Pod względem technologicznego rozwoju Polska już dawno temu zostawiła Niemcy daleko w tyle (…)
Warszawa nie jest już zapuszczoną stolicą kraju z byłego bloku wschodniego, tutaj nie ma bezrobocia, a metro kursuje co kilka sekund – napisał opiniotwórczy niemiecki dziennik „Die Welt”.
“Polska zdystansowała swojego zachodniego sąsiada pod względem cyfryzacji. W przeciwieństwie do Niemiec w Polsce Internet jest szybki, założenie firmy nie nastręcza żadnych problemów, a w sklepach płaci się bezgotówkowo. Zmiana miejsca zamieszkania z Niemiec do Polski to przeprowadzka z trzeciego świata do świata pierwszego”. To nie jest reklamówka rządu PiS przygotowana z okazji wyborów, lecz tekst niemieckiego dziennikarza Philippa Fritza zatytułowany „Krzemowa Warszawa” (nawiązuje do amerykańskiej „Doliny Krzemowej”, miejsca w Kalifornii, w którym znajdują się największe firmy informatyczne). Tekst opublikowano w prestiżowym magazynie weekendowym dziennika „Die Welt”. Pod względem opiniotwórczości pełni on taką rolę jak dziennik „Rzeczpospolita” w Polsce. „Pod względem technologicznego rozwoju Polska już dawno temu zostawiła Niemcy daleko w tyle (…) Warszawa nie jest już zapuszczoną stolicą kraju z byłego bloku wschodniego, tutaj nie ma bezrobocia, a metro kursuje co kilka sekund – ekscytował się Philipp Fritz. Tekst opublikowano w cyklu „Gdzie warto mieszkać i pracować”.
Koniec „Polnische Wirtschaft”
Przez lata Niemcy z wyższością patrzyli na Polskę. Różnica w poziomie życia, tak widoczna w PRL-u, sprawiła, że po 1989 r. w Polsce pojawiło się dużo niemieckich turystów, którzy napawali się siłą niemieckiej marki i leczyli swoje kompleksy. Równolegle Polacy w Niemczech, chociaż zawsze byli bardzo dobrymi pracownikami, stali się obiektem niewybrednych żartów i kpin. Właśnie na przełomie lat 80. i 90. przypomniano w niemieckich mediach termin „Polnische Wirtschaft”. Jego rodowód sięga XVIII wieku i czasów pierwszego rozbioru Polski (w 1772 r.). Powstało po to, aby Prusacy mogli przed międzynarodową opinią uzasadnić zabór ziem zamieszkałych w większości przez Polaków. Przedstawiali się więc nie jako drapieżnego i bezwzględnego sąsiada, lecz jako naród niosący cywilizacyjną misję niesienia pomocy Polakom, którzy nie są w stanie sami sobą zarządzać. Gdy PRL chylił się ku upadkowi, ów model powrócił, a wraz z nim tysiące niemieckich biznesmenów, którzy ruszyli z „misją cywilizacyjną” na Wschód. Prawdę mówiąc, po prostu szukali okazji do łatwego zarobku na nieświadomych reguł kapitalizmu Polakach i skorumpowanych elitach, wyprzedających majątek za bezcen pod pretekstem „prywatyzacji”. Równolegle w Niemczech zaczęli szaleć przestępcy. Ulubionym żartem w niemieckich mediach w latach 90. był „suchar” (młodzieżowe określenie dla zgranego żartu) reklamujący Polskę: przyjedź do kraju, gdzie jest twój samochód (w domyśle ukradziony). Ale to już przeszłość. Teraz okazuje się, że to niemiecka lokomotywa Europy zardzewiała.
W czym jesteśmy lepsi
Według „Die Welt” nie tylko Polacy przestali uważać Niemców za niedoścignionych mistrzów gospodarczego postępu. Także sami Niemcy zaczęli zauważać, że ich poczucie wyższości nad Polakami nie ma już podstaw. A co najlepsze, powoli sami Polacy orientują się, że tak jest. Wystarczy, że przejadą się do Niemiec i zetkną się z problemami wolnych łączy internetowych czy nierozumiejącej nowoczesnej gospodarki biurokracji. Nawet słynna niemiecka infrastruktura, czyli niezawodne drogi, coraz częściej zaczyna się sypać. Kraj zaś przeżywa najazd współczesnych barbarzyńców, nazywanych uchodźcami czy mniej poprawnie politycznie: imigrantami ekonomicznymi. Zdecydowanej większości z nich nie udało się (zwykle nawet nie próbowali) zaaklimatyzować się w Niemczech i zacząć pracować. Dziś stanowią obciążenie dla niemieckich podatników, którzy utrzymują ich, płacąc za ich życie i mieszkania. W zamian otrzymują drastyczne pogorszenie warunków bezpieczeństwa. Znudzone imigranckie towarzystwo zajmuje się głównie działalnością przestępczą. W grę wchodzą nie tylko prymitywne i brutalne gwałty, lecz także handel narkotykami czy żywym towarem. Niemcy zwyczajnie nie wiedzą, jak sobie z tym radzić. W czasie więc, kiedy Niemcy próbują poradzić sobie z najazdem uchodźców, w Polsce następuje szybkie przyswajanie nowoczesnych technologii. Dziennikarz „Die Welt” na podstawie opinii swoich rozmówców właśnie w tym upatruje przewagi Polski: otwartość na nowe technologie i szybkość ich wdrażania. Polskie instytucje finansowe należą do najnowocześniejszych na świecie. Liczba osób korzystających z nowoczesnych aplikacji płatniczych, w tym telefonów (zamiast kart), także sytuuje nas w czołówce. Polskie firmy są lepiej zinformatyzowane niż niemieckie. Brakuje nam jeszcze narodowych „czempionów”: dużych firm, których eksport napędzałby gospodarkę i dawał duże zyski z handlu zagranicznego. Podstawy pod ich powstanie zostały już postawione dosyć solidne.
Wielka szansa Polski
Do Niemiec właśnie puka recesja. W drugim kwartale br. gospodarka Niemiec zmniejszyła się. Jeżeli to samo nastąpi w bieżącym, to oficjalnie będzie można ogłosić, że Niemcy znajdują się w recesji. Andrzej Sadowski, prezydent Centrum Adama Smitha uważa, że to nie zagrożenie, lecz szansa dla polskich przedsiębiorców. – Okresy niemieckiej dekoniunktury dawały szansę polskim przedsiębiorcom, bo niemieccy przedsiębiorcy w czasach dekoniunktury szukali na terenie Polski takich dostawców, którzy dawaliby jakościowo porównywalne usługi i towary, ale tańsze. W czasach niemieckiej dekoniunktury polski eksport nie raz rósł. Nie jest zatem prawdą taka obrazowa teza, że niemiecka lokomotywa ciągnie polski wagon, dzięki czemu my się rozwijamy. Tak wcale nie jest – tłumaczy Sadowski. Stare powiedzenie, że jak niemiecka gospodarka ma katar, to polska grypę, dawno nie jest już prawdą.
– To sygnał, że możemy niemiecką dekoniunkturę wykorzystać dla własnego sukcesu. Japońskie koncerny mają taką strategię, że wchodzą na inne rynki tylko wtedy, kiedy tam jest kryzys albo dekoniunktura. Niemcy, kiedy przeżywają dobrą koniunkturę, nie mają powodów do tego, aby sięgać głębiej po innych producentów i usługodawców spoza swojego najbliższego kręgu. Tylko kryzys i dekoniunktura sprawiają, że są zmotywowani skorzystać z polskich zasobów i możliwości. Traktowałbym niemiecką dekoniunkturę, jak i u każdego innego naszego sąsiada, w kategoriach szansy, a nie wyłącznie zagrożenia. – podsumowuje Sadowski. Czy Polacy wykorzystają tę szansę? Sadowski przypomina, że w 2008 r. polscy przedsiębiorcy pokonali kryzys sami, bez żadnej pomocy rządu (a biorąc pod uwagę ówczesny wzrost wysokości podatków, to nawet na przekór niemu). Ustawa antykryzysowa przyjęta przez rząd PO- PSL (pod kierownictwem Donalda Tuska) została przyjęta jakieś pół roku po zakończeniu kryzysu. Siłą rzeczy skorzystało z niej niewiele firm. To, co osiągnęli sami polscy przedsiębiorcy, nie uszło uwadze niemieckich polityków. Gdy w 2008 r. do kanclerz Angeli Merkel przybyła delegacja niemieckich przedsiębiorców, prosić o rządową pomoc w czasie kryzysu, usłyszeli od niej, że powinni przestać marudzić i zabrać się do pracy tak jak Polacy, którzy sami pokonali kryzys.