Państwa Środka w latach 2005–2017 wzrosły aż o 167 proc. Pod tym względem Chiny ustępują tylko Stanom Zjednoczonym. W 2017 r. miały one przeznaczyć na ten cel blisko 140 mld USD. Równie imponujący był w latach 2005–2015 wzrost wydatków na armię w Japonii – o 143 proc., w Wietnamie – 127 proc. i na Filipinach – 112 proc. Do wojny od lat przygotowuje się komunistyczna Korea Północna. Ma ona dzisiaj blisko 1,5-milionową armię, która w każdej chwili może zostać wsparta przez sześć milionów członków północnokoreańskich organizacji paramilitarnych. Koreańczycy pilnie pracują także nad stworzeniem rakiet balistycznych KN-08, których zasięg ma docelowo wynieść nawet 13 tys. kilometrów. Oznaczać to będzie, że Korea Północna będzie w stanie zaatakować terytorium USA.
Ambicje stania się potęgą nuklearną ma również Iran, który systematycznie rozwija swój program jądrowy. Wprawdzie w 2015 r. Teheran zawarł międzynarodowe porozumienie o ograniczeniu prac nad technologiami jądrowymi (wycofały się już z niego USA), ale coraz częściej wysyła sygnały, że chce je opuścić. Jeśli do tego dojdzie, Iran bardzo szybko stanie się regionalną potęgą nuklearną, która może zagrozić Izraelowi. Swoje wydatki zbrojeniowe zwiększają także inne kraje. Systematycznie robią to m.in. kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które są członkami NATO. Coraz więcej z nich zbliżą się do przekroczenia wymaganego przez Sojusz Północnoatlantycki pułapu 2 proc. swojego PKB, jakie mają być przeznaczane na cele związane z obronnością. Wydatki na swoje armie zwiększają także kraje Bliskiego Wschodu i Afryki. Dziewięć z nich przeznacza na ten cel już ponad 4 proc. swojego PKB. To jak łatwo zauważyć dwukrotnie więcej, niż mają wydawać na ten cele kraje NATO.
Kto jest zainteresowany nową wojną?
Na pewno Amerykanie i to z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze taki konflikt mógłby wyeliminować istniejące zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. Amerykanie potrzebują utrzymać status niekwestionowanego lidera gospodarczego, politycznego i militarnego, czego nie da się zrobić bez wojny. Nowy światowy konflikt zbrojny mógłby być dobrym impulsem dla całej amerykańskiej gospodarki. Tak było zresztą zarówno w czasie pierwszej, jak i drugiej wojny światowej. Amerykańscy wojskowi wydają się już przekonani o tym, że USA już wkrótce zaangażują się w poważną wojnę. W przeprowadzonej wśród nich ankiecie, której wyniki opublikował niedawno magazyn „Military Times”, okazało się, że aż 47 proc. amerykańskich wojskowych uważa, że Stany Zjednoczone wejdą do „dużej” wojny już w przyszłym roku.
Z tych samych powodów konfliktem zainteresowani są również Rosjanie. W ich przypadku elementem kluczowym jest odbudowa utraconej mocarstwowości z czasów Związku Sowieckiego. Rosja nie może pogodzić się dzisiaj z faktem, że jest marginalizowana przez Europę i Amerykę. A poza tym gospodarka rosyjska dzięki wojnie również mogłaby otrzymać impuls do dalszego rozwoju. Rosjanie to w końcu obok USA jeden z największych eksporterów broni.
Konfliktem zbrojnym zainteresowane są również Chiny, które chciałby stać się politycznym i militarnym mocarstwem, takim samym jak Stany Zjednoczone. Państwo Środka dąży do tego, aby strefa Pacyfiku stała się w przyszłości jego całkowitą domeną. Ważny jest również aspekt chińskiej gospodarki, która po latach gigantycznego wzrostu dostała zadyszki. Starciem zainteresowana jest również komunistyczna Korea Północna, która wierzy, że dzięki niemu zjednoczyłaby cały półwysep i stała się atomowym mocarstwem, z którym liczyliby się wszyscy. O wojnie mówi też świat arabski. Dla niego zasadniczym celem nowej wojny byłoby wyeliminowanie z mapy Bliskiego Wschodu Izraela, który, co warto również podkreślić, od lat dysponuje bronią jądrową.
Najbardziej jednak wydaje się nią być zainteresowany Iran, który niebawem może stać się potęgą nuklearną. Gdzie zatem wybuchnie III wojna światowa i jak będzie ona wyglądała? Być może najpierw będzie tak, że świat będzie pogrążał się w coraz to nowych konfliktach regionalnych, które z czasem przerodzą się w ogólnoświatową wojnę, w której użyta zostanie broń jądrowa. Z pewnością główną rolę w niej odgrywali będą ci, którzy są najsilniejsi. To oni będą walczyli o swoje przetrwanie. Jak rzeczywiście będzie wyglądała III wojna światowa, tego dzisiaj nikt nie jest w stanie przewidzieć, nawet najlepsi analitycy wojskowi.