0.8 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Paulo Guedes – zbawca brazylijskiej gospodarki

Superministrem odpowiedzialnym za brazylijską gospodarkę został mianowany człowiek, który odnosił do tej pory sukcesy jako przedsiębiorca i chce zastosować Brazylijczykom rynkową „terapię szokową

Światowe media z wielką uwagą przyglądają się Jairowi Bolsonaro, który zdążył już zyskać przydomek „brazylijskiego Trumpa”. Polityk ten dał się dotąd poznać jako bezkompromisowy krytyk poczynań lewicy i osoba niestroniąca od dosadnych sformułowań. Jego ubiegłoroczna kampania prezydencka stała pod znakiem ostrej konfrontacji ze środowiskami lewicowymi, które przez ostatnie lata zdominowały brazylijską scenę polityczną. Bolsonaro chce wprowadzić szereg zmian ważnych z punktu konserwatywnego punktu widzenia m.in. zlikwidować edukację seksualną w szkołach oraz ograniczyć dostęp do aborcji. Prezydent-elekt obiecał także, że będzie walczył z korupcją, ułatwi dostęp do broni i drastycznie zredukuje biurokrację. Zwycięstwo w wyborach „konserwatywnego” polityka (a ściślej, polityka starającego się prowadzić względnie niezależną i suwerenną politykę) staje się zazwyczaj przyczyną zmasowanych ataków politycznych, o czym mogli się przekonać w ostatnich latach, chociażby Wiktor Orban, Jarosław Kaczyński czy też ostatnio Matteo Salvini. Samo przeciwstawienie się międzynarodowemu establishmentowi w kwestiach obyczajowych czy też gospodarczych przyprawia współcześnie etykietę „drugiego Erdogana”, „naśladowcy Putina” oraz „autorytarnego dyktatora”. Najprawdopodobniej w celu uniknięcia tego rodzaju sytuacji, Bolsonaro na stanowisko superministra powołał Paulo Guedesa znanego z bardzo prorynkowego podejścia do gospodarki.

Superminister
W nowym rządzie Guedesowi podporządkowane będą łącznie aż cztery resorty (w tym handlu, skarbu i finansów), co oznacza, że Bolsonaro powierzył mu praktycznie całkowite rządy nad brazylijską gospodarką. Prezydent przyznawał wielokrotnie, że nie zna się zbyt dobrze na kwestiach gospodarczych, co w sporej mierze wydaje się zrozumiałe wobec jego wojskowej przeszłości. Na uwagę zasługuje fakt, że prezydent- elekt nie był do tej pory szczególnym zwolennikiem rozwiązań wolnościowych, a nawiązanie bliższej współpracy z Guedesem dokonało się dopiero w ubiegłym roku. „Superminister” ma więc za zadanie posłużyć Bolsonaro jako „alibi” mające przekonać świat, że w Brazylii nie doszło wcale autorytarnego zamachu stanu, gdyż stery gospodarki powierzono liberałowi.

Paulo Guedes ma od dawna przyprawioną etykietę zwolennika gospodarczego leseferyzmu. W młodości był wprawdzie keynesistą, ale po wyjeździe na studia doktoranckie na uniwersytet w Chicago zmienił poglądy i stał się wolnorynkowcem zapatrzonym w idee głoszone przez Miltona Friedmana. Pod koniec lat siedemdziesiątych trafi ł nawet do Chile jako jeden z „chłopców z Chicago”, którzy mieli za zadanie postawić kraj na nogi po latach rządów Salvadora Allende. Szybko jednak wrócił do kraju, aby robić karierę w biznesie. W 1983 roku został jednym z założycieli Banco Pactual, a później ufundował także liberalny think-tank Instituto Millenium. Guedes, tak jak Bolsonaro, znany jest z ciętego języka i bezkompromisowych sądów. W czasie jednego ze swoich wystąpień, któremu przysłuchiwał się Alan Greenspan, miał oskarżyć amerykańską Rezerwę Federalną o wywoływanie kolejnych baniek spekulacyjnych oraz stwierdzić, że jej działania zagrażają zachodniej cywilizacji. Piastując tak odpowiedzialną funkcję, nowy minister finansów i gospodarki Brazylii będzie musiał bez wątpienia złagodzić swoją retorykę.

Wielka prywatyzacja
Uwagę mediów z całego świata przykuła w ostatnim czasie w sposób szczególny zapowiedź Guedesa, że zamierza sprywatyzować wszystkie państwowe przedsiębiorstwa. Zgodnie z planami rocznie z tego tytułu budżet państwa miałoby zasilać nawet 300 miliardów realów (czyli ok. 300 mld zł). Lewicowe media uznały ją za przejaw nieodpowiedzialnego „neoliberalizmu”, lecz jak się później okazało, słowa brazylijskiego polityka były zdecydowanie na wyrost. Prezydent Bolsonaro bardzo szybko zastrzegł, że co najmniej kilka przedsiębiorstw (m.in. energetyczna spółka Eletrobras, czy też paliwowy potentat Petrobras) absolutnie nie jest na sprzedaż. Historia zna już wiele przypadków zapowiadanych rewolucji, które później okazały się mieć bardzo łagodny przebieg. Nie inaczej będzie zapewne w przypadku Brazylii, gdzie trudno sobie wyobrazić proces prywatyzacji prawie wszystkich państwowych przedsiębiorstw. Możliwy przebieg wydarzeń ilustruje analogiczna sytuacja w Stanach Zjednoczonych, gdzie Donald Trump przed objęciem prezydentury odgrażał się zerwaniem sojuszu z Arabią Saudyjską, deportacją 11 mln imigrantów, likwidacją Obamacare oraz rewolucyjnymi obniżkami stawek podatkowych. Objęcie sterów nad państwem unaoczniło mu, że współczesne państwo demokratyczne jest tworem zbyt bezwładnym oraz kumulującym zbyt wielką liczbę sprzecznych interesów, aby można było narzucić mu jakąkolwiek rewolucję (o ile Trump rzeczywiście jej pragnął).

W przypadku Brazylii zadziała zapewne ten sam mechanizm co w USA. Światowa koniunktura polityczna ewidentnie sprzyja w ostatnim czasie politykom antyestablishmentowym, śmiało kwestionującym kanony lewicowej poprawności politycznej oraz walczącym o głosy prowincji. W przypadku Bolsonaro kluczowe okazało się poparcie udzielone mu przez potężne w Brazylii tzw. mleczne lobby zrzeszone w Parlamentarnym Froncie Rolniczym, do którego przynależy aż jedna trzecia wszystkich parlamentarzystów. Dogodzenie temu środowisku siłą rzeczy nie będzie nigdy skłaniało Bolsonaro i Guedesa do nazbyt leseferystycznego kursu dokładnie tak, jak w przypadku Trumpa zabiegającego o głosy przemysłowo-rolniczego amerykańskiego interioru. Ustanowienie Paulo Guedesa zarządcą brazylijskiej gospodarki już teraz przyniosło spodziewany skutek w postaci wzrostów na giełdzie, która z zadowoleniem przyjęła wstępny plan reform. Przez pierwszy miesiąc urzędowania polityk chce przedstawiać co dwa dni nowe propozycje, które zgodnie z planem mają spowodować utworzenie 10 milionów nowych miejsc pracy w ciągu kolejnych dwóch lat. Kluczem do osiągnięcia takiego celu ma być przede wszystkim obniżka i likwidacja wybranych podatków oraz przyciągnięcie prywatnych inwestycji.

Zwrot ku USA
Z ostatnią z wymienionych rzeczy raczej nie powinno być problemu, choćby ze względu na zapowiadaną masową prywatyzację. Jako były „Chicago boy” Guedes nie powinien mieć zbyt wielkich kłopotów z przyciągnięciem wielkiego kapitału; tym bardziej że pod rządami Bolsonaro Brazylia obrała zdecydowany kurs przeciw Chinom i zawarła strategiczny sojusz z Izraelem. Największa gospodarka Ameryki Łacińskiej w bardzo ważnym dla wielkiego sporu o dominację pomiędzy USA a Państwem Środka momencie w sposób bardzo wyraźny staje po stronie Zachodu, a Guedes ma za zadanie zadziałać jako magnes przyciągający inwestycje. Na ocenę zmian proponowanych przez Guedesa i Bolsonaro przyjdzie jeszcze poczekać, lecz uwagę zwraca przede wszystkim to, że implementowana przez nich polityczna rewolucja, określana w mediach głównego nurtu mianem „populistycznej”, posiada zdecydowanie odmienny charakter od tej, która dokonuje się na Starym Kontynencie. Jak pokazują przykłady Włoch czy też Polski, europejski elektorat z tradycyjnym światopoglądem udaje się pozyskać dopiero dzięki obietnicom zwiększenia wydatków socjalnych. We Włoszech rządząca prawicowa koalicja dąży wciąż do wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego, a w Polsce Prawo i Sprawiedliwość nie zadowala się wciąż programem 500 plus i zwiększa transfery socjalne. W tym samym czasie Paulo Guedes oświadcza na konferencji prasowej, że będzie starał się, aby zaoszczędzić na zasiłkach średnio 17–30 mld realów rocznie. Nie wiadomo, czy mu się to uda, ale sama ta zapowiedź z naszej europejskiej perspektywy brzmi wręcz nierealnie.

FMC27news