Telekomunikacja, gospodarka cyfrowa, producenci płynów do dezynfekcji – to branże, które zarobią na epidemii koronowirusa.
7 na 10 firm (69 proc.) planuje zwalnianie pracowników – wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie organizacji przedsiębiorców Lewiatan. Ponad połowa firm (55 proc.) już odczuwa wyraźne skutki epidemii. Nie wszyscy jednak tracą. Boom przeżywa handel w internecie. Wzrósł popyt na usługi firm telefonicznych. Ogólnie rzecz biorąc, cała gospodarka cyfrowa bije rekordy. Popyt rośnie nie tylko na platformy do oglądania filmów jak Netfliks czy HBOGO, ale także na „zwykłe” portale zapewniające informacje czy rozrywkę. Miliony Polaków, które muszą siedzieć w domu, potrzebują czymś się zająć. To zresztą trend ogólnoeuropejski. Wzrosty ruchu na platformach z filmami sięgają 40 proc. Władze Unii Europejskiej poprosiły nawet Netfliks o czasowe pogorszenie jakości dostępnych filmów. Oglądanie filmów zaczęło bowiem zajmować ok. 70 proc. ruchu w internecie.
W poszukiwaniu papieru toaletowego
Sensacją stał się ogólnoświatowy trend wykupywania papieru toaletowego. Brak tego prostego produktu sprawił, że pojawiły się w internecie skecze wyśmiewające to socjologiczne zjawisko. Otóż człowiek przychodzi do sklepu i płaci za towary nie gotówką, a papierem toaletowym. Tego typu filmiki kręcone przez zwykłych ludzi robią furorę w internecie. Oprócz tego zarobili też na panice związanej z epidemią koronawirusa producenci ryżu, makaronu, konserw (produktów spożywczych o przedłużonej trwałości), a także mydła i spirytusu. Hitem okazały się zakupy przez internet. Polskie sklepy, które oferowały taką możliwość, nie są w stanie nadążyć za zamówieniami. Dziś, aby kupić produkty spożywcze w sieci, trzeba ponad tydzień czekać na dostawę. Ruszył też handel dość specjalistycznym towarem jak maski chroniące, respiratory i testy na obecność koronawirusa. W wypadku respiratorów problemem są finanse służby zdrowia i fakt, że procedury zakupowe nie ułatwiają zawieranie transakcji.
Na maseczkach już zrobiono pierwsze fortuny. Rząd próbował hamować spekulację potrzebnym towarem, ale niespecjalnie to wychodziło. 11 marca premier Mateusz Morawiecki zakazał sprzedaży środków mających zapobiegać epidemii koronawirusa na Allegro i OLX. Oficjalnym powodem była… walka ze spekulacyjnymi cenami i to, że towar miał być niewiadomego pochodzenia. Na początku marca także spółka MBF Group, której prezesem był wówczas Wojciech Ahnert, chorzowski radny Prawa i Sprawiedliwości zainteresowała się handlem produktami medycznymi. Podpisała nawet umowę o współpracy z chorzowską fundacją Simedical, a Ahnert informował media, że firma „w zakresie hurtowego obrotu maseczkami firma pełni rolę brokera, który kojarzy kupującego ze sprzedającym” (cytat za „Gazetą Wyborczą”). Ponieważ firma notowana jest na jednym z rynków warszawskiej giełdy New Connect, to musi informować o zawieraniu dużych kontraktów.
Od połowy marca firma zaczyna mieć wysyp klientów. 16 i 17 marca MBF Group informuje, że ma zamówienia od powiatowych sanepidów i czterech niepublicznych ZOZ-ów (Zakładów Opieki Zdrowotnej). Kolejnymi klientami jest Śląskie Centrum Urologii i kilka przychodni i władze Chorzowa. 18 marca spółka kierowana przez radnego PiS informuje, że ma kontrakty na 500 tys. maseczek o wartości 1,4 mln zł. 20 marca podaje informacje, że ma kontrakt na 5 mln maseczek na ponad 10 mln zł. O tym wszystkim wiemy tylko dlatego, że rolę dostawcy wzięła na siebie spółka publiczna, która musiała informować rynek o zawieranych kontraktach. Kurs akcji spółki oczywiście poszybował w górę, a prezes – radny PiS sprzedał wszystkie posiadane przez siebie akcje i ustąpił ze stanowiska, zapewne po to, aby zmniejszyć zainteresowanie mediów.
Próbowano także zablokowania dostępu Polakom do chińskich odpowiedników Allegro – portalu Alibaba. Rząd wynegocjował zamknięcie Polakom możliwości robienia tam zakupów maseczek i płynów antywirusowych. Tym razem jednak nie był w stanie podać żadnego sensownego uzasadnienia swojej decyzji. Wprowadzone ograniczenia po dwóch dniach zostały zlikwidowane. Pytanie, po co w ogóle je wprowadzano, pozostaje bez odpowiedzi.
Dochodowy biznes
Zakazem handlu na Allegro i OLX objęto również sprzedaż płynów antywirusowych. Chodzi o zwykłe płyny z 70 proc. domieszką alkoholu, które służą do dezynfekcji powierzchni i rąk. Produkcji tego płynu podjął się koncern paliwowy PKN Orlen. Zrobiono z tego wielkie wydarzenie propagandowe: to spółka kontrolowana przez skarb państwa rusza z odsieczą społeczeństwu, błyskawicznie przestawiając się na produkcję płynu antywirusowego. 14 marca, gdy płyn na chwilę pojawił się w sprzedaży, na niektórych stacjach, to kupujący przeżyli szok. Pięć litrów kosztowało 95 złotych. Po wpisie dziennikarza Pawła Mitera, zilustrowanym wymownym zdjęciem nowego produktu, internauci zabrali się za liczenie. Dziennikarz Jarosław Kościelny dość szybko podał wyliczenia, z których wynikało, że marża PKN Orlen na tym produkcie wynosi kilkaset procent. Krótko mówiąc, że spółka skarbu państwa doi Polaków, wykorzystując brak konkurencji, który załatwił im premier, zakazując handlu na Allegro i OLX. Pod wpływem twardych argumentów PKN Orlen w niedzielę 16 marca, bez słowa wyjaśnienia zmniejszył cenę… o połowę, do 49,90 zł. Następnie, dwa dni później, znów ją podniósł do 60 zł. Trudno jednak przypuszczać, aby PKN Orlen zarobił na kryzysie. Ceny ropy jest wyjątkowo niska, a Polacy zamknięci w domach nie kupują dużo paliwa.
Odkrywanie telepracy
Znaczenie epidemii koronawirusa dla gospodarki trudno przecenić. Chodzi nie tylko o doraźne zyski jakichś branż, ale przede wszystkim o zmianę sposobu pracowania. Wszystkie firmy, które mogły, przerzuciły się na telepracę. Nawet jak epidemia zostanie zażegnana, to doświadczenia z jej wdrożenia mogą zrewolucjonizować rynek najmu powierzchni biurowych. Krótko mówiąc: przedsiębiorcy zorientowali się, że nie potrzebują tak dużo powierzchni biurowej, jak dotychczas wynajmowali. Szczególnie widoczne było to w branżach takich jak media. Całe redakcje przestawały chodzić do pracy, a gazety i media wciąż się ukazywały. Jak przy każdym kryzysie próbują zarobić na nim oszuści i naciągacze. Na jednym z portali internetowych oferowano test, który miał określić czy chorujemy na koronawirusa, czy nie. Problem w tym, że ów test był zbiorem pytań wysłanych mailem.
– To bardzo fajny test, który może służyć rozrywce. Nowego koronawirusa można wykryć tylko nowoczesnymi metodami diagnostycznymi, gdzie bada się genom wirusa. Nie można wykryć wirusa za pomocą badania ankietowego. Jest to po prostu absurdalne. Osobiście boję się sytuacji, w której ktoś wyda pieniądze i z tego powodu nie dostosuje się do zaleceń. Na przykład, że, mimo iż spełniania kryteria epidemiologiczne i kliniczne, na podstawie takiego testu nie zgłosi się do szpitala zakaźnego – mówi Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. – Pojawiają się cudowne suplementy diety, które mają zabijać wirusa, znany znachor chce leczyć perhydrolem. Są wpisy, że kąpiel w spirytusie zabija wirusa, cuda-wianki. Albo mówimy o czarach, albo mówimy o naciąganiu, albo o medycynie – podsumował Bondar.