Niemcy, jak do tej pory, radzą sobie z koronawirusem znacznie lepiej niż inne duże kraje Unii Europejskiej.
Dla polskiej gospodarki to dobra wiadomość.
Podczas gdy inne ligi piłkarskie na kontynencie zastanawiają się wciąż nawet nad anulowaniem rozgrywek, niemiecka Bundesliga jako pierwsza z tzw. „wielkiej piątki” wznowiła w miniony weekend swoje mecze. To oczywiście wydarzenie o zaledwie symbolicznym charakterze, gdyż na trybunach stadionów jeszcze długo nie pojawią się kibice, lecz samo uruchomienie piłkarskiej ligi przed innymi pokazuje, że Niemcom bardzo zależy na zademonstrowaniu światu, iż potrafią radzić sobie z trudną sytuacją lepiej niż inni. Pod względem liczby mieszkańców w Unii Europejskiej nie ma kraju większego od Republiki Federalnej, choć to nie ona zajmuje szczyt rankingu liczby zachorowań oraz zgonów z powodu COVID-19. Mniej ludne o ok. 20 mln Wielka Brytania, Francja, Włochy, czy nawet posiadająca prawie dwa razy mniej mieszkańców Hiszpania wyraźnie prześcignęły Niemcy w zakresie liczby infekcji i płacą dziś za to sporą cenę. Co prawda wiele kontrowersji wzbudza wciąż niemiecki sposób klasyfikowania zgonów, lecz nawet pomimo tego nie ulega wątpliwości, iż za Odrą kryzys nie osiągnął aż tak wielkich rozmiarów, jak choćby w Londynie, okolicach Mediolanu czy też w Madrycie.
Mniejsze zniszczenia
Według prognoz Komisji Europejskiej z początku maja produkt krajowy brutto ma się skurczyć w całej wspólnocie, lecz skala gospodarczych zniszczeń będzie znacznie się różniła w zależności od kraju. Podczas gdy Włosi, Hiszpanie, Brytyjczycy czy też Francuzi muszą liczyć się z nawet 8-10 proc. spadkiem, nad Renem PKB skurczy się o ok. 6,5 proc. Na pozór może się to wydawać niewielką różnicą, lecz od wielu lat europejskie gospodarki rozwijały się w ślimaczym tempie i wynik o zaledwie kilka procent można odczytywać jako prawdziwy sukces. Nie od dziś wiadomo, że w Unii Europejskiej najwięcej do powiedzenia mają Niemcy i Francja. Ich wspólne stanowisko nadawało od wielu lat ton przy podejmowaniu kolejnych, kluczowych decyzji. Tym razem okazało się jednak, że w sprawie emisji wspólnych euroobligacji interesy Paryża i Berlina stały się wyraźnie rozbieżne. Znalazłszy się pod bardzo silną presją Francuzi wspólnie z krajami południa kontynentu zajęli wspólny front przeciwko Niemcom, Austrii i krajom północnym, nalegając na jak najbardziej rozbudowany program pomocowy. Nieoficjalnie wiadomo, że w Niemczech wiele wątpliwości wzbudza zupełnie beztroskie rozdawnictwo środków publicznych przeznaczanych nominalnie dla przedsiębiorców i pracowników w ramach tzw. tarcz antykryzysowych we Włoszech czy Hiszpanii. Innymi słowy, Berlin nie zamierza składać się na rażącą niegospodarność swoich partnerów. Choć i współczesnym Niemcom wiele brakuje do dawnych standardów pruskiej oszczędności, gospodarności i obsesyjnego zamiłowania do porządku, na tle Europy wciąż wyróżnia ich stosunkowo silne dążenie do zachowania odpowiedniej dyscypliny.
Niemcy, którzy swoją gospodarką wciąż w sporej mierze gwarantują stabilność europejskiej wspólnej waluty, jako jedni z ostatnich dbają wciąż o względną stabilność swoich finansów. Choć na innym froncie niemieckie elity popełniają karygodne błędy, uzależniając swoją energetykę od rosyjskich surowców, w zakresie finansowym RFN to wciąż ostoja pewnego porządku. Niedawno Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe wydał orzeczenie, iż Europejski Bank Centralny złamał niemiecką konstytucję prowadząc od 2015 roku szeroko zakrojony skup obligacji krajów unijnych na rynku wtórnym. Decyzja ta pokazuje, że w Niemczech jest wciąż wola do tego, aby nie luzować dyscypliny nawet w kryzysowej sytuacji.
Nadwyżka na kryzysowe czasy
W ciągu ostatnich lat Niemcy wypracowywały nadwyżkę budżetową. W minionym roku wyniosła aż 13,5 mld euro, dzięki czemu niemieckie państwo zyskało pewną „poduszkę”, umożliwiającą jej sprawniejsze wyjście z gospodarczych turbulencji. Jednocześnie nagły zwrot akcji, jaki stanowi epidemia koronawirusa spowodował, że nasz zachodni sąsiad może potencjalnie zyskać w wielu obszarach. Choć od dłuższego czasu mówiło się o trudnościach na niemieckim rynku pracy, dramatycznej kondycji Deutsche Banku i sektora bankowego czy też o spadającej konkurencyjności niemieckich przedsiębiorstw na światowych rynkach, z dnia na dzień sytuacja uległa sporym zmianom. Po pierwsze, w nowej, pokoronawirusowej rzeczywistości na znaczeniu zyska transport indywidualny, co stanowi wielki zwrot dla niemieckich producentów aut. W warunkach ostrej recesji czy wręcz kryzysu zakup droższych, elektrycznych aut może stać się dla wielu nieosiągalny, a niskie ceny ropy będą sprzyjały tradycyjnym wersjom silników.
Co jednak szczególnie istotne, w ramach procesów deglobalizacyjnych niemiecka gospodarka może zyskać jako tradycyjny lider europejskiego bloku gospodarczego. Wizerunek Chin jako partnera gospodarczego ucierpiał w ostatnim czasie w ogromny sposób, a wiele firm już teraz przystąpiło do wycofywania produkcji z kraju środka. Niemiecki minister gospodarki i energii Peter Altmeier stwierdził niedawno, że Niemcy powinny zdecydowanie bardziej postawić na samowystarczalność. Nie oznacza to oczywiście, że globalizacja wkrótce się skończy, lecz sygnalizuje istotną zmianę w formowaniu polityki.
Reindustrializacja?
Zaburzenia związane z koronawirusem zaburzyły globalną sieć dostaw i sprawiły, że zadziałał swoisty efekt domina. Fabryki w odległych częściach świata nie były w stanie produkować ze względu na brak materiałów wytwarzanych na innych kontynentach. Nauczeni tym doświadczeniem menadżerowie wiodących firm będą w przyszłości starali się ograniczać podatności na tego rodzaju ryzyko lokując zakłady produkcyjne lub zlecając produkcję w mniej odległych regionach świata. Dla Niemiec i całej Europy może to oznaczać nową falę reindustrializacji.
Kondycja gospodarki niemieckiej ma tradycyjnie wielkie znaczenie także dla Polski, która wprawdzie w ostatnich latach wykazywała skłonność do stopniowego uniezależniania się od zamożniejszego sąsiada, lecz nadal silnie od niego zależy (do Niemiec trafi a wciąż ponad 27 proc. polskiego eksportu). Choć bliskie sąsiedztwo Republiki Federalnej Niemiec stwarza dla Polski wiele rozmaitych wyzwań o charakterze politycznym, w kryzysowym momencie paradoksalnie stanowi ono pewien atut. Fakt, iż Niemcom udało się już otworzyć sklepy, a w planach mają nawet dokończenie roku szkolnego w placówkach oświatowych pokazuje dobitnie, że na zachód od Odry wraca powoli do normy. Gdyby Polska była szczególnie silnie związana z gospodarką brytyjską, włoską, francuską, czy też hiszpańską odbiłoby się to mocniej także i na naszej kondycji gospodarczej.
Polska może zyskać na sąsiedztwie Niemiec także w inny sposób. Wobec utrudnień w podróżowaniu samolotem Niemcy nie będą mogli masowo odwiedzać swojej ulubionej Krety, Ibizy czy Majorki tak jak do tej pory. Niemiecka prasa już dziś przewiduje, że tymczasowo strumień niemieckich turystów może podążyć m.in. właśnie do Polski, która dorobiła się w ostatnim czasie wielu dróg ekspresowych i autostrad i oferuje coraz więcej miejsc do wypoczynku na dobrym poziomie. Nadchodzące miesiące mogą stanowić ów rzadki przypadek w naszych dziejach, kiedy bliskość geograficzna Niemiec może się okazać prawdziwym atutem.