12.2 C
Warszawa
sobota, 5 października 2024

Unia korupcji

Ośmiornica chciwości

Nie potrzeba rosyjskiej inwazji lub handlowej wojny z Chinami. Unia Europejska sama się rozpada w wyniku monstrualnej korupcji, która trapi system finansowy. Jak wskazuje brudna „epopeja” Danske Banku, ośmiornica chciwości oplotła mackami całą Europę.

Kryminalne wyczyny rosyjskich elit władzy i biznesu trafiają nieprzerwanie na czołówki światowych mediów. Kto nie słyszał o miliardach Putina, „panamskim dossier”, „rosyjskiej pralni” czy aferze bankowej grupy Trojka Diałog? Tyle że mało kto zadaje sobie pytanie, jak to się dzieje, że korupcyjne środki wyprowadzone nie tylko z Rosji, ale i z innych państw byłego ZSRR trafiają do zachodniego sektora bankowego? Dlaczego banki państw Unii Europejskiej tak chętnie pośredniczą w wątpliwych transakcjach? Zdaniem popularnego w świecie finansów serwisu Bloomberg w ostatnich latach dziesięć europejskich banków zostało wciągniętych w proceder prania brudnych pieniędzy. Nie chodzi o małe instytucje o regionalnym lub wręcz lokalnym zasięgu działania, tylko o sterników międzynarodowej finansjery.

I tak według fińskiej telewizji YLE Nordea Bank jest podejrzewany o legalizację 700 mln dolarów, które ostatecznie trafiły na anonimowe konta w Panamie. Schemat operacji był prosty. Nordea Bank przyjmował transfery litewskiego Ukio Bankas. To wydmuszka wykorzystana po to, aby zalegalizować przestępcze środki finansowe w unijnej jurysdykcji. Wkrótce po spełnieniu zadania litewski bank został doprowadzony do bankructwa. Holenderski ING Groep przepuścił przez swoją buchalterię setki milionów podejrzanych dolarów. Zostały wpłacone przez jednego klienta moskiewskiej filii banku. Nikt w holenderskiej centrali nie wpadł jednak na pomysł zweryfikowania wiarygodności lub choćby źródeł pochodzenia olbrzymich kwot transferowanych przez szerzej nieznaną spółkę. Nie mogło to być przypadkiem choćby dlatego, że w ING afera goni aferę. Bank został wcześniej skazany w USA na karę w wysokości 875 mln dolarów za identyczną machlojkę. Na konta Credit Agricole w Genewie trafiło 500 nieprzejrzystych przelewów o łącznej wysokości 150 mln dolarów. Dziennik „Tages-Anzeiger” poinformował, że pieniądze pochodziły z rajów podatkowych i należały do pięciu „firm” mających tego samego, rosyjskiego właściciela. Oszustwo polegało na zakupie akcji rosyjskich i zagranicznych firm w rublach, a następnie ich szybkiej sprzedaży za dolary lub euro. Tyle że sprzedający i kupujący okazywał się tą samą osobą, a patent był powielany setki razy. FBI, które wykryło szwindel, nazwało ten model „lustrzaną transakcją”.

Raiffeisen Bank okazał się być w centrum skandalu wyprowadzenia z Rosji 645 mln dolarów via litewski system bankowy. Skutkiem medialnego nagłośnienia afery był gwałtowny spadek wartości Raiffeisen International Bank. Na wiedeńskiej giełdzie cena akcji runęła o 14,7 proc., natomiast na londyńskiej o 13,7 proc. Mimo to w latach 2013–2017 kierownictwo banku akceptowało politykę inwestowania w niepewne depozyty. Z kolei Holenderski ABN Amro Group NV, należący do imperium Royal Bank of Scotland, przepuścił 190 mln dolarów skradzionych najprawdopodobniej z rosyjskiego budżetu. Ponadto w pierwszej dziesiątce skorumpowanych instytucji finansowych Europy znalazł się także Turkiye Garanti Bankasi A.S. (200 mln euro) oraz kolejny rodzynek z Holandii, Cooperative Rabobank UA (43 mln dol.) Nie można przejść nad tym do porządku dziennego, choćby dlatego, że kilka z wymienionych banków obraca pieniędzmi naszych statystycznych Kowalskich. Jakie są gwarancje, że w przewidywalnej przyszłości nie ucierpią ich depozyty?

Gdyby nie Amerykanie
Prawdę mówiąc, gdyby nie energiczne działania śledcze amerykańskiego departamentu finansów i równie stanowcze kroki dyplomatyczne departamentu stanu USA, korupcyjny proceder europejskich banków kwitłby do dziś. Na przykład francuskie i niemieckie instytucje finansowe zostały skazane w USA na kary w wysokości kilkunastu miliardów dolarów z tytułu łamania prawa antykorupcyjnego, legalizacyjnego, a także z powodu łamania międzynarodowych sankcji wobec takich państw jak Iran, Syria, Rosja czy innych dyktatur. Tylko francuski BNP Paribas został zmuszony do wypłaty odszkodowania w wysokości ponad ośmiu miliardów dolarów. Suma zasądzona przez amerykański wymiar sprawiedliwości nie wzięła się z sufitu. Na podstawie twardych dowodów przestępstw wykrytych przez wywiad finansowy można powiedzieć, że decyzja odzwierciedla jedynie skalę procederu, którą należy przemnożyć przez wielkość europejskiego rynku. Chodzi zatem o niebagatelne pieniądze.

Tym bardziej, że jak ocenia dwumiesięcznik „American Interest”, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Bankierów nastawionych wyłącznie na zysk można zrozumieć, choć w żaden sposób nie należy usprawiedliwiać. Współpracują przecież otwarcie z rosyjskimi, ukraińskimi czy azerskimi kryminalistami. Przepraszam: elitami tamtejszej władzy i biznesu. Frapuje za to inna kwestia, czyli dziwna niemoc narodowych organów kontroli finansowej państw członkowskich, a jeszcze bardziej opieszałość nadzorczych instytucji Unii Europejskiej. W opisywanych przypadkach śledztwa zostały wszczęte, lecz zakończyły się niczym. Standardową wymówką oskarżonych banków była faryzeuszowska skrucha oraz wyjaśnienie, że właściwie nic się nie stało.
„Procedury były przestrzegane i z tego powodu nie sposób wskazać winnych”.

Zadziwiająco zachowywały się również policje finansowe Holandii, Austrii, Francji czy Niemiec, które pozyskiwały wprawdzie dowody zbrodni, ale hamowały dalsze postępowania lub wręcz odmawiały skierowania spraw do prokuratury i sądów. A co na to Bruksela? Wśród wspólnotowych instytucji bank centralny (ECB) i Europejski Urząd Nadzoru Finansowego należą do szczególnych, jeśli nie do kluczowych. Mają silne osadzenie prawne i dostateczne prerogatywy, a jednak zawiodły. Unijni biurokraci twierdzą, że i owszem, dostrzegali groźne symptomy, ale ich rola ograniczyła się do zainicjowania kontroli i przekazania informacji oraz zaleceń instytucjom narodowym. Na tym koniec, oczywiście poza szumnymi konferencjami prasowymi. Zdaniem Bloomberga właśnie tutaj kryje się jądro ciemności.
„Rzadko zwracamy uwagę na kontrast istniejący pomiędzy górnolotnymi wypowiedziami, szlachetnymi poglądami i pokazowym przywiązaniem do wartości, którymi charakteryzuje się retoryka Unii Europejskiej. To prawdziwy kontrast z cyniczną obojętnością i skorumpowaniem europejskiej elity, dokonującej wątpliwych operacji finansowych”. Najlepszymi przykładami są Danske Bank i Deutsche Bank, a więc instytucje działające w państwach służących za wzór demokracji, praworządności i przejrzystych reguł rynkowych.

Dziwna śmierć
W przypadku rosyjskiej korupcji trup ściele się gęsto. Od 2014 r., gdy na Moskwę nałożono embargo, kremlowskie elity trapi seria tajemniczych śmierci. Od dyplomatów i generałów po oligarchów i bankierów. Takich jak Michaił Lesin, który zmarł pobity w podrzędnym amerykańskim motelu, choć dysponował setkami milionów dolarów. Inni wypadali z okien biurowców, umierali po porannym joggingu lub we własnych wannach. Wiele wskazuje na to, że otoczenie Putina pozbywa się niewygodnych świadków swoich machinacji. Na trop wyprowadzania pieniędzy naprowadza także brytyjska prasa, która naliczyła już 12 przypadków tajemniczych zgonów rosyjskich emigrantów, zaangażowanych w transferowanie brudnych pieniędzy do Zjednoczonego Królestwa. Zgroza! – ktoś powie o „brutalnych Ruskich” i ich bezpardonowych metodach prowadzenia biznesu. Zgoda, tylko czy my Europejczycy naprawdę tak bardzo różnimy się od nich? Zimą i wiosną 2019 r. rumuńska policja dławiła za pomocą armatek wodnych i gazu łzawiącego antykorupcyjne protesty obywatelskie. Na Słowacji zamordowano dziennikarza, który dekonspirował finansowe powiązania elit władzy i włoskiej mafii. W Czechach policja nie była tak brutalna, ale zaprotestować przeciwko korupcji wyszło na ulice aż milion osób.

Pojawił się również pierwszy oficjalny trup. W ubiegłym tygodniu znaleziono zwłoki Aivara Rehego. To były dyrektor estońskiej filii Danske Banku, przez którą w latach 2007–2016 nielegalnie przetransferowano ze Wschodu ok. 200 mld dolarów. Pieniądze te zostały zalegalizowane, m.in. innymi przez Deutsche Bank i Swedbank, a następnie rozprowadzone po rajach podatkowych. Po czym wróciły już jako czyste i zostały zainwestowane w nieruchomości oraz giełdowe akcje. Wiele milionów trafiło do USA, co szybko dało powód działaniom śledczym, które uruchomiły skandal. W każdym razie Rehe zaginął na kilka dni po wyjściu z domu. Po czym został znaleziony martwy… w ogrodzie tejże rezydencji, pomimo że przez ten czas wszędzie szukał go specjalny oddział policji, wolontariusze i rodzina. Śledczy uznali, że były dyrektor popełnił samobójstwo, czyli obyło się bez ingerencji osób trzecich. Zmarły był zapalonym myśliwym, nic zatem nic dziwnego, że się zastrzelił. Tyle że z jego śmiercią zaginęły główne tropy prowadzące z Rosji na Łotwę, Litwę i do Estonii, a dalej w głąb Unii Europejskiej. Zastanawia również pewna zbieżność. W czasie gdy estońscy policjanci poszukiwali głównego świadka i oskarżonego zarazem, ich niemieccy koledzy dokonali nalotu na centralną siedzibę Deutsche Banku, przy którego reputacji wyczyn Danske Banku to naprawdę drobiazg.

Prokuratura Frankfurtu nad Menem zarzuca kierownictwu banku niedopełnienie obowiązku poinformowania kompetentnych instytucji państwa o możliwości popełnienia przestępstwa prania brudnych pieniędzy. Ma to bezpośredni związek z aferą Danske Banku wobec jego estońskiej filii niemiecki potentat był korespondentem, czyli odbiorcą przelewów. Oficjalny komunikat Deutsche Banku deklaruje „pełną współpracę z prokuraturą i jednoczesne wszczęcie wewnętrznego śledztwa”. A to już zakrawa na żart wobec faktu, że Deutsche Bank jest stroną około tysiąca spraw karnych, z których niemałą część stanowią zarzuty legalizacji pieniędzy pochodzących z przestępstw kryminalnych. Z drugiej strony niemieckim bankierom trudno się dziwić, bo stawka jest wysoka. Jak ujawnił były analityk Danske Banku, pewna część rosyjskich pieniędzy, którą legalizował niemiecki bank, była autoryzowana przez bliskiego kuzyna prezydenta Rosji, niejakiego Igora Putina. Wątpliwe jednak, aby 30 mld dolarów, bo o takiej kwocie tu mowa, należało do niego. Raczej były to środki należące do Kremla, natomiast Igor Putin reprezentował i krył na zewnątrz całą grupę przestępczą.

Nie o to jednak chodzi, a o zszarganą reputację Deutsche Banku, ponieważ estońska afera utrwaliła jedynie katastrofalną opinię niemieckiego potentata. Zła passa zaczęła się podczas globalnego kryzysu finansowego. Praktycznie od krachu w 1945 r. aż do 2008 r. bank, zwany „skarbonką połowy Niemiec” lub „okrętem flagowym” przynosił tylko zyski. Chcąc wejść do globalnej ligi, Deutsche Bank zaczął ryzykowaną grę zobowiązaniami dłużnymi i ich obsługą. Bańka pękła, gdy kryzys finansowy wywołał cenowy krach tego rodzaju papierów wartościowych. Co więcej, amerykańska Rezerwa Federalna (odpowiednik banku centralnego) nałożyła na niemiecki bank pierwszą z kar finansowych, w wysokości – bagatela – 15 mld dolarów. W drodze żmudnych negocjacji Deutsche Bank wypłacił tylko połowę, ale jego reputacja legła w gruzach.

Musiał bowiem zmierzyć się z zarzutami finansowania reżimu ajatollahów, prania brudnych pieniędzy z Rosji oraz manipulowania stawkami LIBOR. Akurat przeciwko temu zaprotestowała również Komisja Europejska, domagając się 2,5 mld euro odszkodowania. Dziś los niemieckiego potentata jest bardzo niepewny, choć rząd w Berlinie robi wszystko, aby nie dopuścić do prestiżowego krachu ani wykupienia marki przez obcy, prawdopodobnie chiński kapitał. A wszystko to – jak twierdzą poinformowane źródła – przez słowo „niemiecki” w nazwie. Niemniej jednak w 2019 r. Deutsche Bank został zmuszony do wdrożenia kosztownej restrukturyzacji. Siedem miliardów euro pochłonie zamknięcie sektora ryzykownych papierów i operacji. Pracę straci 18 tysięcy pracowników w filiach i oddziałach na całym świecie. Sam bank musi pożegnać się z globalnymi ambicjami i skoncentrować na dodatnim bilansie, którego nie może wypracować od kilku lat. W tym celu zostanie utworzony specjalny bank-córka, który zajmie się złymi aktywami. Jego kapitał wyniesie 70 mld euro. Część środków wyłoży sam bank, ale ze względu na kiepską sytuację finansową dostanie wsparcie rządu. A ile zapłacą podatnicy? Nie tylko z Niemiec, ale z całej Unii, a więc także z Polski?

Nie tylko banki
Ryzykowne kroki, takie jak zgoda na obrót korupcyjnymi środkami ze Wschodu, to niewątpliwie znak czasów. Tradycyjne banki ustępują miejsca tym wirtualnym. Zgodnie z sondażami obywatele Unii chcą inwestować w kryptowaluty, podczas gdy władze narodowe i Bruksela przygotowują obostrzenia obrotu nowymi środkami. Francuskie ministerstwo finansów chce zakazać Facebookowi operacji Libra, czyli wprowadzenia własnej kryptowaluty przywiązanej do cen ropy naftowej i złota. Bez wątpienia rządy państw członkowskich i władze UE działają w interesie sektora bankowego, który chcą chronić, odprowadza bowiem do budżetów potężne środki. To zasłona dymna przed własnymi obywatelami, która ma na celu ukrycie systemowej korupcji w UE. Zgoda, banki są kluczowym instrumentem legalizacji, ale tylko instrumentem. Prawdziwym skarbcem okazują się unijne dotacje, czyli wspólnotowy budżet, na który nie zrzucają się przecież rządy, tylko obywatele. Zgodnie z danymi Eurostatu w 2018 r. budżet unijny stracił z powodu niecelowego wydatkowania dotacji 371 mln euro. Być może to niewiele, ale w tym samym roku obroty korupcyjne w UE kosztowały Europejczyków już 340 mld euro. Z tej okazji BBC przypomniało komunikat Komisji Europejskiej z 2014 r.: „Rozmach korupcji poraża i kosztuje 28 państw członkowskich 120 mld euro rocznie”. Są też wyższe szacunki. Według raportu frakcji Zielonych w Parlamencie Europejskim zeszłoroczne straty korupcyjne UE sięgnęły 902 mld euro. W liczbach bezwzględnych największy kawałek tortu „zjadają” Włochy. Na 238 mld euro strat składają się m.in. mafijne oszustwa związane z dotacjami przeznaczonymi na walkę z nielegalną imigracją i obsługę obozów dla uchodźców.

Jeśli chodzi o procentowy udział korupcji w PKB, to na pierwszym miejscu stoi Rumunia, którą złodziejstwo, oczywiście na czele z dotacjami, kosztuje rocznie wzrost o 1,5 proc. PKB. Na kolejnych miejscach uplasowały się Francja (120 mld) i Niemcy (104 mld). Najniższy udział korupcji odnotowała z kolei Holandia z 4,4 mld euro. Przy tym, według analiz KE, około 20 proc. wszystkich obrotów ląduje w kieszeniach wspólnotowej lub narodowych biurokracji. Ze stratą takich kwot nie można się pogodzić. Rozwiązaniem ma być unijna prokuratura generalna z odpowiednimi kompetencjami. Jest też szereg propozycji zarówno natury politycznej, jak i finansowej. W tym roku KE zagroziła Rumunii ograniczeniem praw oraz blokadą przystąpienia do strefy Schengen, dopóki Bukareszt nie wprowadzi i nie implementuje odpowiedniego ustawodawstwa. Inny z wniosków Zielonych postuluje uzależnienie wysokości dotacji od przestrzegania wspólnych wartości. Z podobnymi zarzutami spotkały się Węgry, Słowacja oraz Litwa, Łotwa i Estonia, które są uważane za korupcyjną czarną dziurę Europy. To nie żart, bo Bruksela wstrzymała przyznanie 4,1 mld euro dotacji na linię kolejową via Baltica do czasu sanacji systemu bankowego trzech państw bałtyckich. Straty finansowe z powodu braku handlowego połączenia trudno sobie wyobrazić. I na koniec refleksja. Transparenty International opublikowała indeks korupcji, wskazując jej zatrważający poziom w Europie Wschodniej i w Azji. Do grupy podwyższonego ryzyka należą kandydaci do UE, na czele z Serbią, Albanią oraz państwa stowarzyszone, takie jak Ukraina i Izrael.

W raporcie TI możemy przeczytać, że „korupcja jest zagrożeniem dla demokracji, dlatego święci triumfy wszędzie tam, gdzie panują autorytarne reżimy”. Autorzy raportu uznają za kluczowe mankamenty: brak mechanizmów obywatelskiej kontroli, władzę elit nad mediami i gospodarką, co składa się na brak systemu wzajemnej równowagi i powstrzymywania. Tyle że identyczna definicja pasuje jak ulał do unijnej korupcji. Czym zatem odróżnia się Rosja Putina od Unii? Chciałbym się mylić, ale niczym. I tam, i we wspólnocie europejskiej mamy do czynienia z pozorowaną demokracją. Naprawdę władzę dzierżą rynki finansowe i grupy kapitałowe. Jedyną różnicą jest odmienne instrumentarium. Putin używa siły, a unijne elity udają wolność, równość i braterstwo.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news