5 C
Warszawa
niedziela, 22 grudnia 2024

Teraz albo nigdy

Ustalony na 29 marca termin Brexitu stoi pod coraz większym znakiem zapytania.

Jeśli brytyjskiej premier Theresie May nie uda się doprowadzić do opuszczenia Unii teraz, Wielka Brytania może już nigdy nie dokonać secesji ze wspólnotowych struktur.

Marzec może być na Wyspach Brytyjskich niezwykle gorącym okresem, gdyż każdy upływający dzień pogłębia polityczne napięcie. Od czasu spektakularnej porażki Theresy May w Izbie Gmin 15 stycznia, kiedy to jej autorską propozycję umowy z warunkami opuszczenia UE odrzucili nawet posłowie jej własnej partii, sytuacja dla brytyjskiej premier staje się coraz bardziej napięta. Kolejne głosowanie zaplanowano na 12 marca, lecz wciąż nie ma pewności co do tego, czy nowy projekt zyska aprobatę parlamentarzystów. Dni Theresy May jako lidera Partii Konserwatywnej są w zasadzie policzone, a wspierające ją wciąż ugrupowanie coraz bardziej buntuje się przeciwko jej przywództwu. Theresa May zapewne już zawsze będzie się kojarzyła wszystkim przede wszystkim z kontrowersyjnym i trudnym procesem opuszczania Unii Europejskiej, dlatego pozwolono jej, aby doprowadziła go do końca i wzięła na siebie odpowiedzialność za jego rezultat.

Polityczne przekupstwo
Koniec może jednak wcale nie być tak bardzo bliski, jak by się wszystkim mogło wydawać. W ostatnich dniach coraz głośniej mówi się o tym, że Wielka Brytania może jednak zwrócić się do Brukseli z wnioskiem o odłożenie daty Brexitu do kwietnia, a nawet czerwca. Takie terminy wydają się prawdopodobne przede wszystkim ze względu na możliwe komplikacje w Irlandii Północnej, która wobec naruszenia swobody w ruchu granicznym zagwarantowanej w porozumieniu wielkopiątkowym z 1998 roku mogłaby ponownie doświadczyć społecznych niepokojów, a nawet aktów terroru. Rozumiejąc, że czas gra na jej niekorzyść, May próbuje pospiesznie zmobilizować wszystkie dostępne siły i przeforsować swój plan umowy w głosowaniu 12 marca. W tym celu postanowiła nawet zdobyć poparcie dla swojego programu przy pomocy politycznego przekupstwa. W ramach Funduszu dla Miast brytyjska premier chce przeznaczyć 1,2 mld funtów na małe ośrodki miejskie, leżące przede wszystkim w północnej i zachodniej części Anglii, które w ostatnich latach radziły sobie gorzej i zostały zdystansowane przez wiodące metropolie. Nie jest tajemnicą to, że okręgi, do których w ciągu kolejnych kilku lat mają popłynąć rządowe pieniądze, głosowały w 2016 roku za opuszczeniem Unii. May liczy, że taki krok pozwoli jej zdobyć poparcie dla jej kluczowej propozycji ze strony parlamentarzystów reprezentujących wspominane okręgi. W rzeczywistości nie jest to jednak wcale takie pewne, gdyż zarezerwowana przez rząd suma nie należy do astronomicznych. Krytycy May wskazują, że w tym samym okresie fundusze unijne dla całej Anglii wyniosłoby aż 15 mld funtów. Pozycja May słabnie tymczasem z dnia na dzień. Niedawno szeregi Partii Konserwatywnej opuściło trzech parlamentarzystów, którzy zasilili niezależne ugrupowanie w proteście przeciwko katastrofalnemu, ich zdaniem, procesowi opuszczania Unii. Otwarty bunt ogłosili także trzej ministrowie w rządzie May, którzy zadeklarowali, że najbardziej odpowiadałoby im znaczące wydłużenie procesu Brexitu.

Zmieniające się nastroje
Na przesunięcie daty secesji ze struktur wspólnotowych nalega także Bruksela oraz liderzy najważniejszych unijnych państw. Sugerowana przez eurokratów data ewentualnego Brexitu to 2021 rok, lecz jest to propozycja cyniczna, gdyż z perspektywy Brukseli jest jasne to, że za dwa lata opinia publiczna w Wielkiej Brytanii będzie tak bardzo przeciwna opuszczeniu Unii, że żaden polityk nie ośmieli się postąpić wbrew niej. Czas gra ewidentnie na korzyść zwolenników pozostania we wspólnocie, o czym świadczą dobitnie sondaże. Wedle tych najnowszych aż 80 proc. Brytyjczyków nie podoba się styl, w jakim prowadzone są negocjacje ws. Brexitu, a aż 62 proc. nie wierzy w to, że uda się osiągnąć satysfakcjonujące porozumienie. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii nie zmienili wciąż ogólnego zdania na temat zasadności rozwodu z Unią z perspektywy zagrożeń związanych z niekontrolowaną migracją, lecz coraz więcej osób zaczyna wątpić w to, czy ewentualne korzyści z tego tytułu zrównoważą ewentualne komplikacje w dziedzinie gospodarki i finansów. Szczytem marzeń unijnych elit byłoby zorganizowanie drugiego referendum, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, tak jak w przypadku irlandzkiego głosowania w sprawie przyjęcia waluty euro, przyniosłoby poparcie dla pozostania w Unii. Kiepska pozycja Theresy May wynika obecnie przede wszystkim właśnie z tego, że jej zaplecze partyjne nie czuje się już zagrożone przez antyunijną i antyimigrancką Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) i dlatego z wielką ulgą najchętniej porzuciłaby kłopotliwe forsowanie Brexitu. Nastroje społeczne uległy zmianie i dziś Partia Konserwatywna nie musi już walczyć o wyborców z Nigelem Faragem, który zresztą porzucił swoje macierzyste ugrupowanie za zbyt antymuzułmańskie stanowisko. Wiele wskazuje na to, że jeśli Theresa May odniesie 12 marca kolejną porażkę, to Brexit stanie pod wielkim znakiem zapytania. Jej partia nie będzie chciała ryzykować prowadzenia zbyt długich negocjacji, a żaden jej ewentualny następca nie będzie chciał przejąć tak kłopotliwego ciężaru. Jeżeli Wielka Brytania przystałaby na nową datę opuszczenia Unii w 2021 roku, przystałaby de facto na rezygnację z całego procesu, gdyż po pięciu latach napięć i targów nikt nie miałby już ochoty na Brexit. Najważniejsi przedstawiciele Unii Europejskiej, w tym Donald Tusk, oficjalnie nalegają na szybkie sfinalizowanie procesu wyjścia z Unii, lecz w rzeczywistości prowadzą twardą grę nastawioną na polityczne wyizolowanie Theresy May i jej środowiska. Miesiącami świadomie odmawiali dojścia do porozumienia z brytyjskim rządem tak, aby sprawić wrażenie pogłębiającego się chaosu. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker stwierdził niedawno, że jest „zmęczony Brexitem”, lecz to właśnie jego postawa zadecydowała o pogłębiających się trudnościach z zawarciem porozumienia.

Bez umowy
Coraz częściej mówi się, że brytyjska premier będzie zmuszona do wyprowadzenia swojego kraju z Unii bez jakiejkolwiek umowy. Przeciwnicy wyjścia z Unii przedstawiają ten scenariusz w niezwykle katastroficznych barwach, co wydaje się zdecydowanie zbyt przesadzoną wizją. Nie można wprawdzie wykluczyć okresowych zawirowań, lecz w dłuższej perspektywie z brytyjskiego rządu po dokonanym fakcie spadłaby ogromna presja wywierana przez środowiska, które wciąż wierzą w to, że uda im się zapobiec Brexitowi. W przypadku twardego Brexitu presja na rozwiązanie problematycznych kwestii w wielu obszarach rozłożyłaby się na wszystkie kraje, pragnące zabezpieczyć interesy swoich przedsiębiorców oraz rodaków żyjących na Wyspach Brytyjskich. Pod względem wizerunkowym taki scenariusz nie byłby dla brytyjskich konserwatystów korzystny, ale uwolniłby ich od wielkiej presji, paraliżującej działania od wielu miesięcy. Głosowanie 12 marca zadecyduje w pewnym sensie nie tylko o przyszłości Wielkiej Brytanii, lecz także całej Unii Europejskiej. Th eresa May może liczyć na poparcie części posłów opozycji, ale wciąż nie może być pewna swego. Jeśli przegra, dzień później odbędzie się głosowanie za opuszczeniem Unii bez umowy. Odrzucenie obu projektów najbardziej ucieszy Brukselę.

 

FMC27news