Dziesiątki lotnisk, portów i wielopasmowe arterie.
Specjalne strefy ekonomiczne, bilionowe fundusze inwestycyjne, przemysł IT i kosmiczne ambicje. Roponośne i gazowe pola ginące w zurbanizowanym pejzażu, o którym Europa może tylko pomarzyć. Zatoka Perska to nie tylko wojna. Na naszych oczach surowcowe monarchie doganiają postindustrialny świat.
Z czym się nam kojarzy Zatoka Perska? Przeciętny Europejczyk łowiący szumy informacyjne powie zapewne, że specyfikę regionu oddaje prosty kod: islam, ropa naftowa i wojna. Skojarzenie uzupełnia ogromne bogactwo i cywilizacyjny konserwatyzm.
Kuwejt, Katar, Bahrajn, Oman, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska to kraje Rady Współpracy Zatoki Perskiej (GCC). Przekrój monarchii od konstytucyjnych emiratów do królestwa, którego prawo opiera się wprost na religijnej wykładni. Z różnym natężeniem oraz niezależnie od sunnickiej czy szyickiej odmiany, islam ma zatem wszędzie status państwowej religii.
Sądzimy również, że ropa naftowa i gaz ziemny były, są i jeszcze długo będą głównym, jeśli nie jedynym wkładem regionu w światową gospodarkę. Według międzynarodowych szacunków Katar z zasobami 20 bilionów metrów sześciennych gazu ziemnego lokuje się po Rosji i Iranie w pierwszej trójce globalnych producentów surowca. Arabia Saudyjska ma największe zapasy ropy naftowej, pozostając trzecim na świecie eksporterem paliwa.
Nie jest także odkryciem polityczna niestabilność Zatoki Perskiej. Przykładem stał się najnowszy epizod, tym razem konfrontacji amerykańsko- irańskiej. Kolejny, lecz z pewnością nie ostatni. Polityczna rywalizacja i ogniska wojny zapłonęły w Zatoce Perskiej na długo przed krwawymi spięciami pomiędzy Waszyngtonem i Teheranem. Stoi za nimi coś więcej niż likwidacja Kasema Sulejmaniego, odwieczny spór pomiędzy światem arabskim i cywilizacją perską, mocarstwowe ambicje, czy nawet konflikt pomiędzy dwiema gałęziami wyznawców Allacha. Surowce energetyczne są przecież kluczem rozwoju współczesnego świata, natomiast geografia sprawia, że Zatoka Perska komunikuje Azję, Afrykę i Europę. Słowem geopolityczne znaczenie regionu jest unikalne. Tymczasem realia odbiegają coraz dalej od utartych skojarzeń, przecząc stereotypom. Udział ropy naftowej i gazu w PKB krajów Rady Współpracy, choć nadal wysoki systematycznie maleje. Pozostaje, co prawda, głównym źródłem dochodów walutowych, jednak wpływu sektora paliwowego na gospodarki GCC nie można porównać do znaczenia, jakie odgrywał w niedawnej przeszłości. Na przykład udział surowcowego eksportu w PKB Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA) wynosi obecnie mniej niż 20 proc. Emirat Dubaju osiąga większe zyski z turystyki niż z wydobycia ropy naftowej.
Na tym nie koniec, gdyż państwa Rady Współpracy mierzą się z ambitnymi planami ekonomicznej dywersyfikacji, które mają przekształcić region w jedno z centrów globalnej gospodarki XXI w. „ZEA 2021”; „Kuwejt 2035”; „Arabia Saudyjska 2030” to tylko hasłowe nazwy strategii zakładających wejście do grona państw wysokorozwiniętych, a przede wszystkim skok w erę postindustrialną oparty na nowych technologiach i cyfrowej rewolucji. Zmianom gospodarczym towarzyszą przemiany cywilizacyjne. Społeczeństwa GCC otwierają się na świat, o czym przekonuje nie tylko wzrost konsumpcji, ale także nacisk kładziony na edukację i ekologiczną odpowiedzialność.
Wreszcie odzwierciedleniem ekonomicznych ambicji jest polityka. Choć głównym sojusznikiem państw regionu wciąż pozostają USA, to coraz większe znaczenie mają relacje z Chinami oraz Indiami. Jak trafnie zauważa agencja Bloomberg: „Uwaga państw Zatoki Perskiej przesuwa się na Wschód”. Natomiast zdaniem „Foreign Affairs”: „Pozycja USA w regionie słabnie, czego dowodem jest iluzoryczność lokalnych sojuszy”. Oczywiście chodzi o to, że Pekin, Delhi, Tokio i Seul są głównymi importerami surowców energetycznych oraz eksporterami know-how i kapitału ludzkiego. Rola Zachodu w regionie maleje, co stawia GCC przed trudnym pytaniem: kto przejmie rolę politycznego i militarnego gwaranta bezpieczeństwa? A ponieważ geopolityka nie znosi próżni, oprócz Chin na listę pretendentów wpisuje się Moskwa.
Klątwa ropy naftowej
„Krajowe zadłużenie GCC pobiło rekord, osiągając 40 mld dolarów” – z zaniepokojeniem odnotowywał w II kwartale 2019 r. Narodowy Bank Kuwejtu. Dwie trzecie kwoty należało do Arabii Saudyjskiej, a łączna suma krajowych długów Zatoki Perskiej podniosła się do poziomu 300 mld dolarów. Jak ocenił kuwejcki bank centralny, państwowe papiery dłużne producentów ropy naftowej i gazu są wprawdzie chętnie kupowane, jednak wzrost ich emisji świadczy o narastających deficytach budżetowych. Problemem jest obniżka cen surowców na światowych rynkach. Także Bhavin Patel z singapurskiego think tanku OMFIF (The Official Monetary and Financial Institutions Forum) twierdzi, że przyczyną kłopotów finansowych państw GCC są wahania cen na globalnym rynku surowców energetycznych. Przykładem jest Arabia Saudyjska, która w sutych latach koniunktury naftowej nie przykładała wagi do dywersyfikacji ekonomicznej. Według danych „Forbesa” saudyjskie dochody państwowe są zależne od eksportu ropy naftowej w 90 procentach. Gdy w 2014 r. rozpoczęła się cenowa bessa, władze w Rijadzie były zmuszone do zapisania rekordowego deficytu budżetowego w wysokości 87 mld dolarów, co stanowiło najgorszy wskaźnik od czasu światowego kryzysu 2009 r.
Iluzoryczność petrodolarowego dobrobytu podkreślił spadek saudyjskiego PKB na głowę mieszkańca. Zdaniem eksperta singapurskiego think tanku: „państwa Zatoki mają generalny problem z utrzymaniem stabilności makroekonomicznej”, na który składa się brak reform strukturalnych. Rzecz w tym, że monarchie GCC reprezentują model „państwowego kapitalizmu”, który zakłada ogromne obciążenie wydatkami socjalnymi i subsydiami. Dla przykładu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich detaliczna cena benzyny kształtuje się na poziomie około 2 złote za sprawą państwowej regulacji. Podobnie jest z polityką kredytową, kosztami opieki zdrowotnej, edukacji, a nawet polityki demograficznej. Emirowie Abu Dhabi i Dubaju fundują stypendia wszystkim chętnym do nauki poza granicami. Wspierają przyrost naturalny, dotując młode pary, a następnie narodziny dzieci. W pierwszym przypadku chodzi o kwotę 100 tys. dirhamów (36 tys. dol.), w drugim o 25 tys. dol. kapitału macierzyńskiego. Podobnie wyglądają polityki zatrudnienia i płacowa. Trzy czwarte populacji ZEA stanowią imigranci bez szans uzyskania obywatelstwa. Rodowici mieszkańcy Emiratów zajmują stanowiska w administracji państwowej lub budżetówce, a ich średnie wynagrodzenia sięgają w przeliczeniu 6 tysięcy dolarów. Natomiast imigranci z ubogiego Pakistanu, Indii lub Bangladeszu zarabiają odpowiednio 600 dolarów.
Krótki opis państwa opiekuńczego w arabskim wydaniu nie byłby pełny bez badań opinii publicznej. Otóż według agencji Reutera 80 proc. rdzennych mieszkańców Zatoki Perskiej uważa do dziś, że opieka socjalna i materialna jest powinnością władz, bo takie są nakazy Koranu. Wynikł stąd model państwowego kapitalizmu, którego fi larem stały się znacjonalizowane bogactwa naturalne. Problem w tym, że dochody z ich eksploatacji maleją z roku na rok. Jak mówią eksperci londyńskiej firmy konsultingowej Capital: światowy rynek jest przepełniony ropą naftową, w czym główną rolę odegrała amerykańska rewolucja łupkowa. Nic więc dziwnego, że do niedawna średnie dochody GCC z eksportu surowców energetycznych wynosiły 1,2 bln dolarów rocznie, spadając obecnie do poziomu ok. 800 mld dol. Jak ocenia Capital, w takiej sytuacji dotacje socjalne na poziomie 175 mld dol. rocznie rujnują budżety państw Zatoki, zmuszając do czerpania z tzw. buforów finansowych, czyli różnego rodzaju państwowych funduszy. Jest to ponad siły nawet dla takiego potentata, jak Arabia Saudyjska, która zgromadziła ok. 800 mld dolarów środków stabilizacyjnych. W pierwszej dekadzie XXI w. przed GCC stanął problem pilnej dywersyfikacji gospodarczej.
Nierówne zmiany
„Jeszcze 40 lat temu młodzież ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich wyjeżdżała po naukę i pracę do Pakistanu. Dziś ZEA zajmują miejsce wśród najbogatszych państw świata”, tak komentuje rewolucyjne tempo postępu libański tytuł „Al Modon”. Z widoczną zazdrością, gdyż Abu Dhabi wykorzystało wojny libańskie do przejęcia roli arabskiego centrum finansów i przedsiębiorczości. Według MFW w ubiegłym roku ZEA zajmowały 30 miejsce wśród najbogatszych państw świata pod względem wielkości gospodarki oraz 25 miejsce licząc PKB na głowę mieszkańca, który wynosi 41 tys. dol. Lokalny model dywersyfikacji stał się wzorcem metrycznym dla innych państw Zatoki, które pragną powtórzyć sukces najmłodszego państwa GCC. O zawrotnym tempie rozwoju Emiratów świadczy fakt, że jeszcze w latach 60. XX w. podstawą gospodarczą był połów pereł, a nieco wcześniej piractwo. Po utworzeniu konfederacji siedmiu emiratów w 1971 r. jedną z pierwszych decyzji była nacjonalizacja zasobów naturalnych, na czele z ropą naftową. Podczas gdy dwa lata wcześniej brytyjskie koncerny wypłaciły emirom 160 mln dolarów dywidendy, w 1976 ZEA zarobiły na eksporcie surowców 7 mld dol. a trzy lata później już 12 mld.
Drugą decyzją był rozwój własnego przemysłu. ZEA skoncentrowały się początkowo na zapewnieniu krajowej infrastruktury niezbędnej do wydobycia paliwa, przechodząc krok po kroku do ambitniejszych celów. W połowie lat 70. emirat Dubaju rozpoczął forsowną urbanizację, ale prawdziwy przełom nastąpił dzięki wojnom. Najpierw libański Bejrut stał się polem domowej rzezi, a w latach 90. do gry włączyli się Amerykanie. Konflikty w Afganistanie, Iraku, Syrii przekształciły Arabię Saudyjską i Katar w bezalternatywne centra logistyczne zachodniej koalicji. Natomiast porty i lotniska ZEA stały się punktami przeładunkowymi na potrzeby całego regionu, czemu sprzyjała postępująca izolacja Iranu i jego wcześniejsze uwikłanie w wojnę z sąsiednim Irakiem. Władze Emiratów nie dostały zawrotu głowy z powodu dolarowej powodzi, tylko w kontrolowany sposób otworzyły gospodarkę na zagranicznych inwestorów. Zasada była prosta. Zapraszamy do biznesu pod warunkiem, że wspólnikiem jest nasz obywatel, do którego należy 51 proc. zakładanej firmy. W ten sposób państwo stworzyło podwaliny dla średniego biznesu. Już w XXI w. uznano, że to zbyt mało i wzorem Bahrajnu przystąpiono do organizacji specjalnych stref ekonomicznych zapewniających pełną swobodę działalności gospodarczej, w tym rozległe preferencje podatkowe. Największy z takich obszarów w rejonie Dżebel-Ali zarejestrował 2 tysiące podmiotów w latach 2004–2006. Dziś ogółem w ZEA pracuje 100 tysięcy firm.
Innym przykładem jest „Dubaj Internet City” nowoczesny kompleks przemysłu informatycznego i cyfrowych technologii. Park wyposażony w niezbędną infrastrukturę i skomunikowany z całym światem przyciągnął gigantów tej miary co Microsoft i Oracle. Skok niesamowity, gdyż trzy dekady wcześniej zachodnie przewodniki turystyczne nazywały Abu Dhabi i Dubaj: „lokalnymi centrami kontrabandy złota i diamentów”. Jednak tym, co jeszcze przyspieszyło dywersyfikację, był światowy kryzys finansowy, który uderzył boleśnie w całą gospodarkę ZEA, a szczególnie w ambitny program urbanizacji Dubaju. Spadek cen ropy naftowej zagroził nawet budowie najwyższego budynku świata, słynnego Burdż Kalifa. Odpowiedzią było ograniczenie wydobycia surowców i jego utrzymanie na poziomie zapewniającym kolejne 100 lat eksploatacji. Natomiast jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć emirackie koncerny w innych dziedzinach przemysłu oparte na państwowo-prywatnej własności. Dzięki temu władze utrzymały kontrolę nad 75 proc. akcji, a główne w swoich dziedzinach grupy kapitałowe świata chętnie rozpoczęły biznes. Owocem współpracy jest koncern Arkan, największy producent materiałów budowlanych w Zachodniej Azji; Emirates Global Aluminium; Emirates Steel Industries czy Grupa Agthia największy producent żywności w regionie.
Równolegle rozbudowuje się kompleks turystyczno-usługowy oraz infrastruktura hotelowa i biurowa przyciągająca klientów z całego świata. Miliony kilometrów kwadratowych galerii handlowych napędzają ruch zamożnych klientów. Godny uwagi i polecenia jest fakt, że decyzją emirackiego rządu każda inwestycja w tej dziedzinie gospodarki ma przynosić efekt wizerunkowy, stając się trwałą reklamą i instrumentem soft power w świecie. Wystarczy z lotu ptaka spojrzeć na dubajską „Palmę”, czyli sieć sztucznych wysp dla najbogatszych gości, czy inne projekty architektoniczne. Na tym nie koniec emirackich marzeń, a ich odzwierciedleniem jest rosnący przemysł wysokich technologii. „Strata Manufacturing PJSC” produkuje podzespoły dla Boeinga, Airbusa i ATR, stając się zarazem filarem przemysłu zbrojeniowego. Emirates Post Group i Agencja Kosmiczna ZEA zaangażowały 5 mld dolarów w międzynarodowe badania przestrzeni pozaziemskiej. Emiracka sonda będzie jednym z kluczowych urządzeń marsjańskiego lądownika. W październiku 2019 r. na Międzynarodową Stację Kosmiczną poleciał pierwszy emiracki astronauta, co wprawiło mały kraj w narodową euforię.
Spóźniona Arabia
Tropami ZEA podąża Arabia Saudyjska, która z powodu szariackiego prawa i konserwatyzmu królewskiej rodziny przystępuje dopiero do modernizacji gospodarki. „Wizja 2030” tak nazywa się program strukturalnej dywersyfikacji autoryzowany przez następcę tronu Mohammada bin Salmana Al Sauda. Według ocen Project Sindicate będzie trudny w realizacji ze względu na opór tradycyjnej części społeczeństwa. Plan przewiduje stopniowy wzrost podatków, tak aby zwiększyć pozanaftowe dochody państwa. Ograniczeniu ulec mają dotacje i subsydia. Zgromadzone w ten sposób fundusze wspomogą budowę największego funduszu inwestycyjnego świata, o wartości szacowanej na 2 biliony dolarów. Co ważne, zagraniczne wkłady kapitałowe mają wracać, służąc unowocześnieniu królestwa i jest to tendencja wspólna dla wszystkich państw Zatoki. Najbardziej spornym punktem jest powolna prywatyzacja narodowego skarbu, czyli państwowej korporacji naftowej Saudi Aramco. Firma wyceniana przez rynki finansowe w przedziale 1,5–2 bln dolarów za kilkadziesiąt lat ma należeć w 49 proc. do inwestorów. Wpływy z prywatyzacji szacowane na 100 mld dol. rocznie posłużą projektom infrastrukturalnym upodabniającym Arabię Saudyjską do ZEA.
Identyczną ścieżką podążają Bahrajn i Katar, które postawiły na rolę centrów finansowych dla całej Zachodniej Azji, nie wyłączając Pakistanu i posowieckich republik w rodzaju Kazachstanu, Turkmenistanu czy Kirgizji. Nie wszystko przebiega gładko. Autorzy opracowania „The Economy of Dubaj” wskazują na problemy stojące przed gospodarkami GCC. Pierwszym jest kapitał ludzki. Wyczerpuje się efekt akumulacji masowego napływu słabo wykształconych i ubogich imigrantów z Azji. Dlatego przed krajami Zatoki Perskiej stoją dwa zadania. Pierwszym jest wykształcenie własnych kadr menedżerskich i technicznych, które zastąpią zachodnich ekspatów. Mimo że proces się rozpoczął, pełna zamiana jest przewidywana nie wcześniej niż w 2035 r. Drugie zadanie wiąże się z poluzowaniem sztywnej polityki imigracyjnej. Dotychczas gastarbeiterzy przebywają w regionie na podstawie 2- bądź 3-letnich kontraktów i są bezlitośnie eksploatowani. Pozbawieni jakichkolwiek szans na nabycie obywatelstwa podlegają natychmiastowemu wyrzuceniu w przypadku utraty zatrudnienia lub wypadków losowych. Ministerstwo Szczęścia, bo taką nazwę nosi emiracki urząd imigracyjny, daleki jest od spełniania marzeń przybyszów. Niemniej jednak ZEA uruchomiły pilotażowy program stałego pobytu. Oczywiście nie dla milionów, tylko kilkuset wyselekcjonowanych inwestorów z Azji. Ich łączny majątek równa się 30 miliardom dolarów, a pokusą jest nabycie złotej karty pobytu, zrównującej prawnie z rdzennymi mieszkańcami Emiratów. Kolejnym z problemów jest ekologia. Dotychczas producenci ropy naftowej i gazu nie mieli potrzeby oszczędzania energii, ale wobec ambitnych planów modernizacji 0.4 przyciągniecie kapitałów i inwestycji wymaga poprawy warunków życia.
Odpowiedzią są decyzje Rady Współpracy Zatoki ograniczające emisję zanieczyszczeń przemysłowych na czele z CO2. Jak zwykle przodują ZEA, które podobnie jak Unia Europejska do 2050 r. planują stworzenie neutralnej ekologicznie gospodarki, czyli przejście na odnawialne źródła energii. Przykładem dobrych chęci był zakup baterii słonecznych za 3 mld dolarów oraz budowa zrównoważonego miasta, które ma stać się eksperymentem do powtórzenia na państwową skalę. Wszystkie plany zależą jednak od politycznej stabilności, o którą trudno ze względu na konflikt mocarstwowych ambicji Iranu oraz USA i Arabii Saudyjskiej z drugiej strony. Jednak najpoważniejszym wyzwaniem staje się energetyczna geopolityka Waszyngtonu. Miejscowe media coraz głośniej mówią o tym, że Biały Dom nie jest zainteresowany pokojem w Zatoce Perskiej, chcąc wyeliminować surowcowych potentatów z rynku, na korzyść amerykańskich producentów. Otwiera to pole do popisu Moskwie i Pekinowi, które tylko czekają na okazję przejęcia roli militarnego gwaranta stabilności. Na razie kraje Zatoki nie rezygnują z ambitnych planów przekształcenia się w arabskie centrum nowej gospodarki i finansów. Licząc na posiadane środki, marzą, aby obok takich potęg jak USA, Chiny, UE i Rosja, region stał się globalnym ośrodkiem wpływów politycznych i siły ekonomicznej.