2.5 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Polowanie na Trumpa

Prokurator specjalny nie znalazł dowodów na świadomą współpracę Donalda Trumpa z Rosjanami, przy manipulowaniu wynikami wyborów.

Śledztwo mocno jednak uderzyło w wizerunek amerykańskiego prezydenta.

Prokurator specjalny Robert Mueller zakończył swoje trwające od 17 maja 2017 r. śledztwo w sprawie ingerencji rosyjskiego rządu w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 r. (zwana potocznie przez Amerykanów Russian-gate). Teraz prokurator generalny William Barr ma zadecydować, czy udostępni ten raport Kongresowi, wyższej izbie amerykańskiego parlamentu. Zakończenie śledztwa bez ogłaszania, że prokurator chce oskarżyć urzędującego prezydenta, to koniec pewnego etapu w politycznej walce w USA. Od dwóch lat bowiem Trump nazywał toczące się śledztwo, w którym zarzuty otrzymało szereg jego byłych współpracowników, „polowaniem na czarownice”. Jak wyliczył dziennik New York Times, Trump atakował w publicznych wypowiedziach Muellera i jego śledztwo w tym czasie ponad 1100 razy. W marcu Izba Reprezentantów (niższa izba parlamentu) przegłosowała wezwanie Departamentu Sprawiedliwości (czyli odpowiednika naszego ministerstwa), aby gotowy raport udostępnić opinii publicznej. Raport nie stawia Trumpa w stan oskarżania, ale od połowy stycznia rynek (w Ameryce można zakładać się o wszystko), wycenia szanse na procedurę odsunięcia Trumpa od władzy (tzw. impeachment) na 50 proc. Powodem wzrostu szans na wymuszoną dymisję był ujawniony w mediach fakt, że Trump polecił swojemu prawnikowi Michaelowi Cohenowi, by okłamał kongres w sprawie szczegółów budowy Trump Tower w Moskwie, a także tego, jak organizował spotkanie w Rosji z Władimirem Putinem podczas kampanii prezydenckiej w 2016 r.

W tej aferze oskarżonymi (a nawet już skazanymi), są najbliżsi współpracownicy Trumpa. Paul Manafort, były szef sztabu wyborczego Trumpa z kampanii 2016 r. został uznany winnym malwersacji, prania pieniędzy (czyli legalizowania nielegalnie otrzymanych środków) i ukrywania dochodów. Kolejny oskarżony, to wspomniany Michael Cohen, który m.in. przekazał 130 tys. USD (ponad pół miliona złotych) aktorce porno Stormy Daniels 130 tys. dolarów za milczenie nt. romansu z Trumpem). Cohen’owi także udowodniono oszustwa podatkowe, fałszowanie zeznań i akceptację nieprawidłowości finansowych podczas kampanii wyborczej. Największym zagrożeniem dla Trumpa był fakt iż jego najbliżsi współpracownicy zaczęli współpracować z prokuraturą. O ile na początku śledztwa, jego obecny prawnik, słynny twardziel z Nowego Jorku (gdy był tam burmistrzem) Rudy Giuliani przekonywał, że Cohen to „uczciwa osoba”, to gdy zdecydował się na współpracę z prokuratorem i przyznanie się do winy, nagle stał się „kłamcą i oszustem”. Według opublikowanego w niedzielę 24 marca streszczenia wyników dochodzenia Muellera nie znalazł on dowodów na świadome współdziałanie Trumpa z Rosjanami. Amerykański prezydent na twitterze triumfalnie ogłosił iż śledztwo potwierdziło jego niewinność. Opozycja zwróciła uwagę, że brak bezpośrednich dowodów winy bynajmniej nie świadczy o tym niewinności prezydenta, a jedynie o tym, że winy nie można udowodnić. Najdłużej trwające polowanie na urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych trwa. A Trump cały czas nie może czuć, że bezpiecznie dotrwa do końca kadencji.

Wszyscy ludzie prezydenta
Ingerencja Rosjan w amerykańskie wybory nie ulega dziś wątpliwości. Śledztwo Muellera (zarazem byłego dyrektora FBI – Federalnego Biura Śledczego, najważniejszej amerykańskiej tajnej służby zajmującej się bezpieczeństwem wewnętrznym) miało ustalić, czy te działania były koordynowane przez kandydującego na prezydenta Trumpa i jego sztab. Relacje między Trumpem a Rosjanami były bowiem silne. Niespecjalnie wierząc w sukces swojej kampanii prezydenckiej, Trump bowiem np. negocjował z władzami Moskwy przyszłe interesy. Fatalnie też wyglądał Trump w zestawieniu oficjalnych wypowiedzi. Już w lipcu 2016 r. wzywał na pomoc rosyjskich hakerów, aby pomogli mu odnaleźć maile kompromitujące jego rywalkę Hillary Clinton. No i kilka miesięcy później maile te dostał portal Wikileaks, któremu szefuje kontrowersyjny Julian Assange. Mueller potwierdził, że Rosjanie nawiązywali i utrzymywali kontakt z bliskimi współpracownikami Trumpa i to już od listopada 2015 r. Na jaw wyszedł także kompromitujący mail syna Trumpa, Donalda juniora. W mailu tym, wysłanym do pośrednika, który umawiał mu (i mężowi córki Trumpa – Jaredowi Kushnerowi) spotkanie z rosyjską prawniczką Natalią Weselnicką, Trump junior cieszył się, że może dostać od niej kompromitujące materiały na Hillary Clinton. „Jeśli tak jest, jestem zachwycony” – ekscytował się Trump junior. Weselnickiej poszukuje od początku stycznia amerykańska prokuratura. Zarzuca się jej defraudację, przeszkadzanie wymiarowi sprawiedliwości i okłamywanie śledczych. Zdaniem amerykańskich służb działała ona na podstawie poleceń wydawanych wprost z Kremla.

Moralny akt oskarżenia
Chociaż rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders ogłosiła, że raport Mullera to „całkowite i pełne oczyszczenie prezydenta USA”, a jego prawnik Rudy Giuliani popełnił tradycyjną już gafę, stwierdzając, że ustalenia śledztwa Mullera są „lepsze niż się spodziewał, to Trump może mówić tylko o chwilowym złapaniu oddechu. Oskarżenia pod jego adresem w sprawie rosyjskich kontaktów może bowiem nie zaprowadzą go na ławę oskarżonych, ale nie są tak bezpodstawne, jak próbują to przedstawić ludzie Trumpa. Po części wynika to z faktu, że Trump podchodził do swoich kontaktów z Rosjanami bardziej jak biznesmen niż realny kandydat na szefa najpotężniejszego imperium świata. Nie widział niczego zdrożnego (a w ślad za nim i jego ludzie) w spotykaniu się z przedstawicielami Władimira Putina i sugerowaniu im, że gdy Trump zastąpi Barracka Obamę na stanowisku prezydenta USA, to relacje obu krajów poprawią się. Ludzie Trumpa wprost kusili Putina i jego obóz zniesieniem sankcji, które nałożono na Rosję po zajęciu i aneksji Krymu. Śledztwo miało zweryfikować, czy Trump i jego sztab, składając te obietnice i sugerując zmiany w polityce, liczyli na wzajemność w postaci ingerencji w amerykańskie wybory. Tego Muellerowi nie udało się ustalić. Wiadomo jednak, że Rosjanie grali na zwycięstwo Trumpa, uznając, iż da ono im największe korzyści. Nie tylko z powodu takiej czy innej polityki Trumpa, ale z faktu głębokiego podzielenie Amerykanów.

Ten podział nie był tak duży, jak oczekiwali Rosjanie między innymi dlatego, że fakt ich ingerencji w wybory został ujawniony i odpowiednio przedstawiony. Rosjanie nie tylko włamali się na konta Partii Demokratycznej i ujawnili kompromitujące Clinton maile, ale przede wszystkim produkowali miliony fałszywych informacji w mediach społecznościowych, które ją atakowały. Z analiz, które przeprowadziły amerykańskie służby, wynika, że kierujący bezpośrednio akcją ingerencji w amerykańskie wybory Putin, nie tyle obstawiał zwycięstwo Trumpa, co chciał jak najsłabszej prezydentury Clinton. Krótko mówiąc, skompromitowana w mediach Clinton, miała być dla niego łatwiejszym przeciwnikiem. Dowody zebrane przez Muellera stawiają w niekorzystnym świetle Trumpa (cyniczny polityk i biznesmen, bez skrupułów posługujący się kłamstwem), ale okazało się to za mało, aby zdecydował się na oskarżenie. W Kongresie mają większość Republikanie, tak więc ewentualny impeachment musiałby mieć naprawdę mocne podstawy. W największym bestsellerze politycznym USA w ubiegłym roku – „Rosyjskiej ruletce”, dziennikarze Michael Isikoff i David Corn przedstawili ustalenia własnego śledztwa, dowodząc, że „Putin zhakował Amerykę i wygrał wybory za Donalda Trumpa”. Wyborców bardziej jednak interesuje nie to, kto pomagał Trumpowi wygrać wybory, ale jak im się żyje. Na razie niskie bezrobocie i wysoki wzrost gospodarczy (ok. 3 proc. w 2018 r.) sprawiają, że Trump ma realne szanse wywalczyć kolejną kadencję.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news