Jak politycy i wspierające rząd media relacjonują aferę w KNF.
Biznesmen Leszek Czarnecki nagrał korupcyjną propozycję szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego. Sprawę ujawniła „Gazeta Wyborcza” 13 listopada, a dzień wcześniej pojawiła się zapowiedź artykułu. W zaledwie kilka godzin od ukazania się zapowiedzi i zdjęcia pierwszej strony „Gazety Wyborczej”, pracownicy państwowych mediów wypowiedzieli wojnę totalną miliarderowi. Rozmywając przy tym istotę afery.
TVP w natarciu
– Leszek Czarnecki, były TW, który m.in. zniszczył dla PO „Rzepę” i „Uważam Rze”, odkąd władza zmieniła się na nieżyczliwą mu, biznesowo zdycha – casus wielu „politycznych kapitalistów”. Jeśli nie ma innych dowodów niż jego słowa – to raczej na bambus z tym – zaatakował zapowiedź publikacji publicysta „W tyle wizji” TVP Rafał Ziemkiewicz 12 listopada. Podobny przekaz zaczęli natychmiast forsować inni pracownicy państwowych i „sprzymierzonych” (zależnych finansowo od reklam spółek skarbu państwa) mediów. Gdy afera rozpętała się na dobre 13 listopada, w państwowej telewizji informację o skandalu podano dopiero pod koniec wieczornego wydania „Wiadomości”. TVP podkreśliła, że biznesmen miał aż trzy urządzenia do nagrywania, a szef KNF polecił mu do zatrudnienia „kompetentną osobę” i zasugerował wysokość pensji (tj. 1 proc. wartości Getin Noble Banku). W wydaniu podkreślono, że szef KNF nie sugerował warunków zatrudnienia, ani przychylności w zamian za posadę. Ponadto TVP przesuwała uwagę na problemy banków Czarneckiego. Z kolei rzecznik KNF Jacek Barszczewski powiązał publikację z wpisaniem banku Czarneckiego na listę ostrzeżeń publicznych.
– Odczytujemy to jako próbę wpływu na komisję – stwierdził rzecznik w TVP. W wydaniu z 13 listopada TVP broniła też Marka Chrzanowskiego. Były już szef KNF miał podać się do dymisji „w poczuciu odpowiedzialności za sprawne funkcjonowanie tej instytucji”. To o tyle ciekawe, że sam Chrzanowski nie widział powodów do podania się do dymisji, a zrobił to dopiero po tym, gdy premier Mateusz Morawiecki zażądał od niego wyjaśnień i zawiadomił służby, oraz ministra sprawiedliwości. Państwowa telewizja również zaatakowała nagrywającego za jego przeszłość.
– Leszek Czarnecki został w latach 80. zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Ernest” – podsumowano w wyemitowanym materiale. Sprawa ta jest o tyle ciekawa, że dokumenty IPN opublikował dekadę temu Piotr Nisztor (dziś „Gazeta Polska”), jednak sam miliarder zaprzeczył, by donosił na kolegów.
– Złożono mi propozycję pracy dla wywiadu, obiecując wysłanie na zagraniczne studia. Dla 18-letniego człowieka propozycja składana przez oficerów wywiadu mogła wydawać się atrakcyjna. Dlatego zgodziłem się podpisać oświadczenie o podjęciu współpracy. Nie miałem wówczas świadomości, na czym miałaby ona polegać. Cała moja wiedza na ten temat opierała się o filmy i książki. W trakcie powtarzających się spotkań z przedstawicielami służb proszono mnie o ocenę sytuacji politycznej w Polsce oraz za granicą. Nigdy nie składałem żadnych donosów na konkretne osoby, nie pisałem notatek, ani nie sporządzałem analiz. Nie żądałem ani nie otrzymywałem wynagrodzenia – czytamy w oświadczeniu Czarneckiego.
Walka z kułakiem
Od wybuchu afery pojawiło się sporo zarzutów pod adresem miliardera i jego adwokata. W pierwszych dniach politycy grali na czas, twierdząc, że nie ma dowodów. Dość powiedzieć, że w walkę włączył się sam Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro. Za pośrednictwem zaprzyjaźnionych mediów Ziobro „apelował” do adwokata biznesmena, by ten złożył materiał dowodowy (nagranie).
– Pan Prokurator Generalny apeluje do mnie, abym złożył nośnik z nagraną taśmą rozmowy w KNF. Nośnik złożyliśmy wczoraj (wraz z drugim zawiadomieniem). Mam na to potwierdzenie przyjęcia zawiadomienia wraz z nośnikiem podbite wczoraj przez Prokuraturę Generalną – zauważył mecenas Giertych 14 listopada. Najbardziej nerwowo po ujawnieniu nagrania z rozmowy Czarneckiego z szefem KNF zachowywał się senator PiS, twórca SKOK-ów Grzegorz Bierecki. 16 listopada na antenie TVN 24 mówiąc o Czarneckim, Bierecki stwierdził, że „trudno zaufać osobie, która jest w trudnej sytuacji prawnej, finansowej, a dodatkowo ma taki życiorys”. Prowadząca w TVN 24 stwierdziła, że w sprawie KNF to Czarnecki może być pokrzywdzony, a nie oskarżony, na co szef SKOK-ów rzucił: „Zaczekajmy”.
– Proszę go pytać po przesłuchaniu o jego sytuację prawną – dodał na koniec Bierecki. Na te słowa senatora PiS szybko zareagował Giertych.
– Wypowiedzi tego typu jak wypowiedź Grzegorza Biereckiego, podważające wiarygodność dr. Leszka Czarneckiego, spotkają się z natychmiastową reakcją w postaci kierowania spraw do sądów o ochronę dóbr osobistych. Pozew przeciwko panu Biereckiemu zostanie złożony niezwłocznie – oznajmił adwokat.
Zły i brzydki
Cztery dni od publikacji „Gazety Wyborczej”, gdy stało się jasne, że istnieją kolejne nagrania, a końca skandalu nie widać, TVP zorganizowała program „Studio Polska” mający traktować o aferze. W jego trakcie „niespodziewanie” głos zabrał jeden z zaproszonych na widownię gości. Mężczyzna przedstawił się jako Jan Jączek.
– Przedstawiałem kilka razy swoją gehennę. W czerwcu 2007 roku zostałem oszukany w piramidzie finansowej na ponad miliard złotych przez Leszka Czarneckiego, który zniszczył mi zdrowie i życie. […] Moja mama przypłaciła to życiem, bo dostała udaru mózgu i zmarła. To było za czasów Platformy i PSL. Zrobiono mojej mamie wówczas 40 milionów złotych zadłużenia przy pomocy sędzi – mówił mężczyzna na widowni TVP 17 listopada. W kolejnych dniach na celownik TVP trafił adwokat biznesmena – mecenas Roman Giertych oraz politycy opozycji, którzy domagali się powołania komisji śledczej.
– Wielka szkoda, że politycy opozycji działają na rzecz oligarchy, który chce prowadzić swoje interesy w sposób mniej bezpieczny dla klientów – przekonywał w programie „Minęła 20” w TVP Marcin Horała, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
– Giertych to takie chodzące zombie, które za cel swojej polityki, bo jakąś tam politykę uprawia, postanowił sobie zemścić się na Jarosławie Kaczyńskim, bo Jarosław Kaczyński skutecznie go wyeliminował z wpływów w dużej polityce – zaatakował adwokata wiceminister kultury Jarosław Sellin 18 listopada na antenie Polsat News. – Sellin uważa, że dlatego donoszę na skorumpowanych urzędników PiS, bo się mszczę na Jarosławie Kaczyńskim. Nie bardzo rozumiem, dlaczego zawiadomienie o korupcji w KNF miałoby dotyczyć Jarosława Kaczyńskiego. Może pan Sellin trochę jaśniej łaskaw byłby to wyłożyć, bo wątek powiązania afery KNF z Jarosławem Kaczyńskim bardzo ciekawy – odpowiedział wiceministrowi Giertych. Zaangażowanie polityków PiS i kontrolowanych przez rząd mediów, by zdeprecjonować Leszka Czarneckiego, jego adwokata Romana Giertycha i prywatne media, działa tylko na niekorzyść władzy, budując przeświadczenie, że ma ona coś do ukrycia.