Wydarzenia wokół społecznych protestów przeciw antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego… nie, wróć – tak naprawdę są to protesty przeciw ogólnej sytuacji w kraju mające w tle pełzający lockdown i chaotyczne działania władzy pokazującej coraz wyraźniej, że nie panuje nad pandemią – aborcja była tu jedynie detonatorem, chociaż trzeba przyznać, iż jest to detonator potężny.
W każdym razie przebieg wydarzeń wokół protestów i tzw. Strajku Kobiet ujawnił po raz kolejny zideologizowaną twarz biznesu. To swoisty syndrom naszych czasów – biznes, który, patrząc zdroworozsądkowo, powinien być raczej neutralny i nie wikłać się w spory światopoglądowe, ma dziś swoje wyraziste, jednoznacznie lewackie „ideolo”. Wprawdzie wsparcie dla proaborcyjnych postulatów nie osiągnęło, póki co, poziomu, jakim cieszą się środowiska LGBT, ale sądzę, że sytuacja jest rozwojowa i wszystko jeszcze przed nami. Najgłośniej zrobiło się wokół decyzji Wedla i mBanku, które udzieliły protestującym oficjalnego poparcia i zadeklarowały dzień wolny dla pracownic pragnących wziąć udział w demonstracjach. To jednak dalece nie wszystko – podobne deklaracje różnych form wsparcia złożyło szereg mniejszych i większych firm odzieżowych, kosmetycznych, a nawet cukierniczych. Wymieniane są w tym kontekście takie marki jak Kubota, Green Caffe Nero, Medicine, cukiernia Lukullus, Moye, Resibo, Pat&Rub, Elfa Pharm Polska i wiele innych. Przypuszczam, że jest tylko kwestią czasu przyłączenie się polskich oddziałów globalnych koncernów, których pełen przegląd mamy co roku przy okazji „Miesiąca Dumy LGBT” i warszawskiej Parady Równości. Chwilowo może odstraszać od sponsoringu wulgarny charakter protestów, lecz zważywszy na skalę poparcia udzielonego przez wielki biznes skrajnie anarchistycznemu i pełnemu przemocy ruchowi Black Lives Matter, te wszystkie wrzaski w rodzaju „wy…ć!” czy nawet ataki na kościoły nie będą na dłuższą metę stanowiły istotnej przeszkody.
Można tu oczywiście zadać kilka złośliwych pytań dotyczących konsekwencji w popieraniu praw kobiet. Np. czy owo poparcie dotyczy wszystkich pracownic, czy jedynie przedstawicielek tzw. biurowej klasy średniej? Przykładowo, czy dyrektor Wedla, pan Maciej Herman, zapowiadając w mediach społecznościowych, iż firma umożliwi swym pracownikom udział w strajku kobiet, miał również na myśli pracownice z linii produkcyjnych? Warto w tym kontekście przypomnieć wywiad udzielony w 2019 r. „Gazecie Wyborczej”, w którym tenże Maciej Herman ubolewał, że nie może znaleźć pracowników do warszawskiej fabryki Wedla za 3 tys. zł. brutto, czyli 2157 zł na rękę. To jak, czy pensje pracownic na produkcji poprawiły się od tego czasu ponad obowiązkowe podwyżki wynikające z ustawowego wzrostu płacy minimalnej? A jak tam z mBankiem, którego rzecznik Krzysztof Olszewski chwalił się strajkiem części pracownic? Czy taka możliwość dotyczyła również np. dziewczyn z call center, albo liniowych pracownic oddziałów? A jak tam wrażliwość firm odzieżowych? Wspieracie może w jakiejkolwiek formie prawa kobiet w Bangladeszu, szyjących za psie grosze po kilkanaście godzin dziennie te wasze szmaty?
Z drugiej strony – czy jeżeli pracownicy zgłosiliby chęć uczestniczenia np. w Marszu dla Życia i Rodziny, też mogliby liczyć na podobnie wspaniałomyślne traktowanie? Czy wasze firmy pochwaliłyby się tym na swych profilach społecznościowych? Czy do wyobrażenia jest, by zamiast feministycznej błyskawicy pojawiły się tam hasła prolajferskie i prorodzinne? Wszak, jak można przeczytać w okolicznościowym oświadczeniu: „(…) Wedel jest organizacją wspierającą różnorodność – także światopoglądową, sprawiedliwe traktowanie, tolerancję, wzajemny szacunek i prawa człowieka”.
No dobrze, żarty na bok, wszyscy wiemy, jak jest. Część firm po prostu wyczuła dobry „target” – jeżeli te wszystkie „Julki” dały się masowo wyprowadzić na ulice, to oznacza, że stanowią idealny materiał do „budowania świadomości konsumenckiej”, czyli mówiąc po ludzku robienia im wody z mózgów. Grzech nie skorzystać. Na powyższe nakłada się wspomniane na wstępie ideolo, zakładające promowanie wszystkiego, co uderza w tradycyjnie pojmowaną tożsamość i wartości. Człowiek wykorzeniony jest bowiem idealnym konsumentem, podatnym na marketingową obróbkę i wszelkie inne manipulacje. To dlatego globalne koncerny wspierają lewacką inżynierię społeczną – jest to w ich jak najlepiej rozumianym, dalekosiężnym interesie. To dlatego również promują w swych korporacyjnych szeregach ściśle określony światopogląd, bezwzględnie eliminując odstępców. Nawet jeśli nie ma bezpośredniego nakazu, to panująca atmosfera sprawia, że pracownicy i tak wiedzą, z jakimi poglądami lepiej się nie wychylać, a kiedy mogą zaplusować – np. „spontanicznie” uczestnicząc w paradach równości czy proaborcyjnych manifach. Ideologicznej jednomyślności nie narzucają dziś państwa – prywatne koncerny radzą z tym sobie wcale nie gorzej niż totalitarne reżimy z przeszłości.