Złapał Kozak Tatarzyna…
Co czwarty kredyt w Polsce został zaciągnięty we frankach szwajcarskich. Był on niżej oprocentowany. Kiedy jednak kurs franka względem złotówki rósł – rosły również raty.
W latach 2005–2007 Polacy masowo zaciągali kredyty w CHF, o łącznej wartości 103 mld zł. Zachęcały ich do tego banki, oferując większy kredyt niż w złotówkach. Czyli jeśli w złotówkach wyliczono zdolność kredytową np. na 400 tys. zł, to w CHF ta kwota wynosiła aż 450 tys. zł. Było to nieuczciwe, bo czynnik ryzyka kursowego sprawiał, że właśnie kredyty w obcej walucie powinny dopuszczać mniejsze zadłużenie. Banki jednak chętnie udzielały kredytów w CHF. Po części dlatego, że spodziewały się kryzysu i spadku wartości złotówki. Większość zaś zadłużonych raczej zrezygnuje z wielu przyjemności niż ze spłacania kredytu hipotecznego. Co więcej, ukrywanie ryzyka nie było jedynym nieuczciwym zagraniem z ich strony.
Nie może więc dziwić, od pewnego czasu następują kolejne korzystne dla kredytobiorców orzeczenia i wyroki sądów. 3 października 2019 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu oficjalnie stwierdził (sygnatura 260/18), że wszystkie nieuczciwe zapisy w umowach powodują ich nieważność lub przejście na dług w walucie krajowej. Teraz swoje „trzy grosze” dorzucił polski Sąd Najwyższy. Powołując się na ten wyrok, SN uchylił rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, niekorzystny dla kredytobiorcy i nakazał wydanie ponownego werdyktu już z uwzględnieniem europejskiego prawa.
Złapał Kozak Tatarzyna…
Od czasu kryzysu z lat 2008–2009 mówiono o tzw. pułapce frankowej i ludziach, którzy mają poważny problem finansowy. Ostatnie dwa lata wyroków i orzeczeń pokazały, że problem zaczynają mieć nie tyle pechowi kredytobiorcy zaciągający zobowiązanie w CHF, ile banki, które udzieliły tego kredytu. Wspomniany wyrok Sądu Najwyższego dotyczył kredytobiorcy, który w 2008 r. przestał spłacać kredyt. Sądy unieważniły zawartą umowę kredytową (to oznacza zwrot długu bez odsetek). Bank złożył skargę kasacyjną i tyleż wygrał, co przegrał. „Przy ponownym rozpoznaniu sprawy sąd drugiej instancji ma wziąć pod uwagę możliwość utrzymania w mocy zawartej umowy kredytu, z jednoczesnym wyeliminowaniem z niej klauzul waloryzacyjnych jako niedozwolonych postanowień umownych. Może to wiązać się z uznaniem kredytu za otrzymany w złotych polskich, a nie we frankach szwajcarskich, z jednoczesnym przyjęciem oprocentowania określonego w umowie, tj. stopy LIBOR” – czytamy w komunikacie Sądu Najwyższego. Tym samym SN stwierdził, że wyrażenie kredytu w szwajcarskiej walucie było „tylko niezasługującym na ochronę kamuflażem rzeczywistych intencji” banku. Co to oznacza dla zwykłych kredytobiorców? Sąd Najwyższy uznał, że chociaż wpisano do umowy walutę obcą, to „kwotę kredytu w złotych można określić. Jest nią kwota pieniędzy, jaka została oddana w złotych do dyspozycji” – tego, który zaciągał kredyt.
Polacy do sądu!
Jak na tak daleko idący wyrok mamy do czynienia z zastanawiającą ciszą w mediach. Jest ku temu parę powodów. Po pierwsze banki i instytucje finansowe są jednymi z najważniejszych reklamodawców. Po drugie, Polacy nie lubią chodzić do sądów. O ile w USA sprawa sądowa między firmami, które współpracują od lat, jest normą, to w Polsce pozew sądowy jest traktowany jak wypowiedzenie wojny. Ci, którzy spłacają swoje raty, niechętnie szukają zaś konfliktu z wierzycielem. W tym roku przegłosowano w polskim Sejmie (zgodnymi głosami PiS i PO, czyli władzy i opozycji) zmiany, które mają pomóc bankom w sporach z tymi, którzy mają kredyty w CHF, ale walczą o swoje prawa. Jeszcze na początku 2019 r., aby bank mógł sprzedać kredyt hipoteczny wraz z wpisem do hipoteki, musiał mieć zgodę tego, któremu pożyczył pieniądze. Ponieważ spodziewano się wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie legalności kredytów we frankach szwajcarskich, postanowiono bankom pomóc. Brzmi to jak kiepski dowcip, ale Centrum Legislacyjne Rządu w czerwcu przyznało, że nie ma pojęcia, kto i dlaczego, zrobił w ustawie poprawkę, która dziś pozwala bankom sprzedać kredyty bez zgody kredytobiorców. Sprawę pilotowało Ministerstwo Finansów i rząd, ale poparł ją zgodnie cały parlament: tak opozycja, jak i władza.
Teraz każdy kredytobiorca musi uważać, czy w jakimś miesiącu nie zmienia się właściciel jego kredytu. W ten sposób banki chcą nie tylko pozbyć się kłopotliwych wierzytelności, ale też dostały do ręki możliwość wyczyszczenia bilansów. Dzięki tej nowelizacji banki nie tylko będą mogły utrudniać życie domagającym się pieniędzy, ale także będą mogły „pomalować trawę na zielono” i nie wykazać w swoich bilansach strat poniesionych w wyniku wyroku TSUE. Niefortunne kredyty mogą bowiem sprzedać spółkom, które nie są widoczne na rynku kapitałowym. To skutek wykreślenia w art. 95 ust. 5 prawa bankowego zwrotu „i przeniesienia hipoteki w związku ze zbyciem wierzytelności bankowej”, bo to spowodowało, że kredytobiorca może (i tak się w wielu wypadkach stanie) zostać zaskoczony zmianą wierzyciela. A bank, korzystający z miana instytucji zaufania publicznego, w tajemnicy sprzeda swojego klienta podmiotowi, który nie podlega nadzorowi, którego działanie nie jest szczegółowo uregulowane. Czy jest więc źle, czy dobrze dla kredytobiorców we frankach szwajcarskich? Odpowiedź jest prosta: jest dobrze! Trzeba jednak mieć świadomość praw i zagrożeń. Każdy kredytobiorca w CHF, taki, który spłaca kredyt i taki, który niedawno go spłacił (a jego roszczenia się nie przedawniły), powinien znaleźć dobrego prawnika i z nim uzgodnić taktykę. Oczywiście opinia adwokata będzie kosztować, ale zyski mogą być nieporównywalnie większe.