6.8 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Nowy, drogi Rok

Od 1 stycznia obowiązują nowe opłaty i wyższe stawki dotychczasowych podatków. Wprowadzając lockdown i kolejne obostrzenia, rząd wystawił Polakom wysoki rachunek, który teraz przyjdzie spłacać latami.

Dokładnych kosztów walki z koronawirusem nie poznamy zapewne nigdy, gdyż nie sprowadzają się one wyłącznie do sfery finansowej. Mając do czynienia z arbitralnymi i nie posiadającymi większej logiki działaniami władzy wielu przedsiębiorców będzie w przyszłości zapewne o wiele mniej skłonnych do tego, aby podejmować ryzyko. Skoro bez większych zahamowań można było wyłączyć funkcjonowanie całych branż, jakie mają gwarancje, że podobna sytuacja nie powtórzy się w niedalekiej przyszłości?
Rekordowy deficyt
Koszty finansowe odzwierciedlone w stanie finansów publicznych są o wiele bardziej uchwytne. Wedle pierwotnych szacunków deficyt budżetowy miał sięgnąć w 2020 r. ponad 109 mld zł, choć na szczęście już dziś wiadomo, że wykonanie budżetu jest zdecydowanie lepsze niż planowano. Oznacza to, że być może deficyt nie przekroczy nawet 100 mld zł, co byłoby stosunkowo największą pociechą w ostatnich miesiącach. Choć to zaledwie kilka miliardów zł, będzie to miało przełożenie przynajmniej na to, że rząd nie nałoży kolejnego podatku lub opłaty.
Do znacznej dziury budżetowej trzeba się niestety w najbliższych latach przyzwyczaić. Nieskłonny do rezygnacji z jakichkolwiek wydatków socjalnych rząd już dziś deklaruje, że w 2021 r. deficyt budżetowy będzie wciąż wynosił ponad 82 mld zł, a i w kolejnych latach nie należy spodziewać się tego, że w jakikolwiek sposób zbliżymy się do stanu równowagi. Oznacza to, że czeka nas okres, w którym rząd zamierza wycisnąć z kieszeni obywateli znaczne sumy. Wprawdzie jeszcze niedawno minister finansów Tadeusz Kościński sugerował, że zależy mu na tym, aby Polacy mieli jak najwięcej pieniędzy w portfelach i swoim popytem konsumenckim pomogli odbudować gospodarkę, lecz rozumiał przez to nie tyle chęć obniżki podatków, a raczej uruchomienia nowych programów socjalnych i pomocowych.
Sfinansowanie największego w dziejach Polski deficytu budżetowego wymaga zapewnienia budżetowi równie rekordowych dochodów. Wedle przyjętej przez rząd filozofii, to może się dokonać jedynie poprzez narzucenie nowych podatków. Rząd, rzecz jasna, jak ognia unika określenia „podwyżka podatków”, gdyż użycie go wiązałoby się z bardzo negatywną reakcją społeczną. Gdy w grę wchodzi jedynie „podwyżka opłat”, sprawa przedstawia się już zupełnie inaczej, choć jej skutek finansowy jest praktycznie taki sam.
Na każdym kroku podwyżki
Od 1 stycznia 2021 r. Polakom przyjdzie zapłacić nowe, wyższe stawki aż kilkudziesięciu różnych opłat i podatków. Wzrośnie m.in. opłata mocowa mająca przełożenie na ceny energii, abonament radiowo-telewizyjny, podatek od nieruchomości czy też podatek od psów. Likwidacji ulegnie ulga abolicyjna dla dochodów osiągniętych za granicą, a wprowadzone zostanie opodatkowanie od spółek komandytowych, tzw. podatek cukrowy oraz podatek od „małpek”. Dodatkowo modyfikacji ulegnie jeszcze wiele innych przepisów, w wyniku czego rząd spodziewa się, że uda mu się pozyskać łącznie nawet 40-50 mld zł dodatkowych przychodów podatkowych.
Rzeczą, która w sposób szczególny uderza w pakiecie nowych podatków i opłat obowiązujących od nowego roku jest to, że praktycznie cały ciężar sfinansowania kosztów lockdownów i innych ograniczeń spadł na barki zwykłych konsumentów. Nie było przecież żadnych przeszkód, aby efekty nadzwyczajnej sytuacji odczuły także wielkie, międzynarodowe podmioty działające na terenie Polski i odprowadzające niewielkie podatki. Koronawirus mógł być idealnym pretekstem do tego, aby próbować skutecznie opodatkować wielkie korporacje i banki, lecz rząd nie podjął nawet próby w tym kierunku. Publikowana przez rząd co roku lista największych płatników podatku CIT pokazuje wyraźnie, że światowi potentaci mają nad Wisłą prawdziwy podatkowy raj i mieć go niestety nadal będą, ponieważ podatek cukrowy czy też nowy podatek od spółek komandytowych nie zagrożą raczej ich pozycji.
Narzucając nowe opłaty i podwyżki istniejących podatków rząd wykazuje się niezwykłym wręcz uporem w zakresie sprzeciwiania się jakimkolwiek obniżkom obowiązujących stawek. Unia Europejska już w połowie ubiegłego roku dała zielone światło dla czasowej obniżki stawek podatku VAT dla najbardziej poszkodowanych przez pandemię koronawirusa branż, a mimo to polski rząd jako jeden z niewielu z tej możliwości nie skorzystał. Mało tego, rząd Morawieckiego odłożył nawet o rok planowaną obniżkę podstawowych stawek tego podatku do 22 i 7 proc.
Jednostronna reakcja
Działania „dobrej zmiany” na rzecz przezwyciężenia obecnych trudności ekonomicznych są niestety bardzo jednostronne. Z jednej strony nie dziwi oczywiście, że zwiększone wydatki chce się uzupełnić przy pomocy nowych podatków, lecz z drugiej absolutnie niezrozumiałe jest to, że nie stosuje się żadnej formy zachęty do zwiększonej aktywności gospodarczej przy pomocy zmniejszenia zobowiązań na rzecz państwa. W sąsiednich Czechach podjęto niedawno decyzję o czasowej obniżce podatku dochodowego do poziomu 15 proc., co z pewnością poskutkuje ożywieniem gospodarczym. W Polsce tego rodzaju kroku obecna władza nie podejmie chyba nawet przyparta do muru.
Wspomniany mur może się jednak pojawić dużo wcześniej niż się zakłada. Wprawdzie hurraoptymistyczne prognozy zakładają, że akcja masowych szczepień pozwoli szybko odbudować zaległości, lecz w praktyce wychodzenie z kryzysu będzie się odbywało raczej w powolnym tempie. Narzucenie Polakom nowych ciężarów fiskalnych przynieść może jedynie spowolnienie wzrostu gospodarczego, a i światowa gospodarka nieprędko wróci na właściwe tory.
Do tej pory koronawirus był dla zdecydowanej większości osób wydarzeniem głównie medialnym. O ile ktoś nie miał bezpośredniej styczności z chorobą lub nie stracił pracy lub nie był zmuszony zlikwidować własnej działalności w następstwie ostatnich wydarzeń, mógł żyć w przekonaniu, że wszystko dzieje się gdzieś daleko od niego. Rząd zadłużył państwo na znaczne sumy, ale uczynił to przy pomocy rynków finansowych i działań Narodowego Banku Centralnego. Zwykli obywatele zaczynają odczuwać najważniejsze finansowe skutki pandemii dopiero teraz, gdy w życie wchodzą wszystkie podwyżki i nowe opłaty.
Wszystko to przypomina niezwykle kosztowny reality show, za oglądanie którego wystawiono nam ogromny rachunek. Przez wiele miesięcy koronawirus był wielkim spektaklem medialnym, przyciągającym rekordową widownię i wymuszającym tym samym zdecydowanie przesadzoną reakcję władz. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wielki wpływ na tak daleko idące ograniczenia w funkcjonowaniu gospodarki miało samo społeczeństwo, które uległo histerii i wręcz domagało się zdecydowanych działań ze strony rządzących. Medialny show nie budzi już dziś takich emocji, lecz wraz ze styczniem 2021 r. rozpoczął się maraton spłacania zobowiązań, które wciąż przyrastają. Czeka nas jeszcze co najmniej kilka transz antykryzysowych tarcz, a przede wszystkim okres pogorszonej koniunktury. Wielki reality show o nazwie „koronawirus” nie da o sobie zapomnieć jeszcze przez długi czas i być może zniechęci wiele osób na trwałe do oglądania telewizji.

Najnowsze