14.4 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Co z tą dzietnością?

Koniecznie przeczytaj

Według prognoz demograficznych do 2050 r. będzie nas zaledwie 34,1 mln i będziemy stanowili jedno z najszybciej starzejących się europejskich społeczeństw, natomiast do końca wieku liczba Polaków skurczy się do 27,7 mln.

Nie tak dawno media obiegła informacja o projekcie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki społecznej, który ma na celu ustalić przyczynę niskiej dzietności Polaków. Stosowne badanie zostanie przeprowadzone kosztem blisko 600 tys. zł. (całe szczęście, że będzie sfinansowane z unijnych funduszy, a nie bezpośrednio z budżetu państwa), a w jego ramach podmiot, który zwycięży w przetargu, będzie miał za zadanie prześledzić internetowe fora i portale społecznościowe pod kątem tematyki związanej z rodziną i posiadaniem dzieci oraz przeprowadzić ankietę z osobami w wieku rozrodczym. Ministerstwo chce dowiedzieć się m.in., co stanowi największą barierę dla decyzji o posiadaniu dziecka oraz jakich form pomocy ewentualnie potrzebowaliby potencjalni rodzice. Obecna sytuacja jest bowiem wręcz rozpaczliwa – średnia dzietność Polek oscyluje od lat na niezmiennym poziomie 1,3–1,45 dziecka, czyli grubo poniżej wskaźnika zastępowalności pokoleń wynoszącego minimum 2,1. Rok po roku odnotowujemy po kilkadziesiąt tysięcy więcej zgonów niż urodzeń – krótko mówiąc, wymieramy. Według prognoz demograficznych w tym tempie do 2050 r. będzie nas zaledwie 34,1 mln i będziemy stanowili jedno z najszybciej starzejących się europejskich społeczeństw, natomiast do końca wieku liczba Polaków skurczy się do 27,7 mln.

Sytuacji nie poprawił znacząco program 500+. Wg ministerialnych danych dzietność podniosła się z 1,3 (lata 2011–2015) do 1,45–1,44 (lata 2017–2018). Warto dodać, że na program 500+ wydano dotąd 117,5 mld. zł. Czy zatem 500+ było chybione? Moim zdaniem nie – na dzietność wpłynęło wprawdzie nieznacznie, ale nie należy zapominać o sferze socjalnej. 500+ przyczyniło się walnie do zmniejszenia ubóstwa, głównie w rodzinach wielodzietnych. Mitem jest również rozpowszechnione w niektórych kręgach mniemanie, że świadczenie trafiło głównie do patologii, która je przepija zamiast pracować. Wystarczy tu elementarna logika – jeżeli mieliśmy rekordowo niskie bezrobocie, to siłą rzeczy program 500+ trafiał głównie do normalnych, pracujących rodzin. Permanentnie bezrobotna patologia siłą rzeczy stanowi więc margines beneficjentów. No dobrze, ale co stoi na przeszkodzie w posiadaniu dzieci? Sądzę, że mogę podsunąć tu kilka powodów, które zapewne znajdą również odzwierciedlenie w zleconych przez ministerstwo badaniach. Powód pierwszy, to trudno dostępne mieszkania. Młody człowiek, na starcie zawodowej kariery (czyli najlepszy materiał na rodzica) zwyczajnie nie może sobie pozwolić na kupno mieszkania bez wikłania się w kilkudziesięcioletni kredyt – na dodatek, o ile nie jest bogaty z domu, trudno mu o wkład własny, a nawet jeśli kredyt dostanie, to jego raty stanowią na tyle obciążającą część domowego budżetu, że trudno myśleć o powiększaniu rodziny. Z powyższym związany jest brak mieszkań na wynajem po rozsądnych stawkach. Zupełnie inaczej jest chociażby w Niemczech, gdzie właśnie mieszkania na wynajem budowane przy wsparciu władz lokalnych i landowych stanowią większość dostępnych na rynku zasobów.

Druga rzecz – niestabilny, sprekaryzowany rynek pracy, czyli plaga tzw. śmieciówek. W Europie pod tym względem gorzej jest jedynie w Hiszpanii. I znów – niestabilne formy zatrudnienia dotyczą przede wszystkim ludzi młodych, czyli tych, którzy mają się rozmnażać. Naturalnie trudno o tym myśleć w warunkach ciągłej niepewności jutra. No i jeszcze jedno – pracując na śmieciówce nie sposób marzyć o kredycie mieszkaniowym, czyli problem się nawarstwia. Kolejna sprawa, to regresywny system podatkowy o którym już tu wielokrotnie wspominałem. Sprawia on, że osoba mniej zarabiająca (czyli znów – przeważnie młodzi ludzie mający decydować się na dziecko) odprowadza w formie podatków bezpośrednich i przede wszystkim pośrednich (VAT, akcyza) relatywnie większą część swojego dochodu od osób lepiej sytuowanych (i głównie starszych, na górnej granicy wieku rozrodczego bądź już poza nim) – na co dodatkowo nakłada się żenująco niska kwota wolna od podatku. Problemem są oczywiście także bardzo niskie płace – wg GUS dominanta (najczęściej wypłacane wynagrodzenie) oscyluje na rękę nawet poniżej pensji minimalnej. Czy muszę dodawać, jakiego przedziału wiekowego przede wszystkim dotyczy ten problem? No i wreszcie słaba infrastruktura rodzicielska, czyli chociażby brak miejsc w przedszkolach i żłobkach. Wszystko to składa się na otoczenie skrajnie wręcz niesprzyjające decyzji o dziecku – nawet tym pierwszym, nie wspominając już o kolejnych.

Podsumowując, nie spodziewam się, by z badań wyszło coś znacząco odbiegającego od przedstawionych problemów, a to z kolei stawia przed państwem dalece idące wymagania czynnej roli w gospodarce, gruntownej reformy systemu podatkowego, aktywnej polityki społecznej i mieszkaniowej. Jest to konieczne ze względu na elementarny instynkt samozachowawczy, bo społeczeństwo wymierających starców skazane jest na falę nędzy – chociażby dlatego, że nie będzie komu zarabiać na emerytury.

Najnowsze