2.6 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Ręce precz od polskiej miedzi!

Agresywna optymalizacja

Amerykańskie korporacje są mistrzami świata w agresywnej optymalizacji i zawsze są w stanie latami wykazywać brak jakichkolwiek zysków.

Polskie złoża miedzi i srebra od jakiegoś czasu znajdują się na celowniku zagranicznych korporacji wydobywczych – głównie z USA i Kanady. Nic dziwnego – mamy piąte co do wielkości zasoby na świecie, szacowane (stan na 2015 r.) na 36 mln ton, co pozwala wg danych KGHM Polska Miedź na wydobycie przez następne 50 lat. Rocznie eksportujemy grubo ponad 336 tys. ton, a znaczenie tego surowca będzie rosnąć – m.in. ze względu na „zieloną rewolucję” w przemyśle. Miedź niezbędna jest (i to w dużych ilościach) do produkcji samochodów elektrycznych, ogniw fotowoltaicznych czy elektrowni wiatrowych, zatem jest o co się bić. I zagraniczne koncerny walczą. Wykupują koncesje, robią próbne odwierty i planują budowę nowych kopalń. Najprężniej działają tu dwa podmioty – kanadyjska Lumina Group za pośrednictwem spółki Miedzi Copper Corporation oraz Electrum Group (USA). W tym roku media obiegła wiadomość o odkryciu przez Miedzi Copper złóż pod Nową Solą w lubuskiem szacowanych na ponad 10 mln ton miedzi i kilkadziesiąt tys. ton srebra. Kanadyjska firma chciałaby przystąpić do budowy kopalni w 2023 r. Na przeszkodzie jednak oprócz sporów koncesyjnych stoi obowiązujący obecnie podatek od wydobycia niektórych kopalin. Zagraniczne podmioty przystąpiły więc do intensywnego lobbingu, pozyskując w tym celu zarówno polskich fachowców, jak i organizacje biznesowe.

W czym rzecz? Otóż wspomniany podatek został uchwalony w 2012 r. jako sposób na pozyskanie swoistej „dywidendy budżetowej” od KGHM-u, w którym Skarb Państwa ma zaledwie nieco ponad 1/3 udziałów. Jest on obliczany co miesiąc wg wzoru uwzględniającego średnią z dziennych cen miedzi na London Metal Exchange oraz średni kurs dolara NBP. A zatem danina odprowadzana jest od wartości wydobytego metalu, a nie np. od zysków z jego sprzedaży – i ta konstrukcja właśnie jest solą w oku zagranicznych inwestorów. Trzeba dodać, że podatek od kopalin w obecnej formie jest bardzo efektywny – KGHM (obecnie monopolista na polskim rynku) przekazuje rocznie z jego tytułu ok. 1,5 mld zł, a w sumie, od 2012 r. do budżetu państwa trafiło blisko 11,5 mld zł. Zarazem jednak danina ma stanowić zaporową barierę dla inwestycji nowych podmiotów i czynić je nieopłacalnymi ze względu na zbyt długi okres zwrotu inwestycji (obecnie to ponad 20 lat). Tu trzeba dodać, że już kilka miesięcy temu rząd częściowo wyszedł inwestorom naprzeciw, obniżając podatek o 15 proc., co tylko w tym roku uszczupli dochody budżetu państwa o 180 mln zł, od przyszłego roku zaś – o 240 mln zł. To jednak zdaniem inwestorów wciąż za mało.

I w tym miejscu do gry wkracza międzynarodowa polityka. 22 października na portalu Townhall.com ukazał się artykuł Rossa Marchanda (dyrektora działającej w Waszyngtonie wpływowej lobbingowej organizacji Taxpayers Protection Alliance), pt. „Sprytniejsze, bardziej sprawiedliwe zasady podatkowe mogą popchnąć przyjaźń amerykańsko-polską do przodu”. Autor postuluje w nim, by w imię umocnienia wzajemnych relacji, Polska… zrezygnowała z podatku od kopalin. Pomstując na polski protekcjonizm stawiający w uprzywilejowanej sytuacji KGHM podnosi, iż podatek wielokrotnie już przyczynił się do zablokowania działań amerykańskich firm wydobywczych, które chciały wejść na nasz rynek. Zamiast tego proponuje przejście na tradycyjny system, w którym podatki zaczyna się płacić dopiero po odzyskaniu poniesionych kosztów i osiągnięciu zysków, dodając, że amerykańscy specjaliści mogliby nam „pomóc” w opracowaniu nowej polityki podatkowej.

No dobrze, a co się tak naprawdę kryje za tym obudowanym pięknymi słówkami kiepskim dowcipem? Otóż wdrożenie postulowanych rozwiązań zamieniłoby Polskę w kolejną kolonię surowcową międzynarodowych koncernów. Czekanie, aż „zwrócą się” zainwestowane środki i wypracowane zostaną pierwsze dochody oznacza w praktyce, iż polskie państwo nie powąchałoby złamanej złotówki, tracąc przy okazji kontrolę nad własnymi zasobami. Tak się bowiem składa, że amerykańskie korporacje są mistrzami świata w agresywnej optymalizacji i zawsze są w stanie latami wykazywać brak jakichkolwiek zysków – gdy zaś państwo-gospodarz usiłuje przywołać je do porządku, reagują pozwami przed międzynarodowym arbitrażem, gdzie – cóż za przypadek – co do zasady wygrywają. Mają przy tym niezwykle efektywne wsparcie swojej dyplomacji, o czym zdążyliśmy się przekonać za sprawą aktywności ambasador Mosbacher czy wiceprezydenta Mike’a Pence’a, który całkiem niedawno bezceremonialnie wymusił na polskim rządzie rezygnację z podatku cyfrowego. Dlatego, biorąc pod uwagę agresję charakteryzującą działalność tamtejszych koncernów, już teraz można założyć, iż wspomniane tu jawne ruchy lobby wydobywczego są jedynie odbiciem tego, co dzieje się za kulisami. Pozostaje pytanie, czy polski rząd stać na elementarną asertywność – bo żadna „przyjaźń” nie jest warta stoczenia się do roli eksploatowanej kolonii. Polska miedź ma przynosić zyski Polsce, a reszta – ręce precz!

FMC27news